Tłumaczył: Roman Łukasiak
Spis treści
str.
TOC f h zWprowadzenie……………………………………………………………………………………………………………. PAGEREF _Toc193474032 h 3
Dlaczego popieram powrót Palestyńczyków?………………………………………………………………… 4
Część pierwsza……………………………………………………………………………………………………… 6
Stan umysłu……………………………………………………………………………………………………………….. 7
Oliwki Aboud……………………………………………………………………………………………………………. 22
Zielony deszcz Yassouf……………………………………………………………………………………………… 25
Oda do Farysa Ode lub Powrót Rycerza…………………………………………………………………….. 38
Bitwa o Palestynę…………………………………………………………………………………………………….. 44
Księżycowe miasto……………………………………………………………………………………………………. 47
Ponowne odwiedziny u Józefa…………………………………………………………………………………….. 51
Kamień Węgielny Przemocy……………………………………………………………………………………… 57
Warkocz Barona………………………………………………………………………………………………………. 64
Inwazja…………………………………………………………………………………………………………………….. 70
Konwój do Betlejem………………………………………………………………………………………………….. 74
Bohaterowie ostatniej akcji……………………………………………………………………………………….. 78
Dziewczyna i wilkołak……………………………………………………………………………………………….. 83
Wzgórza Judei………………………………………………………………………………………………………….. 85
Mur…………………………………………………………………………………………………………………………. 87
Miasto Ukochanego…………………………………………………………………………………………………. 93
„Mapa drogowa” markiza de Sade, czyli sprośne kawały o Palestynie……………………….. 102
Czy już jest po Intifadzie?………………………………………………………………………………………… 108
Historia Yanoun według Douglasa Adamsa………………………………………………………………. 111
Wiele hałasu wokół Gazy………………………………………………………………………………………… 117
Część druga……………………………………………………………………………………………………….. 121
Kwiaty Galilei………………………………………………………………………………………………………… 122
Sadzawka Mamilli…………………………………………………………………………………………………… 128
Kwiecień – najokrutniejszy miesiąc…………………………………………………………………………… 138
Żadnego innego planu pokojowego…………………………………………………………………………… 142
Część trzecia……………………………………………………………………………………………………… 145
Złapani na kłamstwie………………………………………………………………………………………………. 146
Zgwałcona Dulcynea……………………………………………………………………………………………….. 151
Bajka o dwóch państwach………………………………………………………………………………………… 155
Głupi letni i głupi zimowy…………………………………………………………………………………………. 161
Wprowadzenie
Eseje zebrane w tej książce pisałem w latach 2001-2002, w Jaffie, starym palestyńskim porcie, leżącym na wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego, podczas Drugiej Intifady, lub Intifady Al-Aksa, lecz nie ograniczają się one do wydarzeń w Palestynie. Wojnę w Ziemi Świętej przedstawiam jako centralne zagadnienie ogólnoświatowych zmagań ideologicznych, na tle takich doniosłych współczesnych wydarzeń, jak wzrost wpływów amerykańskiego żydostwa („awans Żydów”), upadek Lewicy, pojawienie się globalizmu, pierwsze kroki ruchu antyglobalistycznego, oraz wybuch Trzeciej Wojny Światowej Ameryki z Trzecim Światem. Jest to śmiała próba powiązania razem różnych wątków teologicznych, militarnych i socjalnych za pomocą nowych narzędzi pozwalających przeprowadzać analizy i działać. Szukając sposobów wyzwolenia Palestyny, autor miał na względzie także inny, szerszy cel: wyzwolenie publicznego dyskursu.
Eseje te próbują powiązać ze sobą dwa ruchy wolnościowe: Wyzwolenie Palestyny można będzie osiągnąć poprzez zwycięstwo żywej tkanki świata nad pełzającą ponurą globalizacją, poprzez zwycięstwo Ducha nad Mammonem, poprzez demokratyzację dyskursu publicznego, poprzez wyeliminowanie przepaści ekonomicznej, w dialektycznej jedności Lewicy i Prawicy. Lecz może być całkiem inaczej; jeśli, i gdy, Palestyna uzyska wolność, uwolniony zostanie także dyskurs i globalizacja zostanie pokonana a dochody wyrównane. W esejach, Palestyna jest postrzegana jako model świata. Działają tu siły zmierzające do usunięcia z niej ludności rodzimej, do zburzenia kościołów i meczetów, do zniszczenia jej przyrody. Lecz istnieją także siły opozycyjne, materialne i duchowe, nowe i stare, przyciągające najlepszych ludzi do boju o Palestynę.
Jest to także opowieść o miłości. Głęboko kocham Ziemię Świętą, jej niewielkie strumienie i drzewa oliwne, oraz jej ludność, Palestyńczyków rdzennych i przybranych. Ziemia ta wciąż może być duchową ostoją ludzkości, dzięki jej powszechnie czczonym świątyniom i niepowtarzalnej przyrodzie. Upadek Ziemi Świętej doprowadziłby ludzkość do punktu, skąd nie można byłoby zawrócić, i oznaczałby totalne zniewolenie Człowieka przez siły dominacji. Nasze zwycięstwo da światu wolność.
Izrael Szamir
Jaffa
Dlaczego popieram powrót Palestyńczyków?
Palestyna nie jest przedmiotem martwym. Jest to żywy kraj, a Palestyńczycy są jego duszą. Palestyńczycy odtwarzają Palestynę na bieżąco, w ten sam sposób jak Francję codziennie tworzą i odtwarzają Francuzi. Ogromnym nieporozumieniem jest przypuszczenie, że można kochać Francję i pogardzać Francuzami. Co to byłaby za Francja bez francuskiej duszy? Jedynie głupi turyści z bogatych krajów, niepokojeni przez żebraków, wolą mieszkać w samotnych eleganckich hotelach, gdzie zachwycają się pięknym krajem nie spotykając się z jego mieszkańcami. Tak samo można kochać piękną kobietę nienawidząc jej charakteru. Miłość do kraju z zachowywaniem dystansu do jego mieszkańców to rodzaj nekrofilicznego romansu.
Rosyjski filozof, świętej pamięci Lew Gumilew, określał kraj jako symbiozę jego ludu z krajobrazm. Palestyny nie można oddzielić od Palestyńczyków. Chłopi ze swoimi oliwkami i źródłami wody, oraz ich rodowe grobowce na szczytach wzgórz, są sobie wzajemnie potrzebne i uzupełniają się. Palestyńczycy nie są narodem ciemnym i nikczemnym. Zbudowali oni Ghassul, stworzyli Biblię, zbudowali świątynie Jerozolimy i Górę Grizim, pałace Jerycha i Samarii, kościoły Grobu Świętego i Narodzenia Pańskiego, meczety Haram al-Sharif, porty Cezarei i Akki, zamki Monfort i Belvoir. Chodzili z Jezusem, pokonali Napoleona i dzielnie walczyli pod Karameh (legendarna bitwa w roku 1968 w obozie uchodźców w Jordanii, kiedy to Al-Fatah odparł atak Izraelczyków). W ich żyłach połączona jest krew egejskich wojowników, Dzieci Izraela, bohaterów Dawida, pierwszych Apostołów Chrystusa oraz towarzyszy Proroka, arabskich jeźdźców, normańskich Krzyżowców i tureckich wodzów. Żar w ich duszach nie zgasł: świadczy o tym poezja Mahmuda Darwisha’a, mądrość świętej pamięci Edwarda Saida’a, doskonała oliwa, żarliwi wierni i waleczność Intifady.
Bez Palestyńczyków Palestyna umiera. W jej rzekach płynie zatruta woda, źródła wysychają, wzgórza i doliny są przekształcane, jej pola uprawiane są przez importowanych Chińczyków, natomiast jej synowie są więzieni w gettach. W ciągu ostatnich dziesięciu lat obłędna polityka izraelskiego rządu doprowadziła do sprowadzenia ponad miliona pracowników z Rumunii, Rosji i Ukrainy, oraz Tajlandii i Afryki. Niektórzy z nich pretendują do żydowskiego pochodzenia: przybyło peruwiańskie plemię, Hindusi z Assam i wieczni uchodźcy ze Związku Radzieckiego. Aby zapewnić żydowski charakter państwa, Agencja Żydowska planuje obecnie sprowadzenie plemienia Lembda z Południowej Afryki. Paradoksalnie, ci którzy wciąż zachowują prawdziwą żydowską tradycję są w państwie żydowskim izolowani, co dotknęło dr. Yeshayahu Leibovich’a, lub więzieni, jak marokański Żyd rabin Arie Der’i.
Kaprys scalenia Żydów wszedł w kolizję z rzeczywistością. Musimy skończyć ze złudzeniami. Niech wrócą synowie i córki Palestyny i odbudują Subę i Kakun, Jaffę i Akkę. Zamiast konsekrowania „zielonej linii”, zlikwidujmy ją i żyjmy razem, dzieci Palestyny, pierwsi osadnicy, Marokańczycy i Rosjanie.
Powinniśmy mieszkać w jednym państwie, nie tylko z powodu rażącego błędu z Oslo. Zła jest sama idea podziału. Możemy pójść w ślady Nowej Zelandii, gdzie europejscy przybysze żyją razem z rodzimymi Maorysami; Południowej Afryki Mandeli; Karaibów, gdzie dzieci hiszpańskich osadników, afrykańskich niewolników i rodzimych Indian, stworzyły nową cudowną rasę. Podrzyjmy naszą deklarację fałszywej niepodległości, i napiszmy nową o wzajemnej zależności i miłości.
Część pierwsza
Stan umysłu
I
Strome stoki Wadi Keziv w Zachodniej Galilei otoczone są przysadzistymi dębami miejscowego gatunku i ciernistymi krzakami. W łożysku strumienia, oleandry i cyprysy spoglądają w płytkie stawki utworzone przez źródła. Lubię ten samotny kanion. W gorące letnie dni, można ukryć się w głębokiej krętej jaskini i odpoczywać w jej chłodnych czystych wodach, oczekując na łanię i marząc o nimfie. W chłodniejsze dni, można wdrapać się na stromy szczyt wznoszący się z głębin wąwozu. Nazywa się on Qurain, po arabsku „Róg”, stąd arabska nazwa doliny, Wadi Qurain. Wieża rozsiadłego na szczycie zamku Krzyżowców Monfort wznosi się wysoko, i spogląda ku dalekiemu Morzu Śródziemnemu.
W miejscu tym jest wiele pamiątek. Dwunastowieczni syjoniści, Zakon Teutoński Najświętszej Marii Panny, ufortyfikował zamek na szczycie i nazwał go Starkenberg, Górą Mocy. Odstraszająca nazwa i oddalona lokalizacja nie pomogły: zostali oni pobici przez Baibarów, arabski wzorzec męstwa, którzy pozwolili im odejść z bronią i honorami do Akry.
Kamienna ścieżka prowadząca do źródła była miejscem spotkań postaci z Arabesek, znakomitego opowiadania palestyńskiego pisarza Antona Shammasa. Shammas, urodzony w pobliskiej Fassuta, jest prawdopodobnie jedynym na świecie nie-Żydem, który pisze swoje poematy i opowiadania po hebrajsku.
Dalej na zachód, strumień Keziv wpływa do morza przy ruinach az-Ziv, chrześcijańskiej wioski zniszczonej przez Żydów w roku 1948. W wiosce tej, w odległych latach dwudziestych XX wieku, miejscową palestyńską dziewczynę nawiedziła inna miejscowa Palestynka, Najświętsza Panna. Innymi słowy, jest to typowe miejsce niezwykłej ziemi Palestyny.
Obecnie można wędrować po kanionie całkowicie samotnie. Nie ma w nim ludzi, tak samo, jak w pozostałej okolicy. Ziemia Palestyny jest w ciężkich tarapatach, największych tarapatach od ciemnych nocy roku 1948. Ludzie nie ważą się więcej tutaj zapuszczać, pozostawiając kanion wychudłym i żylastym dzikim świniom. Schodząc w dół spostrzegłem kilka tych miłych zwierząt, tak różnych od ich udomowionych kuzynów. Dopiero poza wąwozem, na równinie Akry, natknąłem się na ludzi. Kilku tajskich lub chińskich chłopów pracowało na polu miejscowego kibucu. Kibucnik w średnim wieku siedział w cieniu i doglądał ich pracy. Podszedłem do niego by zapalić i napić się zimnej wody.
Był on kwintesencją dobrego Izraelczyka: duży, opalony na brązowo, z przyjaznym uśmiechem, krzaczastymi wąsami, i szybko mówił. Pięćdziesiąt lat temu on, lub raczej jego przodek, bojówkarz z Żydowskich Kompanii Szturmowych Palmach, zajął ziemie az-Ziv i wygonił z niej chłopów do Libanu. Trzydzieści lat temu uprawiał skradzioną ziemię własnymi rękami. Obecnie nadzoruje Tajów pracujących na tej ziemi. Niedługo, powiedział mi, pojedzie do Nowego Jorku w odwiedziny do swego syna, projektanta systemów internetowych. Gdy będzie poza domem, kibuc wynajmie kilku Ruskich z miasteczka Maalot do doglądania azjatyckich robotników. Powiedział, że niezbyt wielu Żydów chce pracować na roli, a nawet nadzorować pracujących Tajów. Mówił, że kibuc ma nadzieję otrzymać pozwolenie na budowę, postawi budynek i sprzeda mieszkania. Jest to dobre miejsce, w pobliżu Naharia i Akry, i pomimo kryzysu powinni osiągnąć dobrą cenę.
Uścisnąłem mu rękę i pożegnałem jego, spoconych Tajów, zielone pola, Góry Libanu na północy, skrywające obozy uchodźców, w których przebywają pierwotni mieszkańcy az-Ziv, i Wzgórza Galilei na wschodzie, gdzie znajduje się rosyjskie miasteczlo Maalot, w którym dziś rano się obudziłem.
II
Maalot jest typowym nowym miasteczkiem dla typowych nowych obywateli, ściągniętych do Izraela po upadku Związku Radzieckiego z Charkowa i Mińska, Rygi i Buchary. Nie ma w nim ludzi młodych, lecz mnóstwo „babuszek”, Rosjanek w podeszłym wieku. Zapytałem po hebrajsku o Urząd Miejski, lecz mógłbym z tym samym skutkiem pytać po chińsku. Maalot mówi po rosyjsku, czyta rosyjskie gazety, ogląda rosyjską telewizję i zajada się wieprzowymi serdelkami z rosyjskim piwem. Co zmusiło tych zwykłych Rosjan do poszukiwania gwiazdy Syjonu?
W Rosji, podobnie jak w USA, jest prawdopodobnie co najmniej 20 milionów ludzi, którzy mogliby otrzymać obywatelstwo Izraela. Niektórzy nie chcą zostać Żydami. Jeśli twoja córka z pierwszego małżeństwa wyszła za mąż za adoptowanego wnuka Żyda, możesz przenieść się do Izraela z nową rodziną. Dawne republiki radzieckie są w okropnych tarapatach, ich robotnicy miesiącami nie dostają wypłat, więc wiele rodzin wysyła swoich starych krewnych do Izraela, gdzie po przybyciu, jeśli mają szczęście, dostają kilka tysięcy dolarów, małą rentę i mieszkanie socjalne.
Większość przybywających nie miała w Rosji związków z judaizmem lub kulturą żydowską, ani nie interesowała się tym. W ich izraelskich paszportach widnieje uwaga „pochodzenie etniczne i religia nieokreślone”. Nie uważa się ich za „prawdziwych Żydów” i po śmierci są oni chowani za płotem cmentarnym, na specjalnej działce dla nieboszczyków „niepewnego pochodzenia”. Po straszliwej eksplozji w dyskotece Dolfi powstał problem: religijni właściciele zakładów pogrzebowych odmawiali chowania zabitych młodych Rosjanek na żydowskim cmentarzu, choć izraelski rząd bombardował Palestyńczyków „mszcząc się za żydowską krew”.
W błogosławionej Ziemi Świętej wielu z nich poszukuje duchowego i religijnego odrodzenia. Judaizm pociąga niewielu, natomiast inni zwracają się do Cerkwi o pocieszenie. Jest to przedsięwzięcie ryzykowne: według izraelskiego prawa mogą zostać deportowani za względu na wiarę w Chrystusa. Na modlitwę gromadzą się z dala od ciekawych oczu, lecz na święta zapełniają Bazylikę Grobu Świętego w Jerozolimie, Kościół Narodzenia Pańskiego w Betlejem, Kościół Świętego Jerzego w Lydda i Świętego Piotra w Jaffie.
W roku 1991, gdy przyszłość Rosji rysowała się wyjątkowo mętnie, Izrael otrzymał stamtąd wielką transfuzję młodej krwi. Poplecznicy Izraela w mediach USA przeprowadzili dwutorową kampanię: ostrzegali o nadciągających pogromach, oraz propagowali ideę wspaniałego, łatwego życia imigrantów w USA. Wszystkie publikacje Newsweek i Time koncentrowały się na neonazistowskiej grupie Pamiat’ i gwałtownym antysemityzmie. W tym czasie byłem w Moskwie reporterem Haaretz i przeprowadziłem wywiady z przywódcami Pamiati. Uznałem tę groźną organizację za jedną z wielu w typie „Towarzystwa Płaskiej Ziemi”. Jednak sympatyczny rosyjski producent filmowy żydowskiego pochodzenia przyjechał do naszego domu za miastem wraz z żoną, by omówić sprawę ukrycia w przypadku pogromu. Starałem się ich uspokoić, lecz nie mogłem sam pokonać ogromnej medialnej machiny. Po latach spotkałem w Jerozolimie rosyjską pisarkę pochodzenia żydowskiego, która pochwaliła się, że to ona była źródłem pogłosek o pogromach.
Powiedziała – „Wy, Izraelczycy powinniście postawić mi pomnik”.
„Naturalnie – odpowiedziałem. – A z jakiego powodu?”
„Napędziłam wam milion Rosjan: W radio Echo Moskwy ogłosiłam o szykującym się pogromie”.
Zlitowałem się i nie wyprowadziłem jej z błędu: jej rewelacje nie miałyby żadnego znaczenia, gdyby amerykańscy przyjaciele Izraela ich nie wzmocnili. Tak czy owak, przestraszeni i zachęceni Rosjanie popędzili do amerykańskiej ambasady po wizy, a w tym samym czasie Izrael zażądał, by USA przestało przyznawać im wizy. Bramy USA zostały zamknięte i wszyscy ci przeprowadzający się ludzie zostali zmuszeni jechać do Izraela.
Znaleźli się w ciężkiej sytuacji, ponieważ izraelska elita poddała ich unikalnej izraelskiej metodzie, którą można nazwać „przekształcaniem”. Metodę tę wypróbowano już na Żydach orientalnych i Palestyńczykach. Media izraelskie nazywały ich bandą kryminalistów i prostytutek; żądano od nich podpisywania kontraktów i przyrzeczeń, których nie rozumieli, ponieważ były po hebrajsku; znajdujący się wśród nich specjaliści kierowani byli do zamiatania ulic i zrywania pomarańczy. Współczynnik rozwodów wśród nich gwałtownie wzrósł, a ich dzieci wciągnęły się w narkotyki. W roku 1991 Izrael zaprzestał zatrudniania Palestyńczyków z okupowanych terytoriów, oczekując, że dawna rosyjska elita zajmie ich miejsce przy niskopłatnych pracach pomocniczych. Lecz sama ich ilość pozwoliła Rosjanom utworzyć własne państwo w państwie, łącznie z własnymi mediami, sklepami i samopomocą. Rosjanie przetrwali i zorientowali się, o co chodzi. Mądrzy powrócili do Moskwy, poszukiwacze przygód wyjechali do USA, spokojni do Kanady. Od tego czasu do Izraela przyjeżdżają głównie ludzie starzy, samotne matki, stale bezrobotni.
Rosjanie to sympatyczna, pracowita, lecz bałaganiarska społeczność. Nie bardzo wiedzą, gdzie wylądowali, i nieustannie próbują porównać swoją sytuacje z tym, co było w Baku lub Taszkiencie. Po uważnym przestudiowaniu rosyjskich gazet jawi się obraz ludzi zagubionych. Jakiś autor żąda, aby Palestyńczyków kastrować, co miałoby zapobiec kryzysowi demograficznemu. Inny całkowicie potępia Żydów religijnych, nazywając ich „pasożytami wysysającymi krew”. Trzeci oskarża Żydów orientalnych, że nie żyją zgodnie z ich oczekiwaniami. Uczą się skróconej wersji współczesnej wiary żydowskiej i jej jedynego przykazania: ”Będziesz nienawidził Araba”.
Obecnie, premier Ariel Sharon chce zaimportować następny milion „rosyjskich Żydów”. Jest to możliwe, gdy amerykańscy żydowscy przyjaciele Izraela wywrą silny nacisk na Ukrainę, to dziesięć milionów Ukraińców może nagle odkryć swoje „żydowskie korzenie”.
Istnieją dziesiątki miasteczek podobnych do Maalot, powstałych najwidoczniej przez klonowanie. Z jakiegoż to innego powodu miałyby one być tak podobne, a raczej identyczne? Maalot zbudowano w pięknej okolicy, w pobliżu Wadi Keziv, o którym mieszkańcy miasteczka nigdy nie słyszeli. Nawet ich dzieci, po dziesięciu latach w Maalot, nie śmiały się zapoznać z otaczającą okolicą. Spędzają czas w pubie w centrum Maalot, marząc o wiele bardziej atrakcyjnych pubach w Haifie.
III
Lecz to było wczoraj. Załapałem się autostopem do Nahariya, a stamtąd, miałem pociąg do domu w Jaffie. W pociągu było kilku Afrykanów, sądząc po ich nieśmiałym zachowaniu – prawdopodobnie nielegalnych imigrantów. Brygada rumuńskich budowlańców żłopała piwo głośno czkając. Zostali zaimportowani ze zniewolonego kraju Europy Wschodniej, aby zbudować domy dla rosyjskich imigrantów w podeszłym wieku. W Izraelu, podobnie jak w Kaliforni, Żydzi nie chcą się podejmować prac budowlanych.
Izraelski prawnik żydowski w czarnej jarmułce kartkował dokumenty w półotwartej aktówce. Grupa Marokańczyków dyskutowała o zamknięciu stalowni w Acre i małych szansach na znalezienie innej pracy. Ktoś z nich powiedział, kryzys pogłębia się, jest tak samo źle jak w roku 1966. Izraelski żołnierz, uzbrojony blondyn, rozmawiał w szeleszczącym ukraińskim ze swą korpulentną przyjaciółką. Patrzyła na niego z podziwem, a on opowiadał o swojej bohaterskiej walce z tłumem arabskich terrorystów.
Wspomniałem siebie w jego wieku: młodego spadochroniarza szczycącego się czerwonymi butami i automatem Uzi. Byłem na ćwiczeniach niezbyt daleko od miejsc, które właśnie mijaliśmy, w odległej dolinie Marj Sannur, otoczonej ze wszystkich stron górami. Był początek wiosny, kiedy góry Palestyny są tak samo piękne, jak w każdym innym miejscu nad Morzem Śródziemnym. Czasami rozpoznawałem jej urocze rysy w gołych wzgórzach wokół Les Baux de Provence, lub w usianej oliwkami równinie opadającej od Delf do morza – tak samo spostrzega się wyobrażenie ukochanej osoby w tłumie obcych. Wczesnym rankiem dolinę Sannur pokrywa gęsta śnieżnobiała mgła, zamieniając każdy dzień w białe Boże Narodzenie. Gdy mgła unosi się, zielona trawa na wzniesieniu lśni pod kwitnącymi migdałowcami. Zimne lutowe wiatry porywają różowawe płatki kwiatów, a one fruwają jak śnieg, pokrywając kamienistą ziemię.
Za drucianym płotem obozu wojskowego widziałem chłopa pracującego przy drzewach oliwnych. Był w wieku mego ojca, rozrośnięty w barach, mocny, opalony mężczyzna z białym nakryciem głowy. Opuściłem karabin i pozdrowiłem go, odpowiedział na pozdrowienie i odłożył narzędzia. Usiedliśmy po obu stronach płotu. Wyjąłem papierosy a on stwardniałą ręką delikatnie wyciągnął jednego z paczki. Rozmawialiśmy o oliwie i tymianku, głównych miejscowych produktach, o grobie świętego szejka Alego na szczycie wzgórza, o źródle wody w dolinie. W wolny dzień, przebrałem się w cywilne ubranie i poszedłem do jego wioski. Zostałem zaproszony na filiżankę mocnej arabskiej kawy z kardamonem. Sąsiedzi przyszli przywitać mnie, obcego, i przeszliśmy na niekończącą się wschodnią pogawędkę, pytając się wzajemnie, czy jesteśmy zadowoleni z życia, dzieci i pracy. Najwyraźniej byli zadowoleni ze swego ciężkiego, lecz zadowalającego ich, chłopskiego losu. Dla nich, Izraelczycy byli po prostu następnymi cudzoziemcami, którzy nastali po Jordańczykach, Brytyjczykach, Turkach, Krzyżowcach i Rzymianach. Nie czuli nienawiści, i wykazywali jedynie zwykłą obojętną ciekawość w stosunku do cudzoziemców. Żona mego gospodarza podała zielonkawą oliwę, tymianek i świeżo upieczony wiejski chleb, codzienne pożywienie Palestyńczyków.
Poszliśmy do pobliskiej studni. Ciepława czysta woda wypływała z otworu w wyszukanym obmurowaniu sprzed wielu wieków, na którym widniała arabska dedykacja. Za obmurowaniem, w ścianie urwiska, przodkowie mego gospodarza wykuli stumetrowy tunel. Palestyńskie źródła wymagają ciągłej uwagi. Jeśli łożyska, którymi dopływa do nich woda, nie są regularnie czyszczone, szybko się zamulają. Źródłem opiekował się syn Eliasz, lecz obecnie jest on w izraelskim więzieniu. Eliasz przyniósł do domu komunistyczną gazetę, ktoś doniósł do władz, a te zaproponowały mu do wyboru: wygnanie lub więzienie. Palestyńczycy mogą być zatrzymywani bez sądu: nazywa się to „zatrzymaniem administracyjnym”. Formalnie ograniczone jest to do sześciu miesięcy, lecz na żądanie wojska może być przedłużane. Eliasz wybrał więzienie w ojczyźnie zamiast wygnania.
Zawiść jest złym uczuciem, lecz ja zazdrościłem Eliaszowi z Sannur. Zazdrościłem jego miejsca w spokojnym krajobrazie, i poświęcenia dla niego. Dlaczego ja nie urodziłem się w tym domu przy chłodnym źródle, obok winnicy, na wydeptanym przez kozy zboczu? Dlaczego zostałem zamknięty w miejskim getcie „tylko dla Żydów”? Mogę mieszkać w podobnej wiosce w Grecji lub Prowansji, lecz nie w Palestynie. Nie dzieje się tak z powodu braku gościnności Palestyńczyków; nie mieliby nic przeciwko, gdybym kupił lub wydzierżawił plac w tej wiosce. Lecz państwo żydowskie nie pozwoliłoby mi, ani żadnemu „Żydowi”, na zamieszkanie w palestyńskiej wiosce. Żyd może mieszkać jedynie w oddzielnym osiedlu „dla Żydów”, do którego Palestyńczyk ma wstęp jedynie jako służący. Na zewnątrz, Żyd musi być uzbrojony. Turysta zagraniczny może swobodnie wędrować po obszarach palestyńskich, natomiast każdy izraelski Żyd, który tam się znajdzie i nie uczestniczy w jakiejś zbrojnej interwencji, zostanie przez państwo żydowskie uwięziony.
Historia zatoczyła pełne koło. Trzymając Palestyńczyków na zewnątrz, zamknęliśmy się sami. Idea żydowskiej emancypacji polegała na wyjściu z getta, a obecnie sami do niego się zagnaliśmy. Naprawdę, nie zasłużyliśmy na to. My Izraelczycy, jesteśmy mniej „żydowscy” niż ktokolwiek, kogo znacie. Sporo ludzi żąda, byśmy w kartach identyfikacyjnych, które musimy mieć cały czas przy sobie, byli nazywani „Izraelczykami” lub „Hebrajczykami”. Lecz Sąd Najwyższy zabronił tego: w naszych dokumentach musimy mieć stempel „Narodowość: Żyd”.
Nasze przeznaczenie zostało nam narzucone, jak zostało narzucone młodemu Frankensteinowi Mel’a Brooks’a. W tej parodii horroru dr. Frederick Frankenstein (Gene Wilder), amerykański profesor, potomek twórcy Monstrum, dostaje w spadku rodowy zamek w Transylwanii znanej z wilkołaków. Jest nowoczesnym rozsądnym Amerykaninem, lecz miejscowi oczekują, że będzie kontynuował niemiłą tradycję niesławnych Frankensteinów. Stara się walczyć z tym przeznaczeniem, upiera się by nazywano go na sposób amerykański, „Fronk-en-steen”, lecz lojalna służba rodziny upiera się przy „Frank-en-sztajnie”.
Znakomity żydowski producent stworzył niechcąco opowieść o odrodzeniu się państwa żydowskiego. Założyciele chcieli rozpocząć swoje życie od nowa, chcieli stać się „Izraelczykami”, jeszcze jednym plemieniem Palestyny. Porzucili żydowskie nazwiska, porzucili żydowski język, porzucili synagogę i Talmud i nauczyli się pracować na roli i posługiwać się bronią. Dołączyło się do nich wielu ludzi, dla których synagoga nigdy nie była na pierwszym miejscu. Lecz żydowskie przeznaczenie dopadło ich i z powrotem zagnało do getta.
I wtedy zaczęliśmy spełniać przepowiednie naszych wrogów. Traktujemy nie-Żydów jak zwierzęta, mordujemy ich przywódców, setkami zabijamy ich dzieci, zabraniamy im swobodnie przemieszczać się i modlić, odmawiamy im pracy i zabieramy im ziemię. Strzelamy do kościołów i oblegamy meczety. Pierzemy brudne pieniadze oszustom z Peru lub Francji, wysyłamy narzędzia tortur dyktatorom z Ameryki Łacińskiej, zapewniamy azyl szefom mafii z Miami. Dobieramy się do skarbców w Ameryce, Niemczech, Szwajcarii i Polsce. Mamy najwyższą stopę procentową, cztery razy większą niż w USA, i największe różnice społeczne wśród krajów rozwiniętych. Mówiąc w skrócie, spełniliśmy wszystkie oczekiwania antysemitów. Nawet na premiera wybraliśmy zawodowego mordercę gojów.
Pociąg toczył się przez Nathania, a ja myślałem o setkach tysięcy, a może milionach Amerykanów, Żydów i chrześcijańskich syjonistów, którzy lobbują, modlą się, popierają i płacą… nie, nie na państwo Izrael, zbudowane, jak sobie wyobrażają, na ruinach Palestyny. Byłoby to wystarczająco źle, lecz rzeczywistość jest gorsza. Myślałem o milionach Palestyńczyków, gnijących w obozach uchodźców i więzieniach, wywłaszczonych i wygnanych – ofiarach nie, jak sobie wyobrażają, żydowskiej zachłanności na ziemię, lecz czegoś gorszego: upiora.
IV
Państwo żydowskie jest państwem wirtualnym, które szybko traci związek z rzeczywistością. Ten upiór morduje ludzi i gromadzi pieniądze w Ameryce; kontynuuje swoje nikczemne trwanie, jest wcieleniem terminu prawniczego, „stan śmiertelnego zejścia”. Jego pola uprawiają importowani obcy robotnicy, nadzorowani przez importowanych Rosjan i Etiopczyków, jest to usprawiedliwiane przez izraelskich profesorów, wiecznie wykładających na amerykańskich uniwersytetach i przez dzielnych generałów, czyhających na wielkie łapówki od amerykańskich producentów broni.
Bezrobocie rośnie z dnia na dzień, podstawowe służby są w zapaści, przemysł turystyczny upadł kilka miesięcy temu. Hotele są zamknięte a innym gałęziom gospodarki narodowej grozi załamanie. Izraelczycy kupują mieszkania na Florydzie i w Pradze, natomiast domy w Izraelu oczekują na nabywców. Pragnienie Sharona, by ukarać Palestyńczyków, jest równoznaczne z karaniem własnej lewej ręki. Palestyńczycy i Izraelczycy są razem splecieni i zintegrowani, a rozdzielanie ich zabija ich wspólną gospodarkę.
Z dalekiej Ameryki Izrael wygląda jak potężne mocarstwo nuklearne, wielki sprzymierzeniec Ameryki, żydowskie państwo będące źródłem dumy amerykańskich Żydów. Odwiedzający żegnają nasze brzegi z silnym poczuciem naszej tożsamości i dobrobytu. Jedynie my, stali mieszkańcy, wiemy, że to wszystko pozory. Izrael upada. Jego aktywni obywatele z rozpaczy emigrują, a generałowie dokańczają niszczenia kraju. Okrutny los spotyka rdzennych Palestyńczyków: morduje ich upiór, to bezduszne ciało łażące po korytarzach Kongresu i pustoszące Bliski Wschód, jak zombi w transie.
W imieniu tej zjawy ważni amerykańscy Żydzi wyciskają centy ze swoich pracowników i reszty kraju, obcinają emerytury starcom i pomoc dla dzieci, zmniejszają wydatki na zdrowie i edukację, wycofują się z pomocy dla Afryki i Ameryki Łacińskiej, tworzą nieprawdopodobne koalicje z notorycznymi rasistami w rodzaju chorego Pat’a Robertson’a i Jerry Falwell’a, żądają zniszczenia Iraku, pobłogosławienia bombardowania afgańskich uchodźców, trzymania Afro-Amerykanów w ich gettach, podważają społeczeństwo gospodarzy i robią wrogów sobie i Ameryce. Czyny te byłyby wystarczająco podłe nawet wtedy, gdyby przynosiły komuś jakiś pożytek, lecz są jeszcze gorsze, ponieważ są całkowicie niepotrzebne.
Syjonistyczny eksperyment praktycznie upadł. Podtrzymywany przy życiu może jeszcze trwać wiele lat, wegetując z martwym mózgiem. Może zabić trochę ludzi, możliwe nawet, że rozpocznie następną wojnę światową. Lecz nie może powrócić do życia.
Żydowskie państwo Izraela jest stanem umysłu, projekcją marzeń amerykańskiego żydostwa. Obawy i problemy, jakie artykułuje, są problemami Żydów amerykańskich. „Żydzi” izraelscy nie potrzebują segregacji, wojny, ani ujarzmiania tubylców. Nie jadamy obwarzanków z wędzonym łososiem, nie rozmawiamy w jidysz, nie czytamy Saula Bellow’a ani Sholema Aleichema, i unikamy synagog. Wolimy arabskie dania i grecką muzykę. W moim sąsiedztwie jest siedem masarni z wędlinami wieprzowymi i jedna koszerna. Czterdzieści procent wesel w Tel Avivie odbywa się bez żydowskiej oprawy: młodzi Izraelczycy wolą żenić się na Cyprze, aby nie spotkać się z rabinami. Tel Aviv jest stolicą gejów Bliskiego Wschodu, chociaż zgodnie z prawem żydowskim, powinni być eksterminowani. Czasami chcę, aby nasi wspaniali poplecznicy, Żydzi amerykańscy, spojrzeli na nas surowo i trzeźwo i oddalili się z odrazą. Jest to przypadek źle zrozumianej tożsamości. Nie jesteśmy tymi, za których nas uważają. Tak nam potrzeba ich obrony przed nie-Żydami, jak rybie para szczelnych butów.
V
Dojechałem do domu w Jaffie nad morzem, zaniedbanego miasta rozpadających się różowych rezydencji wybudowanych przez arabskich arystokratów i kupców. Moi sąsiedzi wyszli: imam poszedł do swego małego meczetu, marokańska rodzina z sąsiedniego wejścia jest zajęta naprawianiem starych samochodów w warsztacie, ormiański przewodnik zabrał gości do Jerozolimy. Inny sąsiad, rosyjski malarz, poszedł pożyczyć trochę cukru. Żyjemy razem; jedna z niewielu społeczności bez segregacji, na małym skrawku ziemi pomiędzy drogą i morzem, pozostałość starej Jaffy.
Esme Salingera lubiłaby to nędzne miejsce. Buldożery żydowskiego państwa zburzyły co drugi dom, nadając miastu wyszczerbiony wygląd. Przygotowując teren pod wielkie budownictwo, zwaliły budowlane odpady na kupę na brzegu morza. Zamierzano tutaj zbudować następny Maalot, lecz napięcie związane z Intifadą nie pozwoliło zrealizować planów „judaizacji” Jaffy. Pozostała na wpół zrujnowana i zaniedbana, ponieważ miejscowym mieszkańcom nie pozwala się naprawiać domów. Wciąż jest to przyjemne miejsce, pamiętające Alexandria Quartet Durrell’a. Po jego niebrukowanych ulicach krążą wielkie cadillaki dilerów narkotyków; dzieci ubrane w długie galabije bawią się na rogu; dzwony katolickiego kościoła Świętego Antoniego mieszają się z dzwonami prawosławnej cerkwii Świętego Georgija i z nawoływaniem muezzina z sąsiedniego meczetu Ajami; rybacy wiozą połów do nadbrzeżnych restauracji na obiad; Palestynki łupią orzechy i gawędzą przed domami; ze stranagów na rynku dolatuje zapach świeżej falafeli; dziesięć ulicznych kotów wlepiło ślepia w olbrzymiego szczura; francuski ambasador wraca do swojej rezydencji; ekipa filmowa kręci scenę z Bejrutu.
Jaffę nazywano kiedyś „wrotami Bliskiego Wschodu” i konkurowała ze swymi sąsiadami, Bejrutem i Aleksandrią. Otoczone przez pachnące gaje pomarańczowe, stutysięczne miasto szczyciło się pierwszym kinem w Lewancie, i mieściło centrale europejskich przedsiębiorstw. Amerykanie i Niemcy zbudowali na jego obrzeżach domy pokryte czerwoną dachówką, a w roku 1909 wschodnioeuropejscy syjoniści żydowscy, trochę na północ od niego, zbudowali Tel Aviv.
W strasznym listopadowym dniu w roku 1947, ONZ, pod silnym naciskiem ze strony rządu Stanów Zjednoczonych, zadecydowało o podziale ziemi, którą współposiadaliśmy. Nie było to konieczne, nawet nikt o to nie prosił. Religijni Żydzi byli temu przeciwni; przeciwko byli także światli Żydzi z Niemiec, jak Buber i Magnus. Także Palestyńczycy byli przeciwni. Mogliśmy żyć razem jak bracia, i w końcu utworzylibyśmy nowy naród, łączący w sobie żydowski zapał i palestyńską miłość do ziemi. Lecz amerykańskie organizacje żydowskie poparły Ben Guriona i Goldę Meyer, zwolenników podziału. Zgodnie z przewidywaniami, podział nigdy się nie sprawdził.
Trzy piąte Palestyny poddano rządom żydowskim, a dwie piąte pozostawiono Palestyńczykom. W nowym państwie żydowskim, rodzimi Palestyńczycy byli w większości. Zakładano, że Jaffa pozostanie palestyńska. Był to zły interes dla Palestyńczyków, lecz nowi izraelscy przywódcy uważali, że nie jest on wystarczająco zły. Oblegali i ostrzeliwali Jaffę, aż jej ludność zmniejszyła się do pięciu tysięcy z przedwojennych stu tysięcy. Reszta uciekła do Gazy i Libanu, do obozów uchodźców, gdzie mieszkają do dzisiejszego dnia.
W rezydencjach i pałacykach Jaffy zamieszkali arabscy uciekinierzy ze zniszczonych w głębi kraju wsi oraz sympatyczni bałkańscy Bułgarzy, których zaimportowano, aby zapełnić próżnię. Niewielką część miasta nobilitowano i stała się ona „starą Jaffą”, przyjemnym i ekskluzywnym eksponatem muzealnym, gdzie chętnie mieszkają kiczowi malarze i handlarze antykami. Nasza Jaffa pozostała sentymentalną pamiątką po jednej niepodzielnej Palestynie, utraconym raju. Przyciągnęła kilku artystów, którzy wprowadzili się do zrujnowanych rezydencji i zamieszkali obok miejscowych Palestyńczyków, dzieląc ich nadzieje i smutki.
Przed Intifadą, uchodźcy z obozów w Gazie mogli odwiedzać swoje utracone domy. Odkąd właścicielom nie pozwolono na powrót, dla obecnych mieszkańców i prawdziwych właścicieli sytuacja stała się okropna. Moja sąsiadka, miła bułgarska pani, podjęła szlachetną próbę zwrócenia swego domu wypędzonej rodzinie palestyńskiej, lecz władze nie pozwoliły. Mówią, że trudno jest spłacać pożyczkę: bierzesz czyjeś pieniądze, lecz musisz spłacać własną gotówkę. Pożyczasz na chwilę, lecz zwracasz na stałe. Okazuje się, że jeszcze trudniej jest zwracać skradzione dobra. Wcześniej czy później trzeba to będzie zrobić. Dobra sposobność rozwiązania tego problemu pojawiła się w roku 1967, gdy Palestyna została ponownie zjednoczona.
Wielu uczciwych ludzi uważa Wojnę Sześciodniową za „przyczynę wszystkich problemów”. Twierdzą, że bez niej, Żydzi i Palestyńczycy mogliby żyć oddzielnie. Lecz oddzielne państwa nie pozwoliłyby uchodźcom na powrót z Gazy do ich domów w Jaffie, a ja uważam, że cudownie byłoby być świadkiem ich powrotu. Prócz tego, myślę, że będzie lepiej dla nas, gdy będziemy żyć razem – jesteśmy ludźmi wzajemnie się uzupełniającymi i kontakty osobiste wychodzą nam bardzo dobrze. Dlatego sam podbój z roku 1967 mi nie przeszkadza (w przeciwieństwie do okupacyjnego stanu wojennego). Moglibyśmy pozwolić na powrót uchodźców, rozwiązać stare spory i żyć razem w jedności, dzieci Palestyny i nowi przybysze. Moglibyśmy nie być wyjątkowym państwem żydowskim, lecz moglibyśmy być ludźmi szczęśliwymi i zadowolonymi.
Kiedyś istniała iluzja wyboru: państwa żydowskiego albo państwa demokratycznego. Nie wybraliśmy niczego, wydziedziczyliśmy tubylców i pogardziliśmy demokracją, a nasza żydowskość jest, w najlepszym wypadku, ideą wirtualną. Gdyby Żydzi amerykańscy nie przekupili na wielką skalę Izraelczyków, moglibyśmy po prostu zapomnieć o diasporze i rozpuścilibyśmy się w gościnnym Bliskim Wschodzie, jako następne z jego plemion. Gdyby nas w dalszym ciągu finansowali, powinniśmy sprawić im przyjemność wykazując znikomą żydowskość.
Jesteśmy mistrzami w sprzedaży iluzji, i dopóki są kupujący, będziemy dostarczać towar. W roku 1946 pod egidą ONZ do Palestyny przybyła grupa wybranych mężczyzn z całego świata. Przysłano ich w celu przygotowania podziału kraju. Oprócz innych miejsc, odwiedzili wysunięty najbardziej na południe kibuc Revivim na jałowej Negev. Natknęli się tam na piękną rabatę róż, anemonów i fiołków przed biurem kibucu. W sprawozdaniu, członkowie delegacji wyrazili zdumienie i oświadczyli: „Żydzi czynią pustynię kwitnącą, niech biorą Negev.”
Gdy wyjechali, kibucowa dzieciarnia powyrywała zwiędłe już kwiaty z piasku. Kupili świeże kwiaty na rynku w Jaffie i zasadzili je jako dekoracje dla gości z ONZ. Nauczyli się tego tricku od pracowników Zarządu Miasta Tel Avivu, którzy wsadzili do piasku drzewa wokół budynku Zarządu, aby zrobić korzystne wrażenie na Winstonie Churchillu. To małe przedstawienie spowodowało, że Negev z jej dwustoma tysiącami Palestyńczyków została przekazana państwu żydowskiemu. Większość tubylców została wygnana za dopiero co wykreśloną granicę, do obozów w Jordanii i Gazie. Było to okrutne i niepotrzebne; nawet dziś, pięćdziesiąt lat później, Negev na południe od Beersheba ma mniej ludności niż w roku 1948.
VI
Aby zastąpić Palestyńczyków, Mossad namawiał społeczności żydowskie z Północnej Afryki do opuszczenia ojczyzny i przeniesienia się do Izraela. Żydzi północnoafrykańscy to ludzie dobrzy, lecz byli załamani. Ponieważ Francja przystąpiła do wycofywania się z Północnej Afryki, więc zaczęli niepokoić się o swoją przyszłość. Jedynie najsilniejsze jednostki dokonały prawidłowego wyboru i pozostały wśród swego ludu: Marokańczyków, Tunezyjczyków, Algerczyków i Libijczyków. Nie żałują tego: obecnie są ministrami i doradcami królów. Inni, skuszeni wielkim urokiem cywilizacji francuskiej, wyrzekli się fantomu państwa żydowskiego i przenieśli się do Francji. Dali oni światu Jacques’a Derrida i Alberta Memmi.
Ci, którzy przenieśli się do Izraela stanowią 75% jego więźniów. Ich dochód stanowi ułamek dochodu Żydów europejskich. Ich naukowcy i pisarze maję małe szanse na etat w izraelskich uniwersytetach. Ich samoocena jest wyjątkowo niska. Izraelczycy mówią, to nie wstyd być Marokańczykiem, i szybko dodają, lecz nie jest to także wielki honor.
Północnych Afrykańczyków sprowadzono, posypano proszkiem odwszawiającym DDT i umieszczono w obozach uchodźców, które szybko stały się miastami Netivot, Dimona i Yerucham. Wciąż się tam znajdują w miastach otoczonych surową pustynią i pełnych bezrobocia i nędzy, żyjąc z pomocy społecznej i żywiąc głęboką niechęć do Żydów aszkenazyjskich, włóczących się po kawiarniach Tel Avivu. Niektórzy Żydzi orientalni doszli do wniosku, że Holokaust był właściwą karą dla znienawidzonych AszkeNazistów, jak ich nazywają. Izrael jest prawdopodobnie jedynym miejscem na ziemi, gdzie można usłyszeć, „Szkoda, że nie spalono cię w Auschwitz”. Nawet wielki sefardyjski luminarz, rabin Obadiah Joseph, ostatnio wyjaśniał Holokaust w terminach grzechów Żydów europejskich.
Trochę kłopotliwy slogan, „AszkeNaziści do Auschwitz”, ozdobił w pewnym momencie jerozolimski dom mego rosyjskiego przyjaciela. Poskarżył się policji, lecz nie otrzymał odpowiedzi. Najniższe stanowiska w policji zajmowane są przez Żydów orientalnych, którzy nie mają czasu na skargi Rosjan. Kiedyś byli w położeniu Rosjan, lecz zmienili się, nawet bardzo gruntownie.
Gdy tylko Żyd orientalny awansuje, system postara się o jego upadek. Popularni politycy orientalni, którzy mogliby zagrozić dominacji elity aszkenazyjskiej, szybko znajdują się w więzieniu. Arye Der’i, świetny minister marokański, dzięki któremu jego partia, nie mająca początkowo żadnego posła, wprowadziła ich siedemnastu do 120-osobowego parlamentu, ciągle znajduje się w więzieniu po dziesięcioletnim śledztwie policyjnym, które dało wątpliwe zarzuty przeciwko niemu. Jego poprzednik, Aharon Abu Hatzera, syn świątobliwego marokańskiego rabina i minister, został wsadzony do więzienia za finansowe nieprawidłowości, które są czymś normalnym w naszym bliskowschodnim państwie. Wielki wydawca, Żyd z Iraku Ofer Nimrodi, spędził przed procesem ponad rok w więzieniu, lecz w następstwie procesu został szybko zwolniony, gdyż oskarżenia okazały się fałszywe. Będący Ministrem Obrony kurdyjski Żyd, Yitzhak Mordecai, mający widoki na stanowisko premiera, został oskarżony o molestowanie seksualne. Marokański profesor i minister Shlomo Ben Ami został kozłem ofiarnym niesławnej awantury Sharona o Wzgórze Świątynne.
Podczas gdy Żydzi orientalni mają pecha, w kibucach także nie radzą sobie zbyt dobrze. Ari Shavit z Haaretz opublikował wspaniały reportaż o Negba, znanym i zasobnym kibucu w Negev. Już bardzo dawno kibuc nie świętował narodzin dziecka. Kibuce z Negba i Ruhama stały się domami starców, młodzież dawno wyjechała do Los Angeles.
Tak więc, sztuczki w Revivim, zajęcie Negev, wypędzenie Palestyńczyków i zniszczenie marokańskiej społeczności żydowskiej to były oddzielne sukcesy na krótką metę, lecz ostatecznie wszystko to razem zawiodło. Można było tego oczekiwać, czyny złe i niemoralne nie mogą przynieść dobrych owoców. Przywódcy syjonistyczni marzyli o uczynieniu Palestyny tak żydowską, jak Anglia jest angielska. Zawiedli się. Palestyna jest tak żydowska, jak Jamajka jest angielska.
My, dzieci Żydów, mamy wspaniałą możliwość wyboru. Włoch jest Włochem, włoski jest jego język, kultura, wiara, tradycja, sztuka i krajobrazy. Nie można oddzielić go od Dantego i Giotto, od wiosek Toskanii i od Madonny, od makaronu i Wenecji. Bycie Żydem to kwestia wyboru. Żyd włoski może zostać Włochem. Żyd amerykański może być po prostu Amerykaninem. Niezbyt wielu potomków Żydów wyznaje naszą starą religię; jeszcze mniej mówi po hebrajsku lub innymi językami żydowskimi. Większość pożegnała się z tradycyjnymi żydowskimi receptami na życie.
Wybór osobisty jest w rękach poszczególnych osób. Bogaty i wpływowy Amerykanin żydowskiego pochodzenia może odnosić się do swojej żydowskości, jak odnosi się do każdego innego hobby. Być może zbiera znaczki, lub gra w golfa, lecz prawdopodobnie nie pragnąłby budować Państwa Filatelistów na ruinach Monaco (księstwo to wydaje przepiękne znaczki), ani fundować swemu klubowi golfowemu najnowszego F-16. Dobrze byłoby, gdyby Żydzi amerykańscy zapomnieli o nas na dziesięć lat, w tym czasie uporalibyśmy się z naszymi problemami osiągając nową równowagę w Palestynie. Jeśli mają za dużo pieniędzy i pragną działać, niech je wydadzą na polepszenie losu swoich murzyńskich sąsiadów.
Zdarzyło się to przed powstaniem syjonizmu. Biznesmen z Chicago, Julius Rosenwald, właściciel Sears, Roebuck and Co., w latach dwudziestych XX wieku wspierał kształcenie Murzynów kwotą 2 milionów dolarów rocznie. (Przedstawiciel syjonistów narzekał: „Ciężko nam pogodzić się z ideą, że jeden z nas daje pieniądze na zacofanych czarnuchów”). Tradycję tę można wznowić. Powiedziane jest, miłosierdzie zaczyna się w domu, a ich domem jest Ameryka.
Ziemia Palestyny jest na naszych oczach rujnowana. Jej przepiękne stare wioski są niemiłosiernie bombardowane; kościoły zostały opuszczone przez wiernych; drzewa oliwne są usuwane z korzeniami. Taki upadek nie spotkał tej ziemia od czasu najazdu Asyryjczyków 2700 lat temu. W obliczu tak wielkich zniszczeń nic nie może nas cieszyć. Ludzie odpowiedzialni za to, izraelscy mordercy albo ich amerykańscy poplecznicy, będą potępieni na wieki.
Jako przypisek do księgi ich czynów pozostanie chichot historii: przywódcy żydowscy popełnili te zbrodnie na próżno, ponieważ nie osiągnęli swoich celów. Nawet ukrzyżowanie na Golgocie ostatnich Palestyńczyków, nie tchnie życia w wirtualne żydowskie państwo Izraela.
Oliwki Aboud
Pisane w czerwcu 2001, kiedy siły izraelskie rozpoczęły masowe niszczenie drzew oliwnych na terytoriach palestyńskich.
Gdy zaczęło działać wynegocjowane przez CIA zawieszenie broni, otrzymałem pełną trwogi wiadomość z woski Aboud, na zachodnich zboczach Wzgórz Samarii. Na wioskę napadło wojsko i postrzeliło dwóch mężczyzn. Pojechałem tam dzisiaj, aby zobaczyć wioskę i sprawdzić zawieszenie broni.
Aboud jest ze wszystkich stron otoczone przez nowe osiedla żydowskie. Na
miejsce prowadzi nowa doskonała żydowska droga. Rozwidla się ona do Aboud jakieś trzy mile przed wioską, a następnie jest blokowana przez cyklopowe zwały ziemi. Próbowaliśmy szczęścia z drugiej strony – z takim samym skutkiem. W końcu znaleźliśmy wąską zabłoconą dróżkę, którą chłopi przeprowadzili tego ranka, i wjechaliśmy.
Aboud to jedna z najpiękniejszych wiosek palestyńskich, bardzo przypomina Toskanię. Na łagodnych wzgórzach wyrastają okryte patyną czasu kamienne domy. Na ich balkony wspina się winorośl. Pokryte obfitym listowiem drzewa figowe zapewniają cień na ulicach. Dobrobyt tej dobrze uporządkowanej wioski widać po obszernych dworkach i czystych drogach. Na kamiennych ławach, w małych zacienionych murowanych ogrodzeniach, siedzą starcy, na podobieństwo starszyzny Itaki zebranej przez młodego Telemacha. Jest to biblijna „brama miasta”, lub diwan. Dzieci przynoszą im kawę i świeże owoce. Miejscowa ludność to nie uciekinierzy z Gazy i Deheisheh, tutaj, jak w zamierzchłych czasach, można zobaczyć Ziemię Świętą taką, jaką powinna i może być.
Miejscowa tradycja mówi, że mająca trzy tysiące lat Aboud otrzymała chrześcijańską wiarę od samego Chrystusa. Jest tam kościół mogący to potwierdzić, jeden z najstarszych na Ziemi, zbudowany w czasach Konstantyna w IV wieku, a być może jeszcze starszy, jak twierdzą niektórzy archeolodzy. Kościół jest piękny, pieczołowicie odrestaurowany i dobrze konserwowany. Bizantyjskie głowice kolumn dźwigają wyobrażenie krzyża i gałęzi palmowych. Ostatnio odkryto płytę ze starym aramejskim napisem, wmurowaną w południową ścianę kościoła.
W Aboud są także inne kościoły: katolicki, prawosławny grecki, i zbudowany przez Amerykanów Kościół Boga. Jest także nowy meczet, ponieważ chrześcijanie i muzułmanie żyją w Ziemi Świętej w wielkiej zgodzie. 17 grudnia wszyscy, muzułmanie i chrześcijanie, idą razem uczcić patronkę wioski, świętą Barbarę. Ta miejscowa dziewczyna zakochała się w młodym chrześcijaninie i została ochrzczona. Było to w surowych czasach rzymskiego cesarza Dioklecjana, i Barbarę poddano prześladowaniom i zamęczono. Odrestaurowany najstarszy kościół bizantyjski Św. Barbary wciąż widać na wzgórzu o milę od wioski. U podnóża wzgórza jest jaskinia, w której ją pogrzebano, tam chłopi palą świece i proszą o spełnienie swoich próśb.
Jest to dobre miejsce by uświadomić sobie, jakim obłędem jest powszechny wśród Żydów pogląd o Palestynie jako „ziemi bez mieszkańców”, rzadko zamieszkanej przez arabskich koczowniczych przybłędów. Archeologowie udowodnili, że wioska ta od niepamiętnych czasów nigdy nie została zniszczona ani opuszczona, i można się o tym przekonać na własne oczy. Wiekowe drzewa oliwne porastają wzgórza, potwierdzając głębokie korzenie Aboud i zapewniając jej oliwę, będącą głównym artykułem żywnościowym i źródłem utrzymania.
Zaraz za wioską, dwa gigantyczne amerykańskie buldożery Caterpillar powoli niszczyły drzewa oliwne. Były ogromne, pokryte ze wszystkich stron płytami pancernymi. Jak ruchome fortece, wyglądały na niezdobyte i górowały nad okolicą, jak mechaniczne monstra Imperium Zła atakujące Ewocks’ów w Gwiezdnych Wojnach.
Chłopi stali na zwałach ziemi blokujących wjazd do wioski, spoglądając na maszyny niszczące ich środki utrzymania. Nie mogli do nich podejść, ponieważ nie pozwalano im opuścić wioski, będącej dla nich więzieniem. Aby powstrzymać ludzi, na wzgórzu, nad wjazdem, znajdował się namiot i kilku żołnierzy z pistoletami maszynowymi. Ostatniej nocy, w wieczór Sabatu, otworzyli oni ogień do mieszkańców wioski, którzy odważyli się wyjść, i ranili dwóch mężczyzn. Reszta ze strachu biegiem uciekła z powrotem. Potem wkroczyli żołnierze, przejeżdżając przez wioskę dżipami, a dzieci obrzuciły ich kamieniami. Żydowscy osadnicy z wojskiem ostrzelali okna i dachy i odjechali, najwidoczniej uważając, że dobrze spełnili swój sabatowy obowiązek.
Przekroczyłem linię oblężenia i zbliżyłem się do izraelskiego oficera w dżipie, czujnego amerykańskiego mruka, który nadzorował dewastację. „Dlaczego to robicie?”, zapytałem. „Czy nie wiecie, że jest zawieszenie broni?”
„Powiedz to Arikowi (Sharonowi)”, odpowiedział. „Po prostu, postępujemy zgodnie z rozkazami.” Lecz ani jego, ani innych żołnierzy i kierowców buldożerów rozkazy te nie przygnębiały. Wiekowe drzewa nic dla nich nie znaczyły, ponieważ wioska, i liczący dwa tysiące lat Kościół, i ludzie także nic dla nich nie znaczyli. Wszystko to uważali za coś, co należy zniszczyć.
Palestyna nigdy nie była ziemią pustynną, jaką pierwsi syjoniści, według ich słów, mieli ujrzeć po przybyciu. Lecz stanie się taką, jeśli nie wstrzymamy tych maszyn.
Zielony deszcz Yassouf
Zbiór oliwek podobny jest do odmawiania różańca, jest to proces tak samo uspokajający, delikatny i zmysłowy. Na Wschodzie mężczyźni noszą na nadgarstkach „mesbaha” – różańce z drewna lub kamienia. Odmawiając w pamięci modlitwę, uspokajają nadwyrężone nerwy, lecz oliwki są lepsze – są żywe. Przypominają wiejskie dziewczęta: są czułe, lecz nie wątłe. Zbierając je, odczuwasz przypływ rześkości: wszystko idzie dobrze. Oddzielają się od gałęzi bez strachu i żalu, dłoń lekko je obejmuje i padają na miękkie maty, rozłożone na ziemi.
Nastąpiła pora zbioru plonów, żadne drzewko na tarasowym zboczu wzgórza nie zostanie zapomniane. Do zbioru oliwek przychodzą całe rodziny. Tłum pod drzewami, ludzie na drabinach, wszystko to przypomina obrazy pędzla Piotra Bruegela starszego. Zbieramy oliwki razem z rodziną Hafez’a. W piątkę lub szóstkę stoimy pod gęstymi gałęziami rozłożystej, pokręconej starej oliwki i przebieramy paciorki żywego różańca naszej pani – błogosławionej Palestyny. Córka silnego i zręcznego Hafez’a, siedmioletnia Rowan, mająca włosy koloru dojrzałej pszenicy i niebiesko-błękitne oczy, co dla cudzoziemca jest dziwne, lecz jest często spotykane w tych krainach, z uśmiechem na ustach wlazła na wierzchołek drzewa. Oliwki, które zrywa, zielonym deszczem spadają nam w ręce, na plecy i głowy. Zanim przejdziemy do nowego drzewa, podnosimy maty za brzegi i przesypujemy oliwki do worka. Obok szczypie trawę jasnosiwy osiołek. Zbiera siły, ponieważ przez całą drogę powrotną będzie musiał nieść te worki na grzbiecie.
Zbieramy oliwki we wsi Yassouf, błogiej w swojej samotności i schowanej w górach. Jej wysokie i przestronne domy, zbudowane z jasnego kamienia, świadczą o zasobności, osiągniętej kiedyś ciężką pracą. Szerokie schody prowadzą na płaskie dachy, na których mieszkańcy wioski odpoczywają w ciepłe letnie wieczory, rozkoszując się chłodną bryzą z dalekiego Morza Śródziemnego. Wokół mnóstwo drzew granatów. W opisie Palestyny, który powstał tysiąc lat temu w czasach Wilhelma Zdobywcy, o wiosce Yassouf wspomniano w związku z dobrymi urodzajami granatów i mądrością urodzonego w niej światłego szejka Al-Yassoufi, który wsławił się w dalekim Damaszku.
Jeśli nie jest to raj, to na pewno miejsce go przypominające. Do wioski tej, zbudowanej na grzbiecie wzgórza, pomiędzy dwiema dolinami, przybyliśmy wczoraj. Bezpośrednio nad nią, na wierzchołku wzgórza, stoi starożytna świątynia, bema, gdzie przodkowie Hafez’a i Rowan bywali świadkami cudownego zespolenia sił niebieskich z ziemskimi. Mieszkańcy wioski często przychodzą tutaj chcąc się wewnętrznie uspokoić, jak robili to ich przodkowie, mieszkający w niewielkim księstwie izraelskim: znajdujemy się na Ziemi Świętej, a dla jej mieszkańców codzienne obcowanie z bóstwem jest czymś tak zwyczajnym, jak codzienna porcja ciężkiej pracy. Biblijni królowie próbowali zakazać gromadzenia się na świętych miejscach bema i zmonopolizować wiarę w centralnej świątyni, co było wygodniejsze dla zapewnienia kontroli i ściągania podatków, lecz prosty lud wolał uczestniczyć w codziennych modlitwach do Boga w miejscowych sanktuariach. Chłopi zachowali dwupoziomowy system religijny, łączący wiarę miejscową z uniwersalną. Jest to trochę podobne do syntezy szintoizmu z buddyzmem w Japonii. Ludzie tutejsi są religijni, lecz nie są fanatykami. Nie noszą przepisowej odzieży muzułmańskiej, a kobiety nie zasłaniają pięknych twarzy. Te dwa aspekty religii – lokalny i uniwersalny – istnieją od tysięcy lat i zdążyły nierozerwalnie spleść się ze sobą. Świątynia przekształciła się we wspaniały meczet Omajidów Al-Aksa, a na starożytnym uroczysku bema w Yassouf, ludzie dotychczas modlą się do swojego Boga.
Stare drzewa, uświęcone przez wieki… W swoim długim życiu słyszały wiele przysiąg i widziały wiele tajemnic. Źródełko z cudowną wodą, nie wysychające nawet w lipcowe upały i nabierające sił w deszczową zimę, święta mogiła, której nazwa zmieniała się prawdopodobnie wielokrotnie od niepamiętnych czasów, a która teraz nosi imię szejka Abu Zarad’a. Ruiny, jakie zachowały się od pierwszych dni istnienia Yassouf; wioska powstała ponad cztery tysiące lat temu i od tego czasu ciągle była zamieszkana. W czasach biblijnych należała do pokolenia Józefa, które było najsilniejsze wśród izraelskich pokoleń.
Gdy Jerozolima przeszła pod władzę Judejczyków, lud, który mieszkał na tej ziemi, zachował oddzielną tożsamość mieszkańców królestwa Izraela i z czasem przyjął Chrystusa. Zwieńczony kopułą grobowiec na wierzchołku wzgórza jak zawsze wzywa do modlitwy. W lutym, na wierzchołku kwitną białe migdały; teraz jest pokryty zielenią i jest wspaniałym przykładem górzystej Samarii.
Przyjechaliśmy za późno, aby zachwycać się widokiem z wierzchołka wzgórza: jesienią słońce zachodzi wcześnie. O zmroku zeszliśmy do źródełka, pulsującego serca wioski. Woda bezdźwięcznie wypływała z kamiennej szczeliny, ściekała do zamkniętego wyżłobienia i wypływała na zewnątrz, aby nawodnić sady. Usiedliśmy pod drzewami figowymi, a one rozpostarły nad nami swoje szerokie liście, jak tancerze z japońskiego teatru No, rozkładający wachlarze jednym wdzięcznym i zgrabnym ruchem. W blasku księżyca z koron drzew zerwały się, jak gigantyczne czarne motyle, nietoperze – gnieżdżące się w pobliskich pieczarach. Wyleciały na powietrze, aby pod osłoną nocy napić się wody i spróbować obfitego urodzaju owoców.
Zwykle rozmowa przy źródle płynie tak samo swobodnie i radośnie, jak jego woda. Nie ma lepszego miejsca, aby posiedzieć i pogadać z mieszkańcami wsi o urodzaju, starych dobrych czasach, dzieciach i ostatnim artykule Edwarda Saida’a w miejscowej gazecie. Tutejsi chłopi wcale nie są ciemni: jeden z nich objechał cały świat, od Basry do San Francisco, inni studiowali w miejscowej filii uniwersytetu. Swoje wykształcenie polityczne zakończyli w izraelskim więzieniu – jest to praktycznie nieunikniony etap wychowania młodych mężczyzn w tych okolicach. Tam, a być może na budowach w Izraelu, nauczyli się oni biegle i interesująco mówić po hebrajsku, i z przyjemnością praktykują ten nawyk w rozmowie z życzliwymi Izraelczykami.
Lecz tego dnia nasi gospodarze wyglądali ponuro, w ich smutnych oczach był niepokój.
Nawet przy kolacji, częstując nas ryżem z orzechami i jogurtem, wydawali się zamyśleni. Przyczynę już znaliśmy: nowy strach zamieszkał na wierzchołku wzgórza i rozpostarł nad wioską swoje błoniaste skrzydła. Najpierw wojsko skonfiskowało ziemie Yassouf na swoje potrzeby, a następnie oddało je osadnikom. Wzniesiono dla nich z betonowych bloków pokraczną budowlę z wieżami wartowniczymi, otoczono ją drutem kolczastym i nadano nazwę pobliskiego źródła Jabłoniowego. Ziemi, skradzionej mieszkańcom Yassouf przed dziesięcioma laty, dla osadników wyraźnie nie starczało – zabierali coraz to nowe działki, niszcząc winnice i gaje oliwne.
Chłopi bali się wychodzić na własne pola: osadnicy to groźni ludzie z automatami, i było jasne, że z nimi nie ma żartów. Strzelali do mieszkańców wsi, często łapali i męczyli ich, podpalali pola. Zadanie ich polegało na tym, by nie puszczać chłopów na pola przez pięć lat – po tym czasie, zgodnie z ottomańskim prawem, o którym dowiedzieli się ze starych ksiąg, porzucone ziemie orne zwracane są państwu. Żydowskiemu państwu. Z kolei państwo, na pewno przekaże te ziemie żydowskim osadnikom. Na razie osadnicy starali się zamorzyć chłopów głodem.
Wioska była oddzielona od świata okopami i ziemnymi nasypami o wysokości sześciu stóp. Wojsko przecięło nawet wąskie wiejskie drogi, praktycznie nie nadające się do transportu samochodowego. Wioska przekształciła się w wyspę. Niedawno brytyjski ambasador w Tel-Avivie powiedział, że Izrael zmienił Palestynę w jeden wielki obóz koncentracyjny. Jednak nie miał racji: to nie jest jeden obóz, a raczej nowy, palestyński, archipelag GUŁAG. Autor „Archipelagu GUŁAG”, laureat nagrody Nobla Aleksander Sołżenicyn, twierdził, że właściwy, rosyjski GUŁAG stworzyli Żydzi, i oni w nim rządzili. Stwierdzenie to było krytykowane i obalane przez organizacje żydowskie. Lecz odpowiedź na pytanie, kto stworzył palestyński GUŁAG, jest oczywista. Przez granice „obozu Yassouf” nie przepuszczają samochodów, i jego mieszkańcy muszą przekraczać je na piechotę, pozostawiając swoje samochody na zewnątrz. Najbliższe miasto, Nablus (w dawnych czasach – Neapolis), znajduje się w odległości ośmiu mil, lecz wymaga to czterech godzin jazdy i pokonania wielu punktów kontrolnych, na których stosowane są poniżające procedury. Wydawało się, że droga do Yassouf zabrała nam całą wieczność, musieliśmy zatrzymywać się po drodze przy licznych posterunkach blokujących i kontrolnych punktach granicznych. Potem, natknąwszy się na oblężniczy nasyp, musieliśmy pozostawić samochód w odległości pół mili od wioski.
Wszędzie widziało się ślady upadku: drzewa oliwne po obu stronach drogi były albo spalone, albo wyrwane z korzeniami. Można było pomyśleć, że to święte przez wieki drzewo jest najgorszym wrogiem Żydów. W jakimś sensie tak jest: przecież oliwa to główna karmicielka i obrończyni Palestyńczyków. Ich obiad składa się ze świeżo upieczonego placka, oliwy przyprawionej tymiankiem, i kiści winogron. Oliwą namaszczano tutaj w dawnych czasach królów i duchownych. Chrześcijańskie rytuały, ten bezcenny podarunek starożytnej Palestyny dla całej ludzkości, to nic innego, jak poświęcenie oliwy Bogu. Przy chrzcie, przed zanurzeniem w wodzie, dzieci namaszczane są oliwą, aby ich skóra zachowała elastyczność. Oliwa wykorzystywana jest zarówno w obrzędach weselnych, jak i pogrzebowych, potwierdzając w ten sposób nierozłączny związek ludu z ziemią, na której żyje. John Allegro, znakomity badacz zwojów z jaskini Qumran, zniszczył swoją reputację wydając heretycką książkę, w której skojarzył Jezusa Chrystusa z halucynogennym grzybem. Jeśli kiedyś postanowię pójść za jego przykładem, to porównam pierwotną czystość oliwy z czystością Najświętszej Maryi Panny, głównej orędowniczki Palestyny.
Dopóki na ziemi Palestyny rosną drzewa oliwne, chłopi palestyńscy nie zostaną zwyciężeni i dlatego ich wrogowie obrócili swój gniew przeciwko tym drzewom. Przy każdej okazji rąbią je. W ostatnich latach zniszczono osiemnaście tysięcy wspaniałych drzew – starych gigantów i młodych nasadzeń. Osadnicy nie pozwalali chłopom zbierać urodzaju, napadali na nich w drodze do domu i ograbiali. My, przyjaciele Palestyny z całego świata, przybyliśmy, jak siedmiu samurajów ze starego filmu Kurosawy, aby pomóc chłopom zebrać oliwki i obronić ich przed grabieżcami.
Z wielu dobrych uczynków, jakie można spełniać na naszej starej miłej Ziemi, pomoc Palestyńczykom to najlepszy i najprzyjemniejszy uczynek. Młodzi kibucnicy są zwykle smutni i zamknięci w sobie, a starzy… są przecież starzy. W kibucu jesteś albo w towarzystwie innych cudzoziemców, albo jesteś sam. Natomiast Palestyńczycy są przyjaźni, otwarci, rozmowni. Goście grzeją się ich ciepłem, mieszkają w tych bajkowo pięknych wioskach, oglądają ich ciepłe niebieskie niebo nad nieporównanym pejzażem palestyńskich wzgórz i rozkoszują się nieprawdopodobną gościnnością chłopów. A to, że czasami goście stają się celem dla kul osadników lub żołnierzy – to nie jest zbyt wysoka cena za całą tę przyjemność, dodatkową rozrywkę, uprzejmie zorganizowaną przez Siły Obronne Izraela. W końcu, wszyscy goście to samuraje.
Ludzie, którzy pomagają Palestyńczykom, różnią się od ochotników, pracujących w kibucu. Skład ich jest bardziej różnorodny: od dziewiętnastoletniego studenta z Upsali, do gospodyni domowej z Brighton, od duchownego z Georgii do nauczyciela z Bostonu, od francuskiego farmera do włoskiego parlamentarzysty. Łączy ich uczucie współczucia, wrodzonej sprawiedliwości i, oczywiście, odwaga. Pracują w cieniu izraelskich czołgów, broniąc własnymi ciałami drzew oliwnych i chłopów. Zbiór urodzaju na wzgórzach Samarii, to radość, lecz nie dla lękliwych dusz. O czym sami przekonaliśmy się bardzo szybko.
Zbieraliśmy oliwki, napełniając worki zielonym złotem, gdy nieoczekiwanie po czerwonawej kamienistej drodze podjechał dżip i z piskiem opon zatrzymał się obok nas, wzbiwszy obłok pyłu. Za nim jechał większy samochód – wojskowa ciężarówka zapełniona żołnierzami. Z dżipa wyskoczył mężczyzna i skierował lufę automatu M-16 prosto na dziecko, siedzące na drzewie.
„Uciekajcie Araby, do czorta!” – krzyknął z amerykańskim akcentem. Podniósł kamień i rzucił w najbliższą grupę zbierających oliwki. Jeden z chłopów nie zdążył się uchylić i dostał kamieniem w rękę.
„Jeszcze jeden krok i będę strzelać!” – krzyknął wojskowy, gdy Laura próbowała coś mu powiedzieć. Był wielki, niechlujny, brutalny i specjalnie się podniecał, doprowadzając się do histerii.
„Nie próbujcie nawet dotykać oliwek!” – krzyczał na chłopów.
Zza zakrętu drogi pojawiło się trzech biegnących mężczyzn. Wyglądali niezwykle. Do wygolonych głów, za pomocą wąskich czarnych rzemyków, były przywiązane czarne pudełeczka, obnażone ręce obwiązane były takimi samymi rzemieniami. Są to filakterie – judaiści ubierają je przed poranną modlitwą, lecz na tych młodych ludziach wyglądały one, jak amulety wojowniczego plemienia. Mężczyźni ubrani byli w czarne spodnie i ciemne sportowe koszulki, za ich plecami powiewały białe peleryny z czarnym pasem. Lufy karabinów wycelowali w nas. Wydawało się, że ci młodzi ludzie, w rytualnej odzieży żydowskiej i z ideami z Księgi Jozuego w głowach, byli opętani przez jakiegoś niezwykłego demona. Dlatego nie zdziwiłem się, gdy jeden z nich wyciągnął długi krzywy nóż. Scena ta przypomniała mi film „Maszyna czasu”, który niedawno wszedł na ekrany i gdzie nieoczekiwanie pojawiający się okrutni Morłocy napadają na sielankowych Elojów.
Szturchali kobiety i klęli na mężczyzn, oczy błyszczały im nienawiścią. Palestyńczycy, zastraszeni chłopi, z lękiem wyrywali się im. Ja, bezbronny samuraj, starałem, się uspokoić napastników.
„Pozwólcie chłopom zebrać oliwki, – prosiłem. – To ich drzewa i ich życie. Bądźcie dla nich dobrymi sąsiadami!”
„Uciekaj stąd, arabski kochanku, – zasyczał jeden z nich. – Pomagasz naszym wrogom. To nasza ziemia. To ziemia Żydów – nie ma tu miejsca dla gojów”.
W spokojniejszych okolicznościach roześmiałbym się: ci nerwowi młodzieńcy z Nowego Jorku chcieli wygnać prawdziwych potomków narodu Izraela z należącej do nich prawem dziedziczenia ziemi. Nie ważne, że pretensje, wysuwane po dwóch tysiącach lat w kraju, gdzie dowolne pretensje nie mają znaczenia nawet po pięciu latach nieobecności gospodarza, wyglądają nieprawdopodobnie głupio. Nie ważne, że ich „żydowscy” przodkowie najprawdopodobniej byli włóczęgami, którzy przyszli ze stepów euroazjatyckich, i nigdy nie widzieli Palestyny. Nie ważne, że nawet starożytni Judejczycy nigdy nie mieszkali i rzadko bywali na ziemi Izraela, pomiędzy Betlejem, Karmelem i Jezreel’em. W taki sam sposób także rumuńscy gastarbajterzy z Bukaresztu mogą wkrótce wygnać mieszkańców Florencji z ich domów, nazwawszy się bezpośrednimi potomkami dawnych Rzymian. Jednak widok ich karabinów nie dawał powodu do śmiechu.
„Dlaczego palicie oliwki – co, one także są waszymi wrogami?”
„Tak, oliwki naszych wrogów – są naszymi wrogami. Wy także jesteście naszymi wrogami! – krzyknął, przechodząc w pisk. – Antysemici!”
Słowo to działa na Amerykanów w sposób magiczny. Usłyszawszy pod swoim adresem słowo „antysemita”, Amerykanin uważa za swój obowiązek paść na twarz i zacząć przysięgać wieczną miłość i wierność narodowi żydowskiemu. Wiem o tym, ponieważ codziennie dostaję listy od ludzi, napiętnowanych jako antysemici za to, że popierali Palestynę, którzy nie mogą się z tym pogodzić. Zapewniam im pierwszą pomoc psychologiczną; ponieważ w swoim czasie byłem ukarany za działalność antyradziecką, a następnie potępiony za antyamerykańskie poglądy, będąc antynomistą i miłośnikiem antyku, do zarzutów o antysemityzm odnoszę się ze spokojem. Jeśli w naszych czasach nie zostałeś nazwany antysemitą – więc jesteś taki sam, jak Sharon i Soros.
Podobnie jak „arabski kochanek” lub „mużyński kochanek”, „antysemita” jest słowem, którego nie można używać bez zabrudzenia się – takie są asocjacje z nim związane. Często używają go osadnicy, przewodniczący szpiegowskiej sieci Ligi Antydefamacyjnej Foxman, rasista Kahane, właściciel US Today Mort Zuckermann, Conrad Black – mąż Barbary Amiel, masowy morderca Sharon, podżegacz wojenny Richard Perle, oszust Tom Friedman, lichwiarz Shylock oraz najemnik opłakujący ofiary Holokaustu – Elie Wiesel. Antysemitami nazywano T.S. Elliot’a i Dostojewskiego, Genet’a i Hamsun’a, Św. Jana i Yeats’a, Marksa i Woody Allena i cenię sobie ich towarzystwo. I mimo wszystko nasi Amerykanie na chwilę zawahali się, a nasi Izraelczycy zaczęli wyjaśniać swój punkt widzenia, jednak sytuację uratowała (i tym samym udowodniła wyższość Brytyjczyków) uczciwa dziewczyna, Jennifer z Manchesteru, wołając otwarcie: „wynoście się!”
Lufa automatu opisała łuk i wycelowała w nią. Żołnierze z zainteresowaniem obserwowali, co się dzieje. Zwróciłem się do nich.
„Wstrzymajcie ich! Oni w nas celują!”
„Na razie w was nie strzelają”, – odpowiedział sierżant.
Dopóki Morłocy byli panami sytuacji, żołnierze nie wykazywali ochoty do interwencji, lecz było oczywistym, że jak tylko my zaczniemy nad nimi przeważać, karząca ręka żydowskiego państwa uderzy nas. Wiedzieli o tym także Morłocy – rozbili kamerę Dave’a, popchnęli Angie, obrażali dziewczęta, rzucali kamieniami.
„Czy nie powstrzymacie ich?” – zwróciłem się do żołnierzy.
„Wybacz przyjacielu. Z nimi może zrobić porządek tylko policja – odpowiedział oficer. – Lecz my możemy aresztować ciebie, jeśli tego chcesz”.
Wojsko zajmuje się tylko Palestyńczykami, a policja – osadnikami. Jest to prosty fortel – jeden z najbardziej natchnionych wynalazków żydowskiego geniuszu. Prawdopodobnie skopiowali to z europejskich enklaw w Chinach, gdzie Europejczyków i Chińczyków obowiązywały inne prawa, a nad ich przestrzeganiem czuwały inne oddziały policji. Dlatego Morłocy mogą robić wszystko, co im przyjdzie do głowy. Palestyńczycy byli wyraźnie przestraszeni: nie byli to wojownicy, a prości chłopi, którzy zbierali oliwki z żonami i dziećmi, i nie chcieli umierać. Przynajmniej na razie. Osadnicy zabijają chłopów dla zabawy, często bez żadnej przyczyny. W zeszłym tygodniu zabili kilku ludzi, którzy ośmielili się zbierać swoje własne oliwki. Chłopi wiedzieli: jeśli będą się bronić, jeśli podniosą rękę na Żyda, to ich wszystkich zabiją, a z ich wioski nie zostanie kamień na kamieniu. Lecz oliwki trzeba było zebrać, dlatego przerwa trwała nadal.
„Wszystkiemu winni przeklęci osadnicy! – krzyknął dobry Izraelczyk Uri, broniący przed bandytami naszego prawego skrzydła. – Bez nich żylibyśmy w pokoju. Moglibyśmy przyjechać do Yassouf z paszportami, jako turyści. To wszystko przez nich, osadników”.
Oczywiście, było łatwo – nawet naturalnie – nienawidzić tych złych młodzieńców, którzy niszczą drzewa i morzą głodem całe wioski. To konkretne osiedle znane jest jako twierdza zwolenników Kahane – lub, jak nazwał ich świętej pamięci profesor Leibovich, judeo-nazistów. Oni świętowali zamordowanie premiera Rabina, i uwielbiali Barucha Goldsteina, masowego mordercę z Brooklynu, oni opublikowali zakazaną książkę rabina Alba, w której otwarcie głoszone jest religijne zobowiązanie Żydów do wytępienia gojów. Byli oni tak przepełnieni złem, że aby wywołać sugerowaną przez Uri nienawiść do nich, nie trzeba byłoby niczego robić.
Lecz patrząc w puste twarze żołnierzy przypomniałem sobie coś z dzieciństwa. Bandyci nigdy nie rabują przechodniów własnoręcznie – posyłają oni przed sobą małe dziecko, które powinno uwolnić was od ciężaru portfela. Jeśli dziecko odepchniesz, rzucą się na ciebie, jak stado wilków, – co ty, krzywdzisz dziecko? Nie wolno bezmyślnie nienawidzić małego dziecka, posłanego przez dorosłych bandytów.
Tych młodych psychopatów także wysłali więksi bandyci. Dlatego żołnierze nawet nie mrugnęli okiem, gdy osadnicy napadli na chłopów. Był to podział pracy: bandyci morzyli głodem chłopów, wojsko broniło bandytów, a rząd wszystko to aprobował. Gdy izraelskie wojsko powstrzymywało Palestyńczyków, armia USA blokowała Irak – jedyne państwo w regionie, które mogło zapewnić polityczną równowagę, a amerykańscy dyplomaci dysponowali prawem weta w Radzie Bezpieczeństwa. Było jasne, że za nimi stoją inni bandyci, najwięksi, których nic nie obchodzą oliwki, chłopi i żołnierze. Na jednym końcu był zwariowany osadnik z Brooklynu uzbrojony w M-16, a na drugim Bronfman i Zuckerman, Sulzberger i Wolfowitz, Foxman i Friedman.
A gdzieś pośrodku znajdowaliśmy się my, Izraelczycy i amerykańscy Żydzi. Sumiennie głosowaliśmy i płaciliśmy podatki, popierając w ten sposób system, przecież bez naszego poparcia Wolfowitz musiałby szturmować Bagdad sam jeden, a Bronfman musiałby własnymi rękami palić oliwki.
Lecz każdy ma swoje miejsce w życiu i wszystko, co nam pozostało – to walka z naszym bezpośrednim wrogiem. Farmerzy Yassouf i ich międzynarodowi obrońcy, czyli my, walczyliśmy o swoje i nie poddawaliśmy się. Pojawili się policjanci, którzy przez pewien czas naradzali się z osadnikami. Następnie podszedł do nas wysoki, uśmiechający się, ostrzyżony na krótko oficer łączności.
„Możecie zbierać oliwki, lecz róbcie to na dnie doliny, żeby nie drażnić osadników”.
Było to niewielkie zwycięstwo – w rzeczywistości kompromis – lecz nie miało to znaczenia. Wywalczyliśmy możliwość zbierania oliwek, i to było najważniejsze. Szybko zeszliśmy na dno doliny po jej pociętych przez tarasy zboczach i kontynuowaliśmy zbiór plonów. Tutaj, na dole, oliwek było mniej i były drobniejsze. Już trzy lata nie pozwalali chłopom obrabiać własnych pól, a przecież oliwki wymagają ciągłej pielęgnacji. Zwykle chłopi każdego roku orzą ziemię wokół drzewa starym pługiem, ciągnionym przez osła, traktor na tych zboczach nie da rady. Jeśli tego nie będzie się robić, woda z zimowych deszczów spłynie po zboczu, nie dochodząc do korzeni. Urodzajne ściany tarasu także trzeba utrzymywać w dobrym stanie.
Lecz teraz było to niemożliwe: farmerzy rozsądnie nie chcieli pojawiać się wśród osadników z motykami i łopatami, które z punktu widzenia ich uzbrojonych po zęby prześladowców były niebezpieczną bronią.
I oto krople ciemno-zielonego deszczu znowu poleciały po naszych rękach, stukając po rozłożonych na ziemi matach. Jak powiedział nam Hussein, Bóg stworzył różne oliwki rosnące na jednym drzewie, ciemne i zielone, lecz dają one jednakową oliwę. Jest to znak dany nam przez Boga, że my, ludzie, także stworzeni jesteśmy jako różni, i dobrze, przecież dzięki temu świat jest bardziej różnorodny i piękniejszy, jeśli tylko nie będziemy zapominać o swoim wspólnym człowieczeństwie.
Usiedliśmy na obiad pod olbrzymią oliwką. Umm Tarik, jedyna kobieta, odziana w pstrokaty strój narodowy, przyniosła wielki bochen chleba, dopiero co z pieca. I chleb i białe kuleczki koziego sera szczodrze doprawiono oliwą. Hassan puścił w koło zir, palestyńską amforę, napełnioną chłodną wodą z Jabłoniowego Źródła. Zir był zimny i wilgotny z wierzchu, cały pokryty maleńkimi kroplami rosy. Robiony jest z porowatej gliny, która oddycha, kondensując wilgoć i nie pozwalając by napój się nagrzał. Po kilku latach pory zatykają się i wtedy zir można wykorzystywać do przechowywania wina lub oliwy.
„Tęsknię za Ramat Gan’em (przedmieście Tel-Avivu) – powiedział Hassan. – Przed tym, zanim zaczęły się niepokoje, pracowałem tam, malowałem domy. Dobrą miałem robotę; a mój szef, Jemeńczyk, był dobrym chłopem, traktował mnie jak członka rodziny. Czasami zostawałem u niego nocować i wtedy mogłem przejść się po wieczornym Tel-Avivie nad brzegiem morza. Przez ostatnie dwa lata nie wyjeżdżam ze wsi”.
Wszyscy chłopi z nostalgią wspominają o tych dniach, gdy jeździli na zarobek do dużych miast na zachodzie Palestyny i przywozili do domu trochę pieniędzy. Taka organizacja życia była wygodna zarówno dla żydowskich mieszczan jak i palestyńskich chłopów. Chociaż była niesprawiedliwa, lecz można było się z nią pogodzić. Na całym świecie chłopi spędzają część czasu, gdy nie zbierają plonów ani nie sieją, pracując w mieście. Dla miejscowych ludzi „żydowski” Tel-Aviv i Ramat Gan są taką samą zagranicą, jak „arabski” Nablus lub Jerozolima, przecież dla nich jest to w dalszym ciągu jeden kraj.
Palestyna jest małym krajem, a Yassouf leży dokładnie w jej centrum. Stąd zarówno do morza, jak i do jordańskiej granicy, jest taka sama odległość, trzydzieści mil. Nadbrzeżne miasta przemysłowe zbudowano o wiele wcześniej, niż pojawiło się państwo Izrael. Zbudowała je praca chłopów z Yassouf i według prawa im się należą. Nie tylko im, lecz i im między innymi. Ten układ został naruszony, gdy Żydzi zaczęli zajmować ziemię.
„Widzicie osadę? – zwrócił się do nas Hussein. – Na tym zboczu mój ojciec siał pszenicę. Najpierw zabrali nam ziemię, potem przestali wypuszczać z wioski. Teraz prawie nie mamy ziemi i żadnej pracy”.
„Historia Ziemi Świętej powtarza historię Obietnic Bożych, – zaczął jego wielebność. – Chrystus powiedział: „Wszyscy ludzie są Wybrańcami Bożymi”. Żydzi na to: „Przepraszamy, tylko my”. Teraz Palestyńczycy mówią: „Żyjmy na tej ziemi razem”. A Żydzi odpowiadają: „Przepraszamy, ta ziemia należy tylko do nas””.
„Powinno istnieć niepodległe państwo palestyńskie – powiedział Uri – ze swoją flagą i normalnymi granicami. Barak oszukał wszystkich, postanowił rozbić naszą ziemię na wiele małych kawałków. Należy powrócić do granic z roku 1967, i wtedy będzie dobrze”.
„Wiecie jak Talmud podchodzi do podziału?” – wtrąciłem się. – „Dwóch znalazło przykrycie, i obaj powiedzieli: „to moje”. Poszli do sędziego, a on zapytał: „Jak mam podzielić przykrycie pomiędzy was?” Pierwszy powiedział: „rozdziel go na dwie połowy, żeby było po równo”. Drugi zaprotestował: „nie, ono należy w całości do mnie”. Wtedy sędzia zawyrokował: „Co do jednej połowy przykrycia nie ma żadnych różnic: obaj uważacie, że powinna ona należeć drugiemu. Pozostałą połowę dzielę na równe części. W ten sposób, pierwszy, walczący o sprawiedliwość, otrzyma ćwiartkę; natomiast drugi, egoista, otrzyma trzy ćwierci”. Takie jest podejście żydowskie. Może warto byłoby, żeby także Palestyńczycy tak postępowali?”.
Kamal dorzucił w gasnący ogień kilka gałęzi, żeby zagotować kawę. Był on jednym ze starszych mieszkańców Yassouf, był we wsi i poza nią bardzo ceniony i szanowany. W roku 1967 (miał wtedy 20 lat) Żydzi rozłączyli go z nowonarodzoną córką, skazawszy na czterdzieści lat więzienia za uczestnictwo w Ruchu Oporu. Wyszedł na wolność z ciemnych lochów Ramleh, gdy córka miał dwadzieścia jeden lat.
„My także mamy opowieść o podziale znalezionego, powiedział Kamal. – Jest to historia o tym, jak kobieta znalazła dziecko i wykarmiła je. Potem przyszła inna kobieta, rodzona matka dziecka, i zażądała, by oddać jej dziecko. Poszły do szejka Abu Zarad’a, żeby je rozsądził, a szejk powiedział: „Rozetnę dziecko na dwie połowy, i oddam po połówce każdej z was”. Pierwsza z kobiet zgodziła się: „Dobrze, podzielmy je”. Lecz druga wykrzyknęła: „Nie dam zabić mego dziecka!” I wtedy szejk oddał dziecko drugiej kobiecie, ponieważ była ona prawdziwą matką”.
Policzki pałały mi ze wstydu. Kamal nie powiedział mi niczego nowego, lecz ja, starając się błysnąć, zapomniałem o prawdziwej mądrości salomonowego sądu, a on, prawdziwy potomek biblijnych bohaterów, przypomniał mi o niej. Palestyńczycy, jako prawdziwa matka, nie zgadzali się na podział. Historia udowodniła, ze mieli rację: Palestyny nie można podzielić na części. Chłopom potrzebne są przemysłowe miasta, dokąd jeżdżą między sezonami, żeby zarobić i sprzedać swoją oliwę. Potrzebne jest im wybrzeże Morza Śródziemnego, które szumi w oddali kilku mil od ich domów. Ich ziemia potrzebna jest im w całości, jak człowiekowi potrzebne są obie ręce i dwoje oczu.
Osadnicy to nie monstra, raczej zbłąkane dusze. Jak ja, za dużo naczytali się babilońskiego Talmudu, i zbyt mało – palestyńskiej Biblii. Odczuli nieprawdopodobnie silne przyciąganie Ziemi Świętej, które sprowadziło ich na wzgórza Samarii. Szukali związku z błogosławioną ziemią Palestyny, i pokochali ją dziwną miłością nekrofilów. Aby ją posiąść, gotowi byli zabić tę ziemię. Nie rozumieli miejscowych obyczajów, i zarabiali na życie, dostając pieniądze od Amerykanów. Nie czułem do nich nienawiści, raczej było mi ich żal. Mieli unikalną szansę zbratania się z sąsiadami i z tą ziemią, lecz zaprzepaścili ją. Rujnując tę ziemię, sami siebie skazują na kolejne wygnanie. Dziecko i tak zostanie oddane prawdziwej matce, i dlatego zwycięstwo Palestyńczyków jest nieuchronne. Sąd Salomona jest niczym innym, jak alegorią Sądu Bożego.
„Lecz gdzie są dobrzy Żydzi?” – pyta się czytelnik. – „Dla równowagi, aby nas uspokoić, mając na uwadze poprawność polityczną, pokażcie nam choć jednego dobrego Żyda! Przecież Żydzi, to nie tylko osadnicy, to także ruch „Pokój Teraz” i inne ruchy popierające Palestyńczyków”.
Tak, jest zasadnicza różnica między bestialskimi osadnikami i tymi, którzy ich popierają, z jednej strony, i izraelskimi liberałami, głosującymi tradycyjnie na Partię Pracy, z drugiej. Szowiniści żydowscy chcą mieć Palestynę bez Palestyńczyków. Chcą przywieźć tutaj Chińczyków, by uprawiali im pola, oraz Rosjan, by nadzorowali Chińczyków. Jest to najbardziej odrażająca grupa ludności.
Izraelscy liberałowie dopuszczają możliwość współistnienia, gdy Palestyńczycy będą mogli opuszczać swoje silnie chronione bantustany i jeździć do roboty do Tel-Avivu. Jednak, w tym celu będą musieli najpierw otrzymać pozwolenie na pracę, a pracować będą mogli pod ścisłą kontrolą policyjną bez żadnych gwarancji socjalnych i za płacę nawet niższą od minimalnej (jeśli tak zechce pracodawca). Idea braterskiej równości, a nie jakiegoś tam boskiego porządku, lecz całkowicie ziemskiej równości, opartej na elementarnej sprawiedliwości w stosunku do prawdziwego syna tej ziemi, jest im tak samo obca, jak osadnikom. Podarują Palestyńczykom flagę i hymn, lecz zabiorą im ojczystą ziemię i sposób życia, do jakiego przywykli.
Oba rodzaje Izraelczyków zgodnie odrzucają Palestynę. Śpiewają o „nowych szatach z betonu i asfaltu dla starej Ziemi Izraela”. Liberałowie marzą o stworzeniu z niej posiadającego wysoko rozwiniętą technikę dodatku do Ameryki. Natomiast szowiniści chcą po prostu wymazać samą pamięć o Palestynie, aby stworzyć na jej miejscu królestwo nienawiści i zemsty.
I tylko nieliczni, bardzo nieliczni z nas rozumieją, że mamy szansę nauczyć się czegoś od Palestyńczyków. Z całym naszym wschodnioeuropejskim zadufaniem przyszliśmy tutaj, aby ich nauczać i zmieniać ich na swój sposób, chociaż w rzeczywistości, to my powinniśmy się uczyć i zmieniać. Nie wystarczy im pomóc. My, zwycięzcy, powinniśmy dostosować się do wyższej cywilizacji, do której należy zwyciężony przez nas naród. To zdarzało się także przed nami: zwycięzcy Wikingowie dostosowali się do tradycji Anglii i Francji, Rusi i Sycylii. Zwycięzcy Grecy epoki Aleksandra Macedońskiego stali się Egipcjanami i Syryjczykami. Mandżurowie, którzy stworzyli cesarstwo Tsin, w rezultacie stali się Chińczykami. My powinniśmy zrobić to samo dla swojego własnego dobra, w przeciwnym wypadku zostaniemy skazani na tworzenie nowego getta – nie tylko dla Palestyńczyków, lecz i dla siebie samych.
Jeśli mrówka zacznie budować, zbuduje mrowisko. Jeśli Żyd zacznie budować, zbuduje getto. Jeśli budować zacznie Palestyńczyk… Oto mój przyjaciel Musa zaprosił swojego starego ojca, mieszkającego w wiosce w Samarii, aby pomieszkał w jego nowym domu w Vermont, a ten od razu zaczął budować tarasy pod uprawę oliwek.
Palestyńczycy nie wyobrażają siebie bez tej ziemi i jej unikalnego systemu życiowego. Wiele tysięcy lat temu, gdy skończyła się Wielka Susza Mykeńska, ich przodkowie weszli w symbiozę z oliwką, z osłem i górskimi źródełkami, ze świętymi miejscami na wierzchołkach wzgórz. To zlanie się przyrody, ludzi i Boskiego Ducha – jest wielkim osiągnięciem Palestyńczyków, które pielęgnowali w ciągu wieków i zachowali do naszych dni. Jeśli naruszona zostanie ta jedność, ludzkość zostanie pozbawiona swoich kotwic i rozbije się o skały historii. To, że oni przyjmują naszą marną pomoc – jest tylko zaszczytem dla nas.
Wieczorem, po powrocie do wioski, zaszliśmy na herbatę do Husseina. Mieszkał w dużym pięknym domu, który nie raziłby w Cannes lub w kalifornijskiej dolinie Sonoma. Usiedliśmy na dużym balkonie, na słomianych fotelach, plecionych przez chłopów w dolinie Beidan. Miłe, lecz pełne dumy koty Husseina wskoczyły nam na kolana, a jego wstydliwe córki przyniosły nam miętową herbatę. Sąsiedzi zaszli poplotkować z cudzoziemcami, co szczególnie lubią mieszkańcy głuchych wsi. Na stołach i balustradach rozstawiono małe lampki naftowe, ponieważ izraelscy panowie nie chcieli podłączyć wioski do sieci elektrycznej. Lecz tak było nawet lepiej: mogliśmy napawać się październikową pełnią księżyca, który wolno płynął w ciemniejących niebiosach, zalewając swoim blaskiem wzgórza z tarasami, i dachy, i matowy pancerz czołgu Merkava na zboczu wzgórza, z wycelowanymi na wioskę działami, i milczące, sękate, stare drzewa Yassouf.
Oda do Farysa Ode
lub Powrót Rycerza
Jest to napisana latem w roku 2001 próba pokazania palestyńskiego Ruchu Oporu w nowym świetle, aby zamiast współczucia wywołać zachwyt.
Nikomu nie pozwala się wjeżdżać do Sektora Gazy ani wyjeżdżać z niego. Otoczono go drutem kolczastym, bramy są zamknięte, nawet jeśli macie wszystkie niezbędne dokumenty, nie będziecie mogli zwiedzić największego na świecie więzienia o zaostrzonym reżymie, w którym mieszka ponad milion Palestyńczyków. Legendarna kiedyś armia izraelska przekształciła się w zwykłą straż więzienną. Taktykę Sił Obronnych Izraela sformułowano jeszcze w latach trzydziestych XX wieku: „Nie trzeba zabijać milionów: zabijajcie najlepszych, a pozostali nie będą podskakiwać”. Po raz pierwszy metodę tę zastosowali Brytyjczycy, którzy przy pomocy żydowskich sojuszników stłumili palestyńskie powstanie w roku 1936. Od tego czasu zabito tysiące najlepszych synów i córek tej ziemi, potencjalną elitę narodu palestyńskiego. Także dzisiaj izraelskie wojsko znowu wykorzystuje ten plan generalny „uspokojenia nieposłusznych tubylców” poprzez planowy odstrzał potencjalnych buntowników.
Zadanie jest proste: Izraelczycy mają najsilniejszą armię na Bliskim Wschodzie, Izrael jest wielkim mocarstwem atomowym, wyposażonym we wszystkie rodzaje broni, jakie są na świecie. Natomiast znajdujący się faktycznie pod strażą Palestyńczycy mają tylko kamienie i „kałasznikowy”, które można policzyć na palcach. Niedawno Izraelczycy zatrzymali naładowany bronią kuter, kierujący się do Strefy Gazy. Wojsko chwaliło się tym, jako wielkim zwycięstwem, jednak wyraziło „zaniepokojenie”. Gdyby jeszcze było o co się niepokoić! Od roku 1973 wojsko izraelskie rzadko napotykało na ogień rewanżowy. Żydowscy żołnierze zdążyli przywyknąć do bezpiecznej wojny. Wolą strzelać do bezbronnych dzieci.
Gaza to kraj z fantazji, która stała się rzeczywistością: to, co tam się dzieje, przypomina fabułę podrzędnego filmu typu „Planeta więzienie”. Jednak za płotem z drutu kolczastego kryje się tajemnica: niezłomna wola narodu palestyńskiego. Pomimo, że fabuła jest podrzędna, lecz bohaterowie, mężczyźni i kobiety – to aktorzy najwyższego lotu.
Tajemnica ucieleśniła się w postaci syna narodu palestyńskiego, trzynastoletniego Farysa Ode. Był to młody palestyński Dawid. Na nieśmiertelnym zdjęciu, jakie zrobił fotograf agencji Associated Press, Laurent Rebours, widzimy go, jak na skraju Gazy walczy z żydowskim Goliatem. Nieustraszony Farys rzucał kamieniami w opancerzone monstrum z wdziękiem świętego Jerzego, jednego z najbardziej czczonych palestyńskich świętych. Walczył z wrogiem z beztroską wiejskiego chłopca, przeganiającego złego psa. Zdjęcie wykonano 20 października, a po kilku dniach, 8 listopada, chłopiec został z zimną krwią zabity przez żydowskiego snajpera.
Pozostawił po sobie obraz bohatera, plakat, który można zestawić w jednym szeregu ze znakomitym plakatem-portretem Che Guevary. Jego imię można wypowiadać jednym tchem razem z imieniem Gavroche, odważnego małego powstańca z barykad Paryża z powieści Wiktora Hugo Nędznicy, który stał się symbolem niepokonanego i niezłomnego ducha ludzkiego. Został jak gdyby przysłany nam z innych czasów, kiedy to bohaterstwo nie było jeszcze słowem zakazanym, kiedy mężczyźni szli na wojnę, gotowi bić się i umierać za szlachetny cel. Jego imię i nazwisko są bardzo symboliczne: Farys znaczy „rycerz”, a Ode – „powrót”. Jego obraz przypomina zaiste powrót sławnych rycerzy z zamierzchłych czasów. Duch ten jest całkowicie obcy taniemu komercyjnemu hedonizmowi, dominującej ideologii naszych czasów, aktywnie krzewionej przez amerykańska kulturę masową. Spuścizna Farysa, to znak klęski generalnego planu izraelskiego. Młody buntownik urodził się pod izraelską okupacją i umarł, rzucając wyzwanie żołnierzom Sił Obronnych Izraela.
My, przyjaciele Palestyny, nie od razu zdołaliśmy rozszyfrować ten symbol nadziei, ponieważ przywykliśmy do idei Palestyńczyka-cierpiętnika, Palestyńczyka-męczennika. W swoich pracach nieświadomie odtwarzaliśmy sytuacje, charakterystyczne dla ludzi słabych duchem, przedstawiając „naszą stronę”, jako ofiarę, której należy się współczucie i litość. Litość, to ostatnie z uczuć, jakie powinniśmy odczuwać względem Palestyńczyków. Zachwyt, miłość, solidarność, szacunek, nawet zawiść, lecz nie litość! Jeśli będziemy się nad nimi litować, to tak samo możemy się litować nad trzystoma wojownikami króla Leonidasa, którzy padli, broniąc Termopil, lub rosyjskimi żołnierzami rzucającymi się pod czołgi Guderiana, lub nawet nad Garry Cooperem w filmie „W samo południe”. Nad bohaterami nie należy się litować; ich przykład powinien zagrzewać nas do walki.
Poprzednio nieprawidłowo traktowaliśmy obraz Farysa. Kontekst cierpienia wywołuje w świadomości obraz przycupniętego Muhammada Dorra, umierającego na naszych oczach, który był taką samą małą ofiarą wojny, jak goła wietnamska dziewczynka, wybiegająca z napalmowego piekła.
Obraz Farysa Ode, „Rycerza, Który Wrócił”, należy do innych ikon – ikon bohaterów. Jego miejsce jest obok żołnierzy z Westerplatte lub w kościele, obok jego rodaka, Świętego Jerzego. Przecież ten święty wojownik przyjął śmierć męczeńską i został pochowany w ziemi palestyńskiej, niedaleko od mogiły Farysa, w krypcie starego bizantyjskiego kościoła w Lydda.
Przeciwnicy Palestyńczyków rozumieją to lepiej od ich zwolenników. Amerykańska prasa, znana z żydowskiej cenzury, nie żałowała sił, aby znikła pamięć o Farysie. Oczywiście, nie chcą, by marzenia o bohaterstwie upowszechniły się. Na stronie MSNBC.com przeprowadzono głupi konkurs na fotografię roku, polegający na wyborze najciekawszego zdjęcia spośród fotografii kilku psów, wśród których była fotografia męczennika Dorra. (Zawsze proponują wybór, i nasz wybór zawsze okazuje się nieprawidłowy, niezależnie od tego, co wybierzemy). Fotografie psów poparł izraelski konsul w Los Angeles i zagłosowało na nie wielu zwolenników Izraela, natomiast zwolennicy Palestyny zagłosowali na Dorra. A naprawdę wspaniałej fotografii, przedstawiającej Farysa, w ogóle nie przedstawiono publiczności.
Lecz to było za mało. Gazeta Washington Post wysłała do Palestyny swojego korespondenta Lee Hockstader’a, w celu „obalenia mitu” o zabitym dziecku. Szmatławiec ten, idący na pasku AIPAC (Amerykańsko-Izraelski Komitet Spraw Publicznych), wiedział, kogo wysłać. Wiadomości podpisywane przez Hockstader’a należy analizować w szkołach dziennikarstwa w trakcie studium dezinformacji. Gdy czołgi i helikoptery bojowe armii izraelskiej ostrzelały bezbronne Betlejem, Hockstader pisał: „W biblijnym mieście Betlejem (oczywiście nie raczył wspomnieć o tym, że w mieście tym narodził się Jezus Chrystus) izraelscy żołnierze i Palestyńczycy walczyli za pomocą czołgów, rakiet, helikopterów, karabinów maszynowych i kamieni”[1]. Podejrzewam, że gdyby Hockstader miał pisać historię Drugiej Wojny Światowej, przeczytalibyśmy w niej, że USA i Japonia walczyły wykorzystując bomby atomowe.
Hockstader w odpowiedni sposób usprawiedliwił napad izraelskiego wojska na bezbronnych mieszkańców: „Przedstawiciele armii izraelskiej mówią, że przeprowadzają ograniczoną ilość ataków, które mają wyłącznie charakter obronny. Lecz rząd Izraela patrzy na sprawy z szerszej perspektywy, podkreślając, że ataki pozwalają miejscowym dowódcom wojskowym z większą operatywnością walczyć z wciąż wymykającym się przeciwnikiem”. Na działania Izraelczyków „patrzy z szerszej perspektywy”, a Palestyńczycy w jego reportażach przedstawiani są jedynie jako szaleni terroryści: „Palestyńczycy ciągle grożą zemstą za to, co nazywają agresją wojenną. Przedstawiciel Islamskiego Ruchu Oporu, zwanego Hamas, wezwał do nowych ataków samobójczych terrorystów i do ostrzału moździerzowego Izraela”.
Inny badacz „twórczości” Hockstader’a, Francois Smith, napisał o nim w sieci: „Obraża mnie to, co ten chłoptyś myśli – że jestem na tyle tępy, by jemu wierzyć. Do informacji Lee Hockstader’a należy podchodzić ostrożnie. Myślę, że wykonuje on zadanie specjalne”.
Widać wyraźnie, że było tak: zlecono mu, by upewnił opinię publiczną o wyższości Żydów i rzucił potwarz na Palestyńczyków. I najważniejsze, czym mógł posłużyć się dla osiągnięcia tego celu, to skompromitowanie Farysa. Hockstader pojechał do Strefy Gazy i zakomunikował, że Farys był złym chłopcem, nie słuchał tatusia i mamusi, wagarował, że było to prawdziwe diablątko, które aż się prosiło, żeby je zabić, i miłosierny izraelski snajper po prostu spełnił jego życzenie. Hockstader niczego nie przeoczył: chłopiec został zabity, gdy podnosił kamień, a więc, powinien być zabity, i jego pośmiertna sława to był tylko niepotrzebny „szum wokół jego śmierci”. A jego matka, w jakiś sposób, otrzymała „czek na 10 000 dolarów od prezydenta Iraku Saddama Husseina”.
Hockstader nic nie ryzykował. Ale, gdyby zasugerował, że rodzice dziecka, zabitego w Hebronie, żydowscy osadnicy, życzyli swojemu synowi śmierci, lub gdyby wspomniał o czeku na okrągłą sumę, który otrzymali jego rodzice z rąk „kata Sabry i Shatila”, gdyby nazwał reakcję Izraela „szumem”, nie uszedłby żywy z Izraela, a właścicielka Washington Post, Katherine Graham, opłakiwałaby jego śmierć do końca swoich dni.
Żydzi osiągnęli swój cel, nastraszyli przeciwnika, nie tylko siłą słowa. W latach czterdziestych XX wieku, w trakcie wojny o panowanie w Ziemi Świętej, Żydzi zabili lorda Moyne’a, brytyjskiego Ministra d/s Bliskiego Wschodu, dziesiątkami zabijali brytyjskich żołnierzy i oficerów i setkami – palestyńskich liderów. W wyniku tego, zastraszeni Brytyjczycy, 15 maja 1948 roku, wyprowadzili swoje okręty z portu w Hajfie. Nawet w naszych czasach, dwóm duchownym z San Francisco, aktywistom walki o pokój – katolickiemu księdzu Labib’owi Kobti i żydowskiemu rabinowi Michaelowi Lernerowi – żydowskie grupy terrorystyczne grożą zabiciem, a oni przyjmują te groźby bardzo poważnie.
W rzeczywistości, Palestyńczycy, zarówno mieszkańcy wiosek, jak i miast, są bardzo pokojowym narodem. Umieją hodować winorośl i oliwki, robić zir’y – amfory, w których woda zachowuje chłód, nawet gdy wieje gorący wiatr – hamsin. Ich piękne kamienne budowle upiększają każdy zakątek Palestyny. Piszą wiersze i czczą mogiły swoich świętych. Nie są wojownikami, a tym bardziej mordercami. Dziwiąc się i nie wierząc własnym oczom, oglądają siebie w lustrze idącej na pasku u Żydów prasy, i widzą, że twarze mają zasłonięte krwawymi maskami terrorystów. Tym niemniej, ci chłopi są w stanie dać nam lekcję bohaterstwa za każdym razem, gdy wróg chce ukraść im ich ojczystą ziemię. Palestyńczycy wykazali dzielność wiele wieków temu, w legendarnych czasach Sędziów, gdy ich przodkowie walczyli z zamorskimi najeźdźcami.
W latach trzydziestych płomienny żydowski nacjonalista z Rosji i założyciel politycznej partii Sharona Włodzimierz (Zeev) Żabotyński napisał (w swoim ojczystym języku rosyjskim) historyczną powieść „Samson”, będącą przeróbką biblijnej legendy i opowiadającą o terroryście-samobójcy, który zabił trzy tysiące ludzi (Sędziów 18:27) i zginął razem ze swymi wrogami. Kilka lat temu powieść tę opublikowano w Izraelu we współczesnym tłumaczeniu na hebrajski, i recenzent z gazety Davar zauważył pewną interesującą nieścisłość. Dla Żabotyńskiego Brytyjczycy byli współczesnymi Filistynami, a Izraelczycy – Judejczykami. Lecz dla współczesnego izraelskiego czytelnika powieść wygląda na wychwalanie walki Palestyńczyków przeciwko Izraelowi. Wysoko cywilizowani Filistyni – władający doskonałymi technikami wojskowymi, zdobywcy – którzy przybyli zza morza, hedoniści – mieszkający nad brzegiem morza i dokonujący napadów na rejony górskie, przypominają recenzentowi Żydów izraelskich. A lud Samsona, B’nai Izrael, mieszkańcy gór – mający silne poczucie swoich tradycji, wierzący, że dzięki swemu związkowi z ojczystą ziemią, zwyciężą wojenną moc najeźdźcy, przypominają współczesnych górali palestyńskich.
Myśl ta ma sens, ponieważ Palestyńczycy są prawdziwymi potomkami biblijnego ludu Izraela – ludu miejscowego, który przyjął chrześcijaństwo i na zawsze pozostał w Ziemi Świętej. Natomiast ci, którzy odrzucili Chrystusa, zostali zmuszeni do włóczenia się dopóty, dopóki nie zrozumieją fałszywości wybranej przez siebie drogi. Izraelczycy wiedzą o tym. W laboratoriach genetycznych Tel-Avivu badacze „żydowskiego DNA” z dumą demonstrują jakiekolwiek wyniki, które chociażby trochę potwierdzają pokrewieństwo Żydów i Palestyńczyków. Wiedzą, że pretensje Żydów na dumną nazwę Izraela są, co najmniej, wątpliwe. Na podobieństwo Ryszarda III, nadaliśmy sobie tytuł i nałożyliśmy koronę, i tak jak on, nie czujemy się bezpiecznie, dopóki prawowici następcy jeszcze żyją. Takie jest psychologiczne wyjaśnienie naszego nie dającego się wyjaśnić okrutnego stosunku do Palestyńczyków.
Izraelczycy chcą być Palestyńczykami. Przejęliśmy ich kuchnię i podajemy ich falafel i hummus, jako nasze własne dania narodowe. Wzięliśmy od nich nazwę miejscowego kaktusa, sabra, który rośnie na miejscu ich zniszczonych wsi, i nadaliśmy ją naszym synom i córkom, urodzonym w tym kraju. Nasz współczesny język, odrodzony hebrajski, zawiera setki słów palestyńskich. Powinniśmy po prostu prosić ich o przebaczenie, objąć ich jak braci, z którymi długo byliśmy rozłączeni, i zacząć się uczyć od nich. Jest to jedyny promień nadziei, przebijający się przez dzisiejszy mrok.
Współczesne badania archeologiczne prowadzone w Izraelu, wyjaśniły, że trzy tysiące lat temu górskie plemiona (biblijny B’nai Izrael, „Synowie Izraela”) znaleźli w końcu wspólny modus vivendi z nadbrzeżnymi „narodami morza” i razem, ci synowie Samsona i Dalili, stali się prarodzicami twórców Biblii, apostołów Chrystusa i współczesnych Palestyńczyków. Połączenie rozwiniętej techniki Filistynów i miłości górali do naszej wysuszonej skwarem ziemi pozwoliło stworzyć taki duchowy skarbiec, jaką była starożytna Palestyna. I nie widzę w tym niczego niemożliwego, lecz uważam za wskazane, by historia powtórzyła się, i by sławny obraz młodego Farysa, walczącego z czołgiem, znalazł swoje miejsce wśród obrazów króla Dawida i świętego Jerzego w świadomości i w podręcznikach naszych palestyńskich dzieci.
Bitwa o Palestynę
Główna szosa Gór Palestyńskich z Nablus do Jerozolimy biegnie poprzez Wadi Haramiyeh, wąski wąwóz wśród Wzgórz Samarii. Od czasu do czasu, jego porosłe oliwkami ściany rozstępują się robiąc miejsce dla wioski, malutkiej En Sinya – gustownej i uroczej grupie przestronnych domów, lub wspaniałej Sinjil, która wzięła nazwę od Raymonda de Saint-Gilles, hrabiego Tuluzy, jej suzerena i krzyżowca. Tu bije serce Palestyny, tu każdy kamień przypomina o dawnych bitwach i potyczkach. Kocham to miejsce: w Sinjil wzięty zostałem za urodzonego za granicą syna miejscowych wieśniaków, którzy wyemigrowali do Ameryki w latach czterdziestych XX wieku. W En Sinya stary chłop opowiedział mi o „swoim przyjacielu Moshe Sharet”, palestyńskim Żydzie i izraelskim Ministrze Spraw Zagranicznych, który wychowywał się w tej wiosce wiele lat przed syjonistyczna segregacją. Piłem wodę z małego źródła En al-Haramiyeh, strzeżonego przez ruiny Ottoman Khan, obok jeszcze innej ruiny, wieży króla Baldwina, czuwającej nad południowym wejściem do wąwozu. Jego ukształtowanie czyni go ulubionym miejscem do organizowania zasadzek przez zbójców, więc nic dziwnego, że „Wadi Haramiyeh” oznacza po prostu „Dolinę Zbójców”.
3 marca, palestyński Rob Roy, uzbrojony w stary karabin w stylu retro z II Wojny Światowej, zdołał upokorzyć oddział doskonale uzbrojonych Żydów, żołnierzy i osadników. Trafiał jednego po drugim, żołnierzy i oficerów, i uciekł nietknięty. Za jednym uderzeniem, obalił przebrzmiały mit o bojowej dzielności Izraelczyków. Nigdy więcej poplecznicy Izraela nie będą drwić z odwagi Arabów, nigdy więcej nie będą opowiadać o butach zgubionych na Synaju i o Wojnie Sześciodniowej. Powtórzył wyczyn z Karameh[2] i przywrócił honor Palestyńczykom.
Przedstawił on także zdrową alternatywę dla chorobliwego uroku zamachowców samobójców, szkoda, że tak późno. Przez długi czas starałem się przekonać moich palestyńskich braci i siostry, aby odstąpili od tego szaleństwa, pomimo, że nie chciałem być uważany za ideologiczne narzędzie syjonizmu. Rozumiałem motywy szahid’ów (przyjmujących śmierć męczeńską), oddaję cześć ich odwadze, lecz głęboko ubolewam nad ich czynami. Nie są skuteczni, są ślepi. Istnieje duże prawdopodobieństwo[3], że niektóre organizacje samobójcze są całkowicie infiltrowane przez izraelski kontrwywiad: zbyt często ich żywe bomby eksplodują w niewłaściwych miejscach, w nieodpowiednim czasie, porażają nie te cele. Ich czyny wykorzystywane są z wielkim pożytkiem przez izraelską machinę propagandową. Ich śmierć jest wielką stratą dla ludzkości. Poświęcają się na podobieństwo syna Abrahama, który pozwolił na ofiarowanie siebie, lecz miłosierny Bóg zastąpił jego ofiarę baranem.
Strzelec wyborowy zaproponował inną drogę do sławy, która nie prowadzi poprzez Dolinę Śmierci. Historia bitwy na przełęczy Haramiyeh powinna być opiewana przez bardów, i studiowana przez partyzantów na całym świecie. Sam przeciwko dziesięciu, Samotny Jeździec, zaatakował najbardziej znienawidzony symbol żydowskiego panowania w Palestynie, posterunek kontrolny, gdzie znudzeni, przejedzeni, sadystyczni żołnierze izraelscy codziennie poniżają, biją i często mordują miejscową ludność.
Dokładnie dzień przed tą bitwą, żołnierze dokonali prawdopodobnie najbardziej odrażającego i tchórzliwego aktu okrucieństwa. Na posterunek kontrolny przyszła bliska rozwiązaniu Palestynka, towarzyszył jej mąż. Żołnierze przepuścili ją a następnie otworzyli ogień. Mąż został zabity; ciężarna kobieta została zraniona i urodziła w szpitalu. Żołnierzy nie ukarano, lecz wojsko „wyraziło ubolewania” pozostałym przy życiu.
Główne zadanie Armii Izraela polega na utrzymaniu miejscowej ludności w uległości, aby nie mogła się bronić. Żołnierze Sił Obronnych Izraela są przyzwyczajani do zabijania bezbronnych cywilów. Ich ulubionymi ofiarami są dzieci; wybierają zwykle dalekosiężny, szybkostrzelny karabin strzelca wyborowego. Ideę ich rozrywek przedstawił ekspert „od ciemnej strony Sił Obronnych Izraela”, dawny szef bliskowschodniego biura New York Times, Chris Hedges: żołnierze prowokują dzieci z obozu uchodźców, a gdy one zbliżą się do śmiertelnej pułapki, starają się je zastrzelić oraz okaleczyć.[4]
Niemniej jednak, strzelanie do ciężarnej kobiety było czynem tak samo proroczym, jak biblijne zabicie konkubiny Lewity. Pan Bóg Palestyny spostrzegł ciężkie położenie swoich synów. Złe czyny syjonistycznych żołnierzy powinny być ukarane. Padło na nich przekleństwo przyrzeczone przez Pana błądzącym Dzieciom Izraela (Deut. 28). I to jest właśnie najbardziej prawdopodobne objaśnienie zdarzenia, bez względu na to, co wykryje wojskowa komisja śledcza. Ten, Kto dał zwycięstwo młodemu pasterzowi Dawidowi nad Goliatem, dał zwycięstwo samotnemu wojownikowi w Wadi Haramiyeh.
Niespodziewany atak na posterunek kontrolny zadał śmiertelny cios psychotycznemu kompleksowi izraelskiej wyższości. Tchórze i sadyści nie są w stanie poradzić sobie z porażką i odpowiadają morderczą wściekłością. Dlatego wojsko rozpoczęło totalny atak na palestyńskie miasta i wioski. Jak pisałem, żołnierze strzelają w ambulanse próbujące ewakuować rannych cywilów. Amerykańskie odrzutowce, kierowane przez izraelskich pilotów, bombardują szkołę dla ociemniałych w Gazie. Oddziały szturmowe dywizji Golani przy wsparciu czołgów szturmują obozy uchodźców Tul Karem. Niektórzy izraelscy stratedzy chcieliby powtórzyć masakrę z Sabra i Shatila, dawny wyczyn generała Sharona. Wykorzystali doświadczenia dowództwa Waffen-SS likwidującego warszawskie getto, ponieważ Wermaht w roku 1943 miał wyjątkowo niskie straty w ludziach[5].
Cyniczny Sharon prześcignął Hitlera: niemiecki dyktator starannie unikał wydawania publicznych rozporządzeń mordowania Żydów, natomiast żydowski władca bez skrępowania, w telewizji, w czasie największej oglądalności, nawoływał do mordowania Palestyńczyków. Wielu Niemców z odrazą odnosiło się do nazistów, „przekroczyli granicę” i służyli w armiach alianckich walczących z Trzecią Rzeszą, natomiast Żydzi wciąż wahają się czy mogą zerwać więzy fałszywej lojalności w stosunku do swego Trzeciego Malkuth (królestwa). Sumienie nie pozwala Izraelczykom bezpośrednio uczestniczyć w czystkach etnicznych. To bardzo dobrze, lecz nie wystarcza. Powinniśmy pójść za przykładem Ernesta Thaelmanna i Joe Slovo – przekroczyć granice, i dołączyć do bojowników palestyńskich na barykadach Gazy i Tul Karem. W brytyjskim dzienniku, The Guardian[6], Jonathan Freedland nazwał protestujących Izraelczyków „bohaterami”. Ja rezerwuję ten tytuł dla snajpera z Wąwozu Zbójców.
Księżycowe miasto
Sklepienie łukowe jest hołdem złożonym dla księżyca, ponieważ tworzą go dwa zwierciadlane półksiężyce. Księżyc w pełni tworzy doskonale okrągłe sklepienie cylindryczne, ulubione przez Rzymian; muzułmańskie łukowe sklepiania ostre tworzone są przez przybywające siedmiodniowe półksiężyce. W Nablus są sklepienia na każdy dzień miesiąca księżycowego, nawet sklepienia odwrócone, utworzone przez ubywające księżyce. W tym starożytnym mieście palestyńskim pracowity badacz architektury mógłby napisać dokładną historię sklepień łukowych.
W Kasbah, jedno sklepione przejście przechodzi w drugie, co tworzy ciągi, znikające w niewyraźnych cieniach. Przy meczecie Salahie, podziemne przejścia tworzą różę wiatrów z map żeglarskich. Wzrok tonie w czarnej źrenicy otworu, potykając się o sklepienia podobne do skrzydełek przesłonek w obiektywie kamery. Nablus to kretowisko. Długie kręte tunele pod masywnymi kamiennymi domami Starego Miasta, łączące jego bazary, meczety i kościoły, mogły wyryć pokolenia zręcznych karzełków.
Hussein prowadzi, szukając drogi w kłębowisku tuneli, które wszędzie indziej byłyby klaustrofobiczne, lecz w Nablus chronią i obejmują jak macierzyńskie ramiona. Skrywają nas przed czujnymi oczami i noktowizorami snajperów usadowionych na Wzgórzu Klątwy. Musimy przejść przez plac, włoski plac o pięknych proporcjach z miłym placykiem zabaw dla dzieci. Przyciskamy się do ścian przysadzistego kolonialnego budynku. Nie boimy się wąskich i ciasnych tuneli, boimy się otwartych przestrzeni.
W powietrzu świszczą kule, uderzając o niewidoczną ścianę. Odpowiada pistolet maszynowy, i nagle, w górskim powietrzu wybucha nocna orkiestra salw i błysków. Miasto oblegane jest od pół roku, od kwietnia, i Żydzi czasami strzelają do jego mieszkańców. Ściany wokół placu są ozdobione przedstawionymi w jasnych kolorach portretami zabitych: pięcioletniego chłopca, lub młodej dziewczyny obok wąsatego śmiałego wojownika. Za ich głowami jaśnieje złota Kopuła na Skale, palestyńska kwintesencja doskonałej harmonii, koronując męczenników chwałą. W Nablus nigdy nie jesteś sam; zawsze wodzą za tobą oczy snajperów i męczenników.
Ogarnęło mnie dziwne uczucie, że jestem ofiarą. Przypomniałem sobie, jak pierwszy raz znalazłem się pod obstrzałem, na szarożółtych jałowych wzgórzach wznoszących się nad szosą Suez – Kair. Egipska artyleria otworzyła ogień na nas, kompanię młodych spadochroniarzy, która dopiero co wylądowała na pustyni. Spadające odłamki wzbijały chmury piasku i pyłu, ziemia trzęsła się od bardzo bliskich wybuchów, tak samo jak podczas ostatnich zimowych manewrów, gdy wspierająca artyleria pomyliła się i prawie pokryła nas swoimi salwami. „Co wy durni artylerzyści robicie – pomyślałem – tutaj jesteśmy my, strzelacie w nas! Jeśli tak będziecie strzelać, to nas pozabijacie!” I wtedy zdałem sobie sprawę, że to nie była pomyłka. Nie byliśmy na zimowych manewrach, lecz na prawdziwej wojnie, a artyleria celowała w nas, aby zabić.
Przedostaliśmy się chyłkiem do nowoczesnego budynku i szeroką klatką schodową weszliśmy na pierwsze piętro, do kawiarni internetowej. Była pełna, wielu młodych chłopców i dziewcząt, lekceważąc ogień snajperów, przyszło do tego miejsca schronienia i azylu. Niektórzy z nich byli bojownikami; wykorzystując względną przerwę w ostrzale położyli pistolety AK na monitorach, i rozpoczęli pogawędki online z kumplami z Kalifornii i Bahrajnu, Sztokholmu i Damaszku.
Przesłałem wiadomość z Nablusu na izraelskie forum i otrzymałem błyskawiczną odpowiedź od Dawida Silver’a z Tel Avivu. „Nie żałuję ich. Nie mam dla nich litości. Posłałbym ICH WSZYSTKICH do piekła. Razem z ich dziećmi, dziewczynami, pannami, kobietami, babciami, z ich głupkowatą wiarą w ich kłamstwa, z ich zwierzęcym sprytem, z ich cierpliwością i rozpaczą, ich śmiechem i łzami, ich żarciem, ich dumą i bohaterstwem, ich zemstą, ich siłą roboczą. WYNOCHA! Ich ojcowie, mężowie i dziadkowie są krwawymi mordercami, wielbicielami morderców, łajdakami, złodziejami, tchórzami i patologicznymi kłamcami. Po wygnaniu, będą mogli szukać naszej przyjaźni, chociaż nie byłbym tego pewny”. To tyle o „wrodzonej żydowskiej litości i zdrowym oporze przeciwko przemocy”, o czym Jean-Paul Sartre pisał w roku 1945.
Włoski ekspres do kawy, buchając parą, błyskał zielonymi i czerwonymi światełkami. Wojna w nowoczesnym mieście wygląda absurdalnie: komputery podłączone są do światowej sieci, faksy wyrzucają arkusze starannie wydrukowanych wiadomości, piekarnia otwierana jest między okresami ostrzału, kuzyn przylatuje z Kentucky, a młodzi bojownicy przygotowują się do jutrzejszego egzaminu na miejscowym uniwersytecie.
Trudno było zrozumieć, że zaraz za doliną byli chłopcy w tym samym wieku, przysłani tutaj z małych miasteczek nad brzegiem morza, aby zniszczyć Nablus. Lecz taka była rzeczywistość. Silny wybuch zatrząsł domem i monitory zamigotały i zgasły. Była to mina domowej roboty, powiedział młody bojownik. Nie, to moździerz 81 mm, poprawił go przyjaciel. Wybiegli na klatkę schodową i na zewnątrz, a my podążyliśmy za nimi w gwiaździstą noc. O tej porze Izraelczycy często wysyłają patrole rozpoznawcze do miasta. Wchodzą do domów, pomiędzy ludzi, zabierając ich do sal tortur. Mówią, że dla wydobycia informacji, lecz cel jest inny: torturowany mężczyzna, jak zgwałcona dziewczyna, jest istotą złamaną i ujarzmioną. Izraelczycy torturowali ponad sto tysięcy Palestyńczyków i niezliczoną ilość Libańczyków, jest to prawdopodobnie planetarny rekord. Bojownicy są na drodze do powstrzymania tortur lub, co najmniej, do wystawienia za nie rachunku.
Dysproporcje są absurdalne: druga lub trzecia pod względem siły armia świata wspierana przez jedyne supermocarstwo, przeciwko tym młodym mężczyznom i dziewczętom. Gdy tylko Izraelczycy chcą, wkraczają do Starego Miasta, w dowolnym czasie, dniem lub nocą. W ciągu krwawego kwietnia 2002 roku, w Nablusie zamordowano ponad sto mężczyzn i kobiet. Cała ośmioosobowa rodzina znalazła śmierć, gdy czołgi i opancerzone buldożery zwaliły im na głowy ich dom znajdujący się na skraju miasta. Inny dom został zbombardowany przez F16, i służby miejskie z największym trudem wyciągnęły spod gruzów dwa martwe ciała starych panien.
Lecz miasto żyje. Gdy ustaje ostrzał, mieszkańcy wychodzą z domów na niebezpieczne rynki, lekceważąc godzinę policyjną. Sprzedawcy rozkładają stragany z warzywami, zapach przypraw unosi się w powietrzu. Z sąsiednich wiosek ukradkiem przedostają się staruszki i sprzedają oliwę i przygotowane oliwki, ponieważ jesteśmy w sercu oliwkowego kraju. Meczety są pełne, chociaż nie zapewniają bezpiecznego schronienia; Izraelczycy nie mają nic przeciwko ostrzeliwaniu meczetów i kościołów. W kwietniu zburzono małą kaplicę katolicką. Prawosławna cerkiew Św. Demetriusza cudownie uniknęła uderzenia pocisku, który zniszczył ulicę przed nią. Ściana najstarszego meczetu w mieście, Zielonego Meczetu al-Hadr, została w kwietniu zburzona przez czołg, lecz zaraz ją naprawiono.
Szybkość napraw jest zdumiewająca. Gdy tylko izraelski czołg opuszcza ruiny, pojawiają się służby komunalne. Usuwają ciała zabitych i zranionych i rozpoczynają naprawę domu. Jednak Izraelczycy niszczą szybciej niż mieszkańcy Nablus są w stanie naprawiać. Gąsienice izraelskich czołgów zmiażdżyły ceramikę, którą wyłożone były place bazarów, i zniszczyły nowy system wodociągowy. Oznaki świeżych zniszczeń wtopiły się w stare ruiny pozostałe po trzęsieniu ziemi z roku 1927, a nawet w starsze, z drugiego wieku przed Chrystusem, kiedy to Żydzi zrównali z ziemią poprzednika Nablus, starożytne Sychem. (Jego liczące cztery tysiące lat cyklopowe mury wciąż stoją na skraju obozu uchodźców Balata, zaraz za miastem).
Lecz miasto nie umarło. Żydowskie panowanie w Palestynie było krwawe, okrutne, lecz krótkotrwałe. Kraj został zdobyty przez żydowskich najeźdźców w drugiej połowie drugiego wieku przed Chrystusem, jego miasta zostały zburzone, a ludność tubylcza wypędzona, zniewolona lub obrócona w „tubylczych Żydów drugiej kategorii”, jak w Galilei. Nawet wtedy srożyło się wysokie opodatkowanie, ludobójstwo i apartheid. Sześćdziesiąt lat później na brzegach Palestyny wylądował Pompejusz Wielki i wyzwolił Palestyńczyków z żydowskiego jarzma.
Po pokonaniu buntowniczych Żydów, zwolnieni z wojska rzymscy żołnierze pożenili się z pięknymi miejscowymi dziewczętami i odbudowali miasto, które otrzymało nazwę Neapolis, lub Nablus. Wciąż przypomina ono swojego włoskiego imiennika, Neapolis – po polsku Neapol, konsekwentną ciągłością stylów i ognistym temperamentem mieszkańców. Jego domy rosną jak drzewa, manifestując spokojne nawarstwianie się historycznych stylów architektonicznych. Na rzymskim fundamencie bez przeszkód zbudowano bizantyjski parter, przekształcając go w abbasydzką budowlę z lekką odchyłką na dom okresu Wypraw Krzyżowych, aby zakończyć ostatnią naprawą dokonaną w maju po ostatnim bombardowaniu izraelskim – jest to doskonałe połączenie różnych czasów i stylów.
Taki jest dom Husseina. Sklepienie piwnicy prawdopodobnie murował miejscowy murarz za czasów Tytusa Flawiusza, natomiast dach naprawiony został w ostatnich dniach. Stoimy na dachu i widzimy przed sobą ogromny ciemny kształt Wzgórza Klątwy z jego wojskową bazą izraelską. Ponad ogrodzeniem z drutu kolczastego płonie żółta aureola świateł, a silniki czołgów ryczą jak smoki czekające na sygnał, by zlecieć i pożreć miasto. W dole na ulicy, grupa bojowników wymachuje pistoletami maszynowymi. Po drugiej stronie doliny, Wzgórze Błogosławienia wznosi się do niewidocznego kościoła Najświętszej Panny i miejsca, gdzie była samarytańska świątynia. Błyski rakiet osłabiają światło gwiazd a my schylamy się, ponieważ miasto zaczyna ostrzeliwać CKM.
Ponowne odwiedziny u Józefa
Esej ten napisałem w Nablusie w lutym 2001 roku, po bitwie o Grobowiec Józefa.
I
Niełatwo odwiedzić Józefa w tych dniach. Na drogach prowadzących do jego miasta Nablus, nerwowi żołnierze izraelscy poustawiali blokady, rowy i kopce usypanej ziemi blokują najmniejsze przejścia i wyjścia. Rankiem, w normalny dzień, do miasta napływają ludzie z pobliskich wiosek, do pracy i na zakupy. Obecnie robią to na własne ryzyko, a miejscowi mieszkańcy, gdy odważą się opuścić własne domy – ryzykują życiem, ponieważ żołnierze strzelają bez ostrzeżenia. Do starej stolicy Samarii można wciąż przedostać się jedynie na piechotę, wykazując wielką odwagę i zachowując ostrożność.
Miasto leży jak saszetka mirry między dwiema piersiami gór Ebal i Gerizim. Nablus to starożytne Neapolis, założone przez Tytusa Flawiusza w okresie rozkwitu Cesarstwa Rzymskiego. Rzymskie tradycje nie zaginęły w tym palestyńskim San Francisco z jego bogatymi tureckimi łaźniami. Znane jest także ze swoich pachnących oliwkowych mydełek, pikantnej zupy kubbeh, i wielkiego ducha mieszkańców. Zorganizowali oni silną partyzantkę przeciwko Napoleonowi, buntowali się przeciwko egipskim najeźdźcom, i osaczyli żydowskich osadników. Podczas ostatniego powstania, Nablus zdobyło sławę jako Jabal an-Nar, Góra Ognia. Izraelczycy rzadko ośmielają się zapuszczać w wąskie uliczki tego starego miasta. Dzisiaj, to buntownicze starożytne miasto jest domem dla nieustraszonych bojowników Tanzim.
Przybyłem tutaj, aby odwiedzić jeden z najbardziej urzekających grobowców Ziemi Świętej, Grobowiec Józefa, bohatera Biblii i Koranu. Miejscowy chłopak, „osiągnął sukces” w Egipcie i został z powrotem sprowadzony przez Banu Izrael, aby być pochowanym w ojczystej ziemi. Miejscowi czcili jego grobowiec, gdyż mają różne kapliczki i grobowce ozdabiające szczyty wzgórz i rozstaje dróg po całej Palestynie. Cześć dla kapliczek jest głęboko zakorzeniona w duszach Palestyńczyków, są one starsze od wszystkich nowoczesnych wiar, przetrwały wszystkie reformy religijne, i wciąż potrafią pojednać Człowieka z Bogiem.
Niektórych nazw trzeba używać ostrożnie, ponieważ zmieniają się z upływem czasu. Istnieje tuzin grobowców szejka Alego, i nawet Joshua bin Nun posiada ich kilka. Inne grobowce nazywane są różnie, na przykład jaskinia na Górze Oliwnej nazywana jest grobowcem Pelagii przez chrześcijan, grobowcem Rabia al-Adawiya przez muzułmanów i grobowcem Huldy przez Żydów. Chociaż niektórzy ortodoksyjni duchowni muzułmańscy, chrześcijańscy i żydowscy sprzeciwiają się czczeniu nagrobnych kapliczek, zwykli ludzie wciąż szukają tam pojednania z Bóstwem, lub proszą o łaskę, sławę i plony dla mężczyzn, i o dzieci i miłość dla kobiet. Grobowiec Józefa nie jest wyjątkiem. Jest to prosta kopulasta budowla, ostatnio odnowiona, stojąca obok starożytnego kopca Sychem. Każdego dnia, można zobaczyć palestyńskie chłopki w bogato wyszywanych czarnych sukniach modlące się przy grobowcu czystego kochanka, którego długie rzęsy zdołały zawładnąć sercem Zulejki.
Kilka miesięcy temu, o grobowcu Józefa mówiono we wszystkich wiadomościach. Ludność Nablusu walczyła z uzbrojonymi po zęby izraelskimi żołnierzami o szczątki swego przodka Józefa, podobnie jak Achajowie walczyli z Trojańczykami o ciało Patroklesa. Zginęło wtedy około czterdziestu Palestyńczyków, Izraelczycy stracili jednego najemnika a kilku było rannych. Obrazy walk były transmitowane na cały świat, pokazywano szalejących strażaków, pędzące do szpitali i kostnic ambulanse, i serie z CKM’ów, od których rozpryskiwały się kamienie i ciała bojowników. Wirtualnej rzeczywistości telewizyjnej towarzyszyły głosy ekspertów przedstawiających bezsprzeczne dowody arabskiej nienawiści w stosunku do żydowskich świętych miejsc.
Opowieść o splądrowanym grobowcu powtarzana była w wiadomościach przez długi czas. Ważny muzułmański duchowny z Rosji tak się zdenerwował, że napisał list otwarty do Palestyńczyków, potępiając świętokradztwo. Główne międzynarodowe gazety poświęciły temu bardzo napastliwe artykuły wstępne. Gdyby przylecieli Marsjanie, to doszliby do wniosku, że jedynym pragnieniem Palestyńczyków jest bezczeszczenie świętych pamiątek Żydów. W ostatnim tygodniu New York Times powtórzył historię dla tych, którzy nie zrozumieli jej po pierwszych 108 razach.
Było to dla mnie o jeden raz za dużo. Ta szeroko rozpowszechniana gazeta amerykańskich Żydów zawsze wzbudza moje podejrzenia. Pamiętam ich reportaże z roku 1990 o grożących Żydom pogromach w Moskwie, które jakoś nigdy się nie urzeczywistniły, lecz wysłały milion rosyjskich Żydów do Izraela. Przypominam sobie ich sprawozdania o 90 000 ofiar ”masakry” w rumuńskiej Timisoarze, co okazało się tysiąckrotnym wyolbrzymieniem. (Artykuły te doprowadziły do skazania w trybie doraźnym Ceausescu i jego żony na karę śmierci). Pamiętam, jak New York Times grzmiał przeciwko kubańskiej pomocy wojskowej dla Namibii, która przetrąciła kręgosłup południowoafrykańskiemu apartheidowi. Znając Palestyńczyków, których niezliczone pokolenia modliły się w kaplicy Józefa, trudno mi było uwierzyć, że mogliby ją zburzyć.
II
To, co znalazłem na miejscu wiecznego spoczynku Józefa przypominało odpowiedź w starym żydowskim dowcipie: „Czy to prawda, że Cohen wygrał milion dolarów na loterii? Tak, to prawda, lecz to było tylko dziesięć dolarów, w partyjce pokera, które oczywiście przegrał”. Zamiast oczekiwanych ruin, grobowiec jaśniał w całej swej dawnej krasie. Nie można było dostrzec śladów wojny. Samorządowe władze Nablus najęły najlepszych murarzy, sprowadziły włoskich ekspertów i doprowadziły grobowiec do pierwotnego stanu. Usunęły drut kolczasty, stanowiska CKMów, pojazdy opancerzone, nędzną kantynę żołnierską, budki wartownicze. Zbudowana przez Izraelczyków baza wojskowa znikła, dając miejsce odnowionemu grobowcowi świętego. Cieszyłem się z ponownego odwiedzenia Józefa, ponieważ moje pierwsze odwiedziny, miesiąc przed powstaniem, napełniły mnie niepokojem.
Wtedy odwiedziłem Nablus w towarzystwie dwóch turystów, chrześcijanina i Żyda. Weszliśmy do samarytańskiej synagogi, napiliśmy się wody ze studni Jakuba w kościele, zajrzeliśmy do Zielonego Meczetu i postanowiliśmy poświęcić trochę uwagi Józefowi. Stary palestyński policjant, który zjadł zęby w brytyjskiej armii kolonialnej, pozwolił nam zbliżyć się do grobowca, lecz ostrzegł, że tam nie wejdziemy. Miał rację. Wyskoczyli uzbrojeni w karabiny młodzi rosyjscy chłopcy w izraelskich mundurach i hełmach, i powiedzieli nam, że aby wejść do grobowca należy pójść do wojskowego dowództwa za miastem, poddać się kontroli i przesłuchaniu, a następnie powrócić opancerzonym autobusem. Udaliśmy się do miejsc bardziej dostępnych.
Przez pokolenia, ludność Nablusu pielęgnowała i odwiedzała Grobowiec Józefa, lecz w roku 1975 zajęli go Izraelczycy. Niesławne porozumienie z Oslo pozostawiło go jako uzbrojoną enklawę Izraelczyków w sercu palestyńskiego miasta. Stał się jesziwą kabalistycznej sekty kierowanej przez rabina Yitzhaka Ginzburga. Jego nazwisko dźwięczy jak dzwon. W wywiadzie dla Jewish Week oświadczył, że Żyd, dla ratowania własnego życia, ma prawo wyciąć nie-Żydowi wątrobę, ponieważ życie Żyda jest nieporównanie cenniejsze od życia nie-Żyda. Prowadzący wywiad prosił go o złagodzenie tego oświadczenia, lecz on pozostał nieugięty. Wywiad ten przedrukowało wiele izraelskich gazet, ponieważ nazwisko „Ginzburg” było szeroko znane.
Rok wcześniej, zwolennicy Ginzburga zrobili wypad do sąsiedniej palestyńskiej wioski i członek sekty zamordował trzynastoletnią dziewczynkę. Aresztowano go i wytoczono proces. Ginzburg występował jako świadek obrony i pod przysięgą ogłosił, że Żyd nie powinien być sądzony za zabicie nie-Żyda, ponieważ przykazanie „Nie zabijaj” odnosi się tylko do Żydów. Powiedział, że zabicie nie-Żyda jest, w najgorszym wypadku, wykroczeniem, ponieważ „nie można porównywać krwi Żydów z krwią nie-Żydów”. Jest to niepokojąca myśl, głośno wypowiedział on standardową interpretację żydowskiego prawa – Halachah.
W swojej „Historii Kulturalnej Żydów” (Cultural History of the Jews), Zvi Howard Adelman[7]cytuje Ginzburga i kilku jego kolegów. Jeden z jego towarzyszy kabalistów, rabin Israel Ariel, pisał w roku 1982 podczas masakry w Sabra i Shatila: „Bejrut jest częścią Ziemi Izraela … Nasi przywódcy powinni bez wahania wtargnąć do Libanu i Bejrutu i zabić ich wszystkich. I żadne wspomnienie nie powinno po nich pozostać”.
Adelman wyciąga wniosek, „Wielu Żydów, szczególnie współczesnych religijnych Żydów w Izraelu oraz ich popleczników zagranicą, w dalszym ciągu trzyma się tradycyjnej etyki żydowskiej, którą inni Żydzi woleliby ignorować lub wyjaśniać inaczej”.
Rzeczywiście, wielu ludzi uważających się za „Żydów” jest nieświadomych nieco wątpliwych religijnych tradycji i moralności naszych przodków. Tradycje te nie zamarły; chociaż przez wiele lat były uśpione, odżyły na nowo. Profesor Uniwersytetu Hebrajskiego, świętej pamięci Israel Shahak, napisał na ten temat zmuszającą do myślenia krótką rozprawkę “Trzy tysiące lat żydowskiej tradycji” (Three Thousand Years of Jewish Tradition), wyciągając na jaw niewygodne fakty, o których my, nowocześni Żydzi, nie mieliśmy pojęcia.
Gnizburg i jego sekta są bardziej popularni wśród Żydów amerykańskich niż w Izraelu; lecz my jesteśmy współodpowiedzialni. Rząd izraelski subwencjonował Ginzburga i zmusił Palestyńczyków do akceptacji tej enklawy nienawiści w sercu Nablus. Żydzi amerykańscy wspierali Ginzburga, Żydzi izraelscy walczyli w obronie jego kanibalistycznej sekty. W tej krótkiej próbie nadciągającej konfrontacji o święte miejsca Jerozolimy, dwudziestu młodych Palestyńczyków zapłaciło życiem za prawo modlenia się przy Grobowcu, i jestem pewien, że Józef syn Jakuba walczył po stronie Palestyńczyków o uwolnienie swego grobowca z rąk kanibali.
III
Obecnie, jak przed rokiem 1975, miejscowi wieśniacy i turyści, muzułmanie, Samarytanie, Żydzi, chrześcijanie i wolnomyśliciele mogą swobodnie odwiedzać to miejsce, jeśli tylko zdołają przejść przez izraelskie posterunki kontrolne i umkną izraelskim snajperom. Odwiedzający mogą położyć kwiaty na nagrobku ulubionego bohatera Biblii, proroka Koranu, ukochanego z poematu Ferdowsi’ego i wierszy Saadi’ego, poszukiwacza prawdy sufickiego poety Jami-ego. Józef powrócił do ludzi, którzy zawsze go czcili. Możecie go odwiedzać, lecz nie na czołgu.
Palestyńczycy walczyli z bazą wojskową, a nie ze świętym miejscem. Święte miejsca Jerozolimy, Betlejem i Hebronu będą bezpieczne w rękach Palestyńczyków, bo były bezpieczne przez niezliczone pokolenia. Bez czci oddawanej im przez miejscową ludność, nic by nie przetrwało. Należy o tym pamiętać, gdy pojawi się problem Jerozolimy.
Ostatnie wydarzenia związane z Grobowcem Józefa to jeszcze jeden dowód, że amerykańskie środki masowego przekazu są niepewnym źródłem informacji. Ten wielki naród, potężne supermocarstwo, dowiaduje się o stanie rzeczy i żegluje po morzu polityki światowej używając teleskopu Myszki Miki. Dlaczego uważacie, że baronowie medialni są rzetelni w innych sprawach, jeśli oszukują was w sprawach palestyńskich? Być może cierpienia Palestyńczyków pomogą Europejczykom i Amerykanom zauważyć skały zagrażające ich statkom.
Kamień Węgielny Przemocy
Artykuł napisany w sierpniu 2001 roku.
I
W czasie, gdy F-16 znowu bombardują palestyńskie miasta, a młodzi bojownicy znowu składają w ofierze swoje i cudze życie, Martin Indyk na stronach New York Times ogłasza o „Eskalacji przemocy”[8]. Jak grecki chór wtórują mu komunikaty BBC i CNN o „Przemocy w Palestynie”. Bush ze swego Olimpu po raz kolejny wzywa do „przerwania zaklętego kręgu przemocy”. Widocznie, tę bezosobową i bezprzyczynową „Przemoc” należy pisać z dużej litery, jak „Gniew” w pierwszym wierszu „Illiady”.
Ten nieśmiertelny poemat zaczyna się od wezwania by „wyśpiewać Gniew Achillesa”. W świecie Homera „Gniew” (a także „Srogość”, „Wojna”, „Miłość”, „Nadzieja”) to „personifikowany substytut”. W dzisiejszych czasach możemy zobaczyć raczej „gniewnego Achillesa” lub „rozsrożonego męża”, niż Gniew i Srogość, jako takie, jednak, gdy obraża się państwo Izrael, wracamy do homeryckiego przedstawiania Przemocy jako samodzielnej istoty, zapominając o tym, że przemoc – to odrażające postępowanie człowieka. Ludzie poważnie zastanawiają się, jak skończyć z Przemocą i zaprowadzić Pokój.
Natomiast w rzeczywistości przemoc nie istnieje sama z siebie, jak pogoda. Przemoc ktoś wywołuje, i zwykle można określić, kto. Gdy zainicjowano pokojowy „proces Mitchell’a” ilość codziennie zabijanych zaczęła wolno się zmniejszać. Niestety, żydowscy fundamentaliści wmurowali wtedy kamień węgielny Trzeciej Świątyni, a wojsko wzmocniło ich działania falą zabójstw w Nablus i Ramallah. Mordercy Sharona kontynuowali rzeź, dopóki nie powstrzymała ich kontra samobójcy-zamachowca.
Nie było to przypadkowe. Żydowskie elity w Izraelu i Ameryce chcą kontynuacji powstań w Palestynie. Im potrzebny jest nie pokój, a niezbyt intensywny konflikt. Wojna z Palestyńczykami pozwala liderom Izraela utrzymać zgodę pomiędzy różnorodnymi społecznościami żydowskimi, nie pozwalając im rzucić się sobie do gardeł. I, co jest szczególnie ważne, wojna pozwala żydowskim liderom z całego świata w ich trudnym dziele odrodzenia przestarzałej średniowiecznej struktury – Światowego Żydostwa. Dlatego nie ma sensu walka z „Przemocą” oraz o „Pokój”. Dopóki istnieje państwo, głoszące ideologię żydowskiej wyższości, będzie ono zawsze popierać przemoc i unikać pokoju.
Celem niedawnych zabójstw było ukrycie pod zwałami trupów prowokacji z wmurowaniem kamienia węgielnego. Prawdziwe znaczenie, i bez tego niezrozumiałego, rytuału zostało jeszcze bardziej zaciemnione przez główne media, a wszystkie informacje o nim w jakiś tajemniczy sposób wyparowały. Na przykład, 3 sierpnia 2001 roku agencja Reuters donosiła: „Izraelska policja szturmowała Wzgórze Świątynne, które muzułmanie czczą jako al-Haram al-Sharif. Szturm miał miejsce, po tym, jak Palestyńczycy obrzucili kamieniami Żydów, modlących się pod Ścianą Płaczu”.
II
Z jakiego to powodu Palestyńczycy nagle zaczęli rzucać w Żydów kamieniami? O historii z kamieniem węgielnym nie wspomniano, co u średniego Amerykanina lub Europejczyka wywołało wrażenie, że „dzicy” muzułmanie, bez żadnej przyczyny napadli na pokojowo modlących się Żydów. Zgodność opinii wśród anglojęzycznych środków masowego przekazu była w tej sprawie zdumiewająca. BBC, kiedyś bardziej obiektywna od amerykańskich stacji telewizyjnych, w końcu dogoniła swoich kolegów. Ona także powiadomiła, że „izraelscy żołnierze weszli do meczetu w odpowiedzi na akcję muzułmanów, rzucających kamieniami w Żydów”. O kamieniu węgielnym wspomnieli jedynie w końcu komunikatu. Wydaje się, że jedyne, na co ośmieliła się BBC, to pokaz dokumentalnego filmu o Sharonie, i na nową podobną śmiałość oczekiwać będziemy bardzo długo.
Jeśli chodzi o amerykańskie stacje telewizyjne, to są one konsekwentne, bez wahań sprzedając wersją izraelską. Dlatego musimy jeszcze raz przemyśleć szczegóły tej dziwnej i już zapomnianej historii z kamieniem węgielnym. Nie była to zwykła prowokacja izraelska. Historia ta przypomina przypadek z obrzędem czarnej magii Pulsa diNura, kabalistycznym przekleństwem, które rzucono na premiera Yitzhaka Rabina. W roku 1995 izraelskie media podały wiadomość o zebraniu wpływowych kabalistów, którzy prosili złe duchy o skrócenie życia premiera. Zaraz po tym obrzędzie Rabina zabił religijny fanatyk żydowski. Jeden z organizatorów obrzędu Pulsa diNurastanął przed izraelskim sądem i za zachęcanie do zabójstwa został skazany na więzienie. Aby zrozumieć logikę sędziego, nie musimy wierzyć w czarną magię.
Dla zrozumienia pomysłu położenia kamienia węgielnego wyobraźcie sobie, że w pewien piękny niedzielny poranek budzicie się w swoim domku na przedmieściu, pijecie kawę i idziecie do kościoła, a tam wszystko wrze. Naprzeciwko kościoła, chroniona przez uzbrojonych żołnierzy i policjantów, grupa ludzi ustawia ogromną tablicę z napisem: ”W roku 2001 w tym miejscu zbudowana zostanie synagoga”. Za nimi warczą buldożery, a rabin przez głośnik błogosławi nową synagogę. Prawdopodobnie także wpadlibyście w histerię. Zamiast waszego kościoła parafialnego wyobraźcie sobie Katedrę Świętego Piotra lub Bazylikę Grobu Świętego i zrozumiecie uczucia mieszkańców Jerozolimy.
Organizacja, która położyła kamień węgielny, „Wierni Wzgórzu Świątynnemu”, to niewielki ruch religijny, który trudno uznać za znaczący. Jednak nie można tego powiedzieć o tych, którzy dali im zielone światło. Odrzuciwszy zastrzeżenia policji, Najwyższy Sąd Izraela, będący najwyższą legalną władzą żydowską, pozwolił „Wiernym” przeprowadzić rytuał w najbardziej nadający się do tego, z mistycznego punktu widzenia, dzień – dziewiąty dzień księżycowego miesiąca Ab. Przy realizacji obrzędu wykorzystano całą moc państwa żydowskiego, w tym tysiące policjantów i żołnierzy. Dlatego niewielką grupkę „Wiernych” można porównać do cienkiej ostrej końcówki sondy stomatologicznej w ręku dentysty, który wprowadza sondę głęboko w ząb, sprawdzając, czy nerw jest martwy.
To bolesne badanie dało jednoznaczny wynik. Okazało się, że nerw jest całkiem żywy, a szybka mobilizacja Palestyńczyków zmusiła Izraelczyków do puszczenia procesji „Wiernych” inną drogą. Ceremonia odbyła się poza murami Starego Miasta i trochę wcześniej niż planowano. Trwała kilka minut, po czym kamień zwrócono na zwykłe miejsce – pod ochronę konsulatu USA. Ukłucie sondą spowodowało ostry ból i przewidywaną reakcję mieszkańców Jerozolimy. Potem nastąpił odrażający napad policjantów na meczet, który dokładnie opisała amerykańska dziewczyna, Rebecca Elsewit. Jaka była przyczyna tych wszystkich problemów? Dlaczego palestyńskie dzieci ośmieliły się przeciwstawić znanej z okrucieństwa izraelskiej żandarmerii? Dlaczego kamień węgielny ma takie znaczenie?
III
Wielu Żydów i ich chrześcijańsko-syjonistycznych popleczników uważa, że przepiękny jerozolimski meczet z VII wieku, Haram al-Sharif, należy zburzyć, a na jego ruinach zbudować świątynię judaistyczną. Wcale nie dla modlitw – tradycyjny judaizm zabrania cokolwiek robić z Górą Pana. Nastawieni mistycznie Żydzi wierzą, że wraz z odbudowaniem Świątyni na wzgórzu, światowe panowanie Żydów stanie się absolutne i nieodwracalne. Wiara ta nie jest prerogatywą jedynie fanatyków i wariatów, ani nawet nie syjonistów, jest to całkiem szeroko rozpowszechnione przekonanie.
Czołowe środki masowego przekazu przedstawiają na Zachodzie konflikt jako konfrontację muzułmanów z judaistami. Lecz w oczach Żydów konflikt ten przybiera wygląd „Żydzi przeciwko nie-Żydom” lub „Jakub przeciwko Edomowi[9]”. Wydaje im się, że Wzgórze Świątynne – to zaczarowany Pierścień Wszechwładzy, którym w odpowiednim czasie powinni zawładnąć. Podobnie jak we Władcy Pierścieni (brytyjski profesor był bardzo wykształconym człowiekiem), powinien on spowodować przyjście Mesjasza.
Żydowski Mesjasz, według żydowskich mistyków, to nie jest Mesjasz chrześcijański – dobrotliwy Jezus, niosący Dobrą Nowinę dla całego świata. Żydowski Mesjasz na zawsze zniewoli narody ziemi, a Narodowi Wybranemu da władzę nad całym światem. Ich Mesjasza, ciemiężyciela narodów ziemi, Ojcowie Kościoła, którzy dobrze znali żydowską doktrynę, nazywają Antychrystem.
Gdy cyfra na liczniku tysiącleci zmieniała się z jedynki na dwójkę, wielu zaczęło myśleć o Apokalipsie. O wiele wcześniej wielu Żydów marzyło o panowaniu nad światem i o wiecznym królestwie Antychrysta. I oto dopiero teraz mają broń atomową, najnowsze samoloty i okręty wojenne, ogromne bogactwo, ślepe posłuszeństwo USA, dziesiątki milionów niewolników wśród „chrześcijańskich syjonistów” i szeroką sieć oswojonych i posłusznych międzynarodowych środków masowego przekazu.
Dziesięć lat temu wpływowy izraelski dziennikarz, Nahum Barnea, pisał w gazecie Yediot Aharonot: „W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku zwiększył się znacznie wpływ Żydów na amerykańską politykę zagraniczną. Dzięki temu Izrael został głównym odbiorcą pomocy amerykańskiej. Jednak wpływy te wywołały także powstanie mitu. Mit ten prowadzi nas do Protokółów Mędrców Syjonu, książki, która przepowiada władzę Żydów nad całym światem. Sytuacja jest nadzwyczaj ironiczna. Przez dziesięciolecia Żydzi z całych sił zaprzeczali mitowi „Protokółów”, uważając je za niezdrowy objaw antysemityzmu. Teraz Żydzi starają się go wykorzystać na swoją korzyść. Niektórzy nawet w niego wierzą”.
Israel Shahak zauważył: „Rządząca partia „Likud” (nie mówiąc o prawicowych ekstremistach) święcie wierzy w mit (panowania Żydów nad światem i zniewolenie nie-Żydów)”. Jednak te obserwacje trzeba wyjaśnić dokładniej.
Żydzi mają tradycję hiperbolizacji twierdzeń oponentów, żeby można je było potem łatwiej obalić. Nikt nie myśli, że Żydzi rządzą światem – jest to zbyt trudne. Chodzi o to, czy Żydzi chcą rządzić światem? Czy chcą kierować światem? Niektórzy, najprawdopodobniej, chcą, inni milcząco zgadzają się z nimi.
Czołowa izraelska gazeta codzienna, Haaretz, podała, że Sharon (tak samo jak w swoim czasie Barak) w tajemnicy zasięga rad u kabalistycznych magów. Teraz to bardzo modne: kabalistyczne szkoły, kursy i sklepy utworzyły prawdziwą sieć w całym państwie żydowskim. Zgodnie z ich podstawowymi zasadami, Ziemia Święta powinna być przekształcona w Ziemię Opuszczoną. Nie jest to przypadkowe. Autorem kabały jest podobno mistyk z I wieku Szymon bar Yohai, którego najbardziej znana maksyma głosi: „zmiażdż łeb największego węża, najlepszego nie-Żyda – zabij”[10].
Taki archaiczny model panowania, ludobójstwa i zniewolenia wymaga archaicznej treści religijnej. W wielu Izraelczykach na nowo odżywa pradawny duch nienawiści i panowania. W cotygodniowym dodatku do Haaretz opublikowano krótkie opowiadanie. Opowiada ono o amerykańskim prezydencie, który nie wypełniał rozkazów kabalistów i został obalony przez swoich podwładnych. „Żydzi są przeznaczeni do rządzenia światem” – głosił czołowy kabalista, rabin Leichtman, w długim artykule, wydrukowanym w rosyjsko-izraelskiej gazecie Wiesti. Na izraelskich stronach internetowych można znaleźć jeszcze bardziej niemądre twierdzenia: cytują tam stary poemat nieżyjącego hebrajskiego poety Uri Zvi Greenberga, który nawołuje do wytępienia wszystkich nie-Żydów. Greenberg nie ogranicza się tylko do Palestyńczyków, jak świętej pamięci Menachem Begin, ani do Arabów, jak najwyższy duchowy autorytet Izraela – rabin Obadiah Joseph. Idea wytępienia Edomitów (słowo kodowe, oznaczające zwykle europejskich i amerykańskich nie-Żydów) znajduje drogę do rozpalonych głów zaciekłych kabalistów.
IV
Uczuciem tym jest owładnięta żydowska diaspora. W ośrodku społeczności żydowskiej w Atlancie, w samym sercu Ameryki, niedawno odbyły się debaty, w których uczestniczył izraelski konsul, będący żydowskim biznesmenem a jednocześnie znanym w Atlancie rabinem i reporteremNew York Times. Obserwator napisał mi: „Zdumiały mnie przede wszystkim komentarze rabina. Twierdząc, że nie jest syjonistą, głosił (mamy taśmę), że ostatecznym celem utworzenia Izraela było, według niego, uzyskanie kontroli nad władzą i bogactwami całego świata. Ostatecznie Żydzi obalą rządy światowe i staną na czele całego świata. Jego zdaniem, stanie się to już niedługo”.
W innym końcu świata, w Rosji, żydowski wyznawca ultranacjonalistycznego ruchu Żabotyńskiego, piszący pod pseudonimem „Eliezer Dacewicz-Woronel” i nazywający siebie profesorem uniwersytetu, napisał poemat: ”Jesteśmy ukrytymi wybrańcami. Jednoczy nas jedno – nienawiść do zbuntowanych niewolników, którzy pozbawili władzy naszych praszczurów i odrzucili naszego Boga. Od dawna znaliście swoje miejsce: świnia powinna żyć w chlewie. Zbuntowaliście się i staliście się naszymi panami, lecz teraz wasz koniec jest bliski. Jesteśmy waszymi panami, a wy jesteście naszymi niewolnikami. Jest to zamierzenie Boga. Bliski jest czas, gdy nasze słońce wyjrzy zza horyzontu. Będzie to Słońce Ostatnich Ludzi, na które niewolnicy nie będą mogli nawet spojrzeć. I wtedy z niebiosów przyjdzie Pan Mojego Ludu, i my, dwanaście tuzinów tysięcy (tj 144 000) wybrańców, usiądziemy na przygotowane miejsca w wielkim amfiteatrze i będziemy spoglądać na ciągnące się przed nami kolumny wielu, wielu dusz, które będą wolno pełznąć do swego raju. A my, zgodnie z wolą Króla Wszechświata, nazwiemy ich raj Auschwitzem”.
Mówią także o genetycznym wyhodowaniu Króla Antychrysta. Najwidoczniej, za tym projektem stoi znakomity nieortodoksyjny lekarz, doktor Avi Ben Abraham. Ten niezwykły człowiek powrócił niedawno do Izraela z Kalifornii, gdzie kilka lat pracował dla bogatych Żydów nad wielkim fantastycznym projektem „głębokiego zamrażania”. Przyjechawszy z kieszeniami pełnymi pieniędzy, Ben Abraham zbudował pałac w Cezarei, nad brzegiem Morza Śródziemnego, około 50 km na północ od Tel-Avivu, a następnie związał się z włoskim ekspertem w dziedzinie genetyki, doktorem Severino Antinori. Ben Abraham, który nawiasem mówiąc uzyskał tytuł doktora medycyny mając 18 lat (niezwykły przypadek), wspomniał o swoich planach w wywiadzie dla gazety Haaretz. Kilka dni temu o jego projekcie pozytywnie wypowiedział się New York Daily News, gazeta Mortimer’a Zuckermana, miliardera, zwolennika panowania Żydów i przewodniczącego Konferencji Żydowskich Organizacji Ameryki.
Mściwi, pełni nienawiści ludzie gotowi są posiąść czarodziejski Pierścień Władzy – Wzgórze Świątynne, narzucić i uwiecznić władzę Antychrysta. Lecz brutalna siła tutaj nie pomoże: zabrania ją wykorzystywać średniowieczny zakaz – Issur Homah. Nieprzemyślane działania mogą zwrócić się przeciwko samym Żydom.
Lubawicki rabin – żydowski przywódca religijny z Brooklynu był przez swoich zwolenników uważany za możliwego Mesjasza, i dlatego nigdy nie przyjechał do Ziemi Świętej. Nie czuł gotowości do wypróbowania sił. Obecnie fanatyków religijnych powstrzymują dzieci Palestyny. Sharon i sfora jego zwariowanych zwolenników wypróbowuje dzisiaj swoje siły, zajmując Orient House, rezydencję Husseini w Jerozolimie. Jeśli ujdzie im to na sucho, to zrobią jeszcze jeden krok ku Pierścieniowi Władzy.
V
Rosyjski pisarz, Eugeniusz Zamiatin, napisał prawdziwie ewangeliczną przypowieść. Opowiada w niej o człowieku, który postanowił zbudować świątynię nie mając pieniędzy. Zaczaił się na drodze na kupca, zabił go, zabrał mu pieniądze i zbudował za nie świątynię. Zaprosił biskupa, mnóstwo duchownych i prostych ludzi, lecz wkrótce opuścili oni kościół: w miejscu tym czuć było smród morderstwa. Nie można budować świątyni na krwi niewinnych. „Duchowy syjonista”, Ahad HaAm, żydowski filozof z Odessy, trochę starszy od Zamiatina, powiedział to prosto i pięknie: „Jeśli to Mesjasz, to ja nie chcę widzieć jego przyjścia”.
Warkocz Barona
Esej ten został napisany w lutym 2002 roku, a włączono go tutaj ze względu na temat, Wzgórze Świątynne.
I
Piękna jak zwykle wiosna nastała w Palestynie. W ten uroczy czas, górskie doliny oświetlają kwitnące bladoróżowym ogniem migdały, trawa jest lśniąco zielona (wkrótce przypali ją słońce), niebo jest łagodnie niebieskie – bez rażącego letniego blasku, a po wzgórzach błądzą tłuste białe owieczki. Stwórcy Wiosny najprawdopodobniej nie interesują ludzkie sprawy, lub jest zbyt mądry, by nimi się przejmować..
W szesnastym miesiącu Intifady, swoboda wkraczania Izraelczyków na obszary Autonomii świadczy o oczywistej fikcji prawnej palestyńskiego niby-państwa. Przyjaciele Palestyny obawiali się, że Autonomia Palestyńska stanie się arabskim bantustanem w Wielkim Izraelu. Możemy być spokojni: Autonomia nie będzie bantustanem. Jest to przerwa w wielkiej grze. Prawdopodobnie Sharon i jego Minister Turystyki, osadnik Beni Elon, uważają, że przyciągnie to do Izraela turystów poszukujących mocnych wrażeń, którzy będą chcieli przyjechać raczej tutaj niż do Południowej Afryki lub Kenii. [Przepowiednia ta spełniła się, i obecnie Associated Press doniosła: „Amerykańscy Żydzi z Izraela proponują pakiet „turystyki terroru” na Zachodnim Brzegu”.]
Edward Herman[11] ze Znet pisał o zbliżającym się „ostatecznym rozwiązaniu” kwestii palestyńskiej zgodnie z linią niemieckiego „ostatecznego rozwiązania” kwestii żydowskiej. Siły Obronne Izraela wpadły na tę samą myśl. Haaretz doniósł[12], że nasi generałowie przestudiowali sposób likwidacji przez Niemców powstania w warszawskim getcie. Uderzyła ich znikoma ilość strat Wermachtu w ludziach w Warszawie w roku 1943, i mają nadzieję powtórzyć tę sztukę gdyby mieli likwidować resztki Autonomii.
Z drugiej strony, jest coraz więcej oznak niezgody społeczeństwa cywilnego i odmów izraelskich oficerów na wdrażanie „ostatecznego rozwiązania”. Poszedłem na demonstrację pod muzeum w Tel Avivie, i zobaczyłem tam wielu wspaniałych młodzieńców i dziewcząt u boku starych bojowników o pokój. Był to prawdziwy obóz pokoju, bez cudzysłowu. Oklaskiwali oświadczenie Arafata, i wyrażali poparcie dla oficerów odmawiających wykonania rozkazu. Nie dołączył się „Pokój Teraz” (Peace Now), ruch związany z Partią Pracy; jego członkowie odczuwają wielki stres przy każdej odmowie wykonania rozkazu wojskowego. Nigdy nie jest łatwo odmawiać wykonania rozkazów, chociaż Siły Obronne Izraela tolerują różnice zdań. W najgorszym wypadku buntownicy będą zwolnieni ze stanowisk dowódczych, bez oddawania pod sąd. Ich odmowa służenia na terytoriach palestyńskich jest ciosem dla izraelskiej machiny wojennej, chociaż setki innych żołnierzy i oficerów wyrażają chęć zajęcia wakujących miejsc na posterunkach kontrolnych i stanowiskach snajperskich. Decydując się na odsunięcie się od zła, buntownicy wykonali pierwszy ważny krok.
Tygodnik Ha-Ir z Tel Avivu opublikował krótkie (każde zawierające mniej niż 100 słów) wyjaśnienia żołnierzy, dlaczego zdecydowali się na odmowę wykonania rozkazu. Jest to ponura lektura, przepełniona wyliczaniem znęcania się, torturowania i głodzenia Palestyńczyków na posterunkach kontrolnych. W tym wykazie horrorów honorowe miejsce zajmuje mordowanie dzieci – nieodłączna cecha żydowskiego państwa. Antysemici przeszłości oskarżali Żydów o mordowanie chrześcijańskich dzieci. Lecz ten odrażający krwawy mit został przekreślony i obalony przez Izrael. Mordujemy dzieci muzułmańskie z taką samą łatwością jak chrześcijańskie, bez żadnych uprzedzeń. Nawet Ami Ayalon, żylasty, szczupły, łysy, godny pogardy były naczelnik przerażającej Państwowej Służby Bezpieczeństwa, wyraził głośne zdumienie, dlaczego tak mało izraelskich żołnierzy odmawia zabijania dzieci.
Jestem trochę mniej zadowolony niż powinienem być, ponieważ Izraelczycy mają wspaniałą zdolność do wykorzystywania protestów na swoją korzyść. Na przykład, po masakrze w Sabra i Shatila była wielka kilkusettysięczna demonstracja Izraelczyków. Lecz wykorzystano ją dla polepszenia samopoczucia Izraelczyków. W ciągu następnych siedemnastu lat ośrodek tortur, al Hiyam w południowym Libanie, działał nadal, a okupacji tej części Libanu zaprzestano dopiero niedawno. Sharon, rzeźnik z Sabra i Shatila, wybrany został na premiera. Istnieje niebezpieczeństwo, że śmiały czyn oficerów wykorzystany zostanie dla polepszenia samopoczucia popleczników Izraela, a nie dla zmiany stanu spraw. Izraelski przyjaciel Palestyny, Henry Lowe, pisał: „W Ameryce, prawicowi apologeci kolonialnego Izraela już wykorzystują oświadczenie rezerwistów mówiąc: Patrzcie, to może się zdarzyć jedynie w Izraelu i wyraźnie świadczy, że Izrael jest demokracją, natomiast Arabowie są…”. Ponadto, ten nacisk na sakralny charakter ”zielonej linii” jest, co najmniej, naiwny.
I co teraz, z Izraelem i Palestyną? Co będzie dalej?
II
Sharon mógłby próbować przepchnąć, wraz z „ostatecznym rozwiązaniem”, utworzenie Palestyny bez Palestyńczyków. Dotychczas miał nadzieję, że nieznośne warunki życiowe zmuszą Palestyńczyków do ucieczki. Ludzie względnie bogaci i ustosunkowani emigrują, usuwając się do nastania lepszych dni. Lecz Żydzi wyjeżdżają o wiele szybciej. Młodzi Izraelczycy wyjeżdżają zagranicę na studia i nie wracają. Utalentowany muzyk, Adi Schmidt, syn mego przyjaciela, ogłosił zamiar wyjazdu na dobre i dał pożegnalny koncert w Tel Avivie. Szekel zaczął wolno spadać, a inwestycje zamarły. Dlatego rząd musi podjąć śmiałe kroki.
Chciałby bardzo sprowokować wojnę domową pomiędzy Palestyńczykami. Większy ucisk w połączeniu z taką lub inną akcją uzbrojonych oddziałów, spotkania z wybranymi ministrami władz palestyńskich, żądania aresztowania i wydania aktywistów – to strategie, których celem jest jej wywołanie. Lecz nieoczekiwanie, Palestyńczykom nie śpieszy się do samozniszczenia.
Mimo, że nie udaje się z wojną domową pomiędzy Palestyńczykami, Sharon ma do dyspozycji inne środki mające na celu sprowokowanie palestyńskich i izraelskich sąsiadów, która to prowokacja ma doprowadzić do usunięcia z kraju jego nie-żydowskich mieszkańców. Może wtargnąć do meczetu Al Aksa, przepięknego zespołu zbudowanego przez kalifów z dynastii Umajjadów w siódmym wieku; obnażonego nerwu Palestyny. W roku 1996, Bibi Netanyahu otworzył tunel w pobliżu tego meczetu, co doprowadziło do 96 wypadków śmiertelnych w rozruchach, których nie mogło nie być. Zbeszczeszczenie przez Sharona meczetu 16 miesięcy później doprowadziło do Intifady. Ostatnio Sharon skorzystał z zalecenia Shabak, by pozwolić Żydom na modły w meczecie.
W normalnych okolicznościach, nie-muzułmanom pozwala się odwiedzać Al Akasa. Jego szerokie i zacienione podwórce, doskonała harmonia Qubbet as-Sahra, Kopuły na Skale, oraz przestronnych naw głównej budowli meczetu, czynią go doskonałym miejscem na przyjemny spacer, odpoczynek i kontemplację. Przychodzą tutaj miliony turystów i dziesiątki milionów wierzących. Lecz od dłuższego czasu, rząd izraelski przeszkadzał muzułmanom przychodzić na miejsce, gdzie Prorok, niech pokój będzie z nim, modlił się z innymi prorokami. Jerozolimscy muzułmanie musieli mieć ponad czterdzieści lat, by pozwolono im przejść przez policyjne blokady na drodze do świątyni. Muzułmanie z Gazy lub Ramallah nie mogą tutaj w ogóle przybywać na modły. Przywódcy meczetu nie chcą widzieć obcych w swoim domu, dopóki ich synom zabrania się tu wchodzić.
Część ziemi należącej do Meczetu Żydzi już skonfiskowali. Szeroki plac przed Zachodnią Ścianą to była malownicza dzielnica Mughrabi, którą po zdobyciu Jerozolimy w roku 1967 Żydzi zburzyli. Niektórzy z jej mieszkańców zostali pogrzebani pod ruinami, ponieważ zdobywcy śpieszyli się z usunięciem śladów palestyńskiej obecności. Zachodnia Ściana jest także częścią gruntów Meczetu. Zgodnie z wiekową tradycją, potwierdzoną przez władze brytyjskie, ściana ta należy do Meczetu, chociaż Żydzi mają prawo modlić się przy niej. Po roku 1967, została skonfiskowana razem ze Ścianą Południową.
Żydowscy prawicowi nacjonaliści marzą o odbudowaniu świątyni żydowskiej na ruinach meczetu. Wierzą, że wzgórze ma magiczną moc, i gdyby było w posiadaniu Żydów – na wieki uświęciłoby żydowskie panowanie nad światem chrześcijańskim i muzułmańskim (patrz artykuł „Kamień węgielny przemocy”). Świątynia Żydowska zasłoni także Grób Święty. Dla nich, przejęcie meczetu nie jest po prostu sposobem na sprowokowanie dalszych zamieszek, lecz ich zakończeniem.Opinię tę podzielają „Chrześcijańscy Syjoniści”, amerykańska grupa religijna, która skutecznie zaprzecza Nowemu Testamentowi, odrzuca Dziewicę Maryję i wierzy w odwieczne wybraństwo Żydów. Chrześcijańscy Syjoniści uważają za swój obowiązek służenie Żydom poprzez przyśpieszanie wielkiej wojny. Ponieważ powstanie takiej sekty na końcu czasów zostało przepowiedziane przez Ojców Kościoła, więc ich przeciwnicy nazywają ich „Kościołem Antychrysta”. Prezydent USA George W. Bush i niektórzy jego doradcy są bardzo zbliżeni do tego kościoła „oczekujących na Armagedon”. Gdy Izrael będzie przejmował meczety oni będą wysługiwać się Żydom i zagrożą sąsiadom Izraela, Iranowi i Irakowi nuklearnym zniszczeniem. Gdy przejęcie odbędzie się pokojowo, Sharon napisze swoje imię obok imienia Króla Heroda, budowniczego poprzedniej żydowskiej świątyni. Jeśli przejęcie wywoła wielkie zaburzenia, Sharon będzie mógł mordować i wypędzić Palestyńczyków. Jeśli doprowadzi to do wielkiej wojny, ucieszą się oczekujący na Armagedon.
III
Istnieje plan awaryjny dla mniej zauroczonych. Realny, gdyby podstępni syjoniści uważali wybór Sharona jedynie za pewien etap w realizacji strategii z Oslo. Palestyńczycy odrzucili propozycję Barak’a „niepodległego państwa palestyńskiego”, tj. szeregu bantustanów bez powrotu uchodźców, bez Jerozolimy, bez własnych granic i bez nadziei. Lecz od tego czasu wiele wycierpieli i stracili wielu najlepszych swoich ludzi.
Żydowski dowcip mówi o człowieku, który był bardzo niezadowolony ze swego małego i przeludnionego domku. Rabin poradził mu wziąć do domu jeszcze kozę. Po tygodniu nieszczęśnik przyszedł we łzach, gdyż teraz już naprawdę nie można się było po domu poruszać. Rabin pozwolił mu usunąć kozę z domu, i od tego czasu biedak stał się zadowolony i szczęśliwy.
Kozą z tej bajeczki jest Sharon. Gdy zostanie usunięty, żydowskie media USA będą wychwalać wielki humanizm. Europejczycy będą błogosławić naszą życzliwość. Wspaniali chłopcy odmawiający służby na terytoriach palestyńskich zostaną bohaterami. Miejsce krwawego Sharona przejmie jego nie mniej krwawy Minister Obrony Fuad Ben Eliezer, Avrum Berg, lub generał ze stajni Partii Pracy. Wojsko zostanie wycofane z Nablus i Ramallah. Uszczęśliwieni Palestyńczycy zgodzą się na plan z Oslo w interpretacji Baraka bez deklaracji o zakończeniu konfliktu. Powrócą do swoich enklaw, do powolnego duszenia z czasów Baraka. Będą musieli zapomnieć o swoich skonfiskowanych ziemiach i domach, o meczecie Al Aksa, o Jerozolimie.
Izraelscy prawicowcy oraz ich sprzymierzeńcy z AIPAC będą przedstawiać to jako zdradę Ameryki, którą należy przyrównać do rozporządzeń generała Eisenhowera z roku 1956. Potwierdzona zostanie niezależność administracji USA od żydowskiego lobby. Bolesne wydarzenia Intifady i jej zakończenie będą przedstawiane jako zwycięstwo Dobra nad Złem. Przemilczy się, że syjonistyczne Dobro i syjonistyczne Zło obsiadły ten sam stół i razem wszystko zaplanowały. Jednak dla bezstronnego obserwatora wszystko to będzie oznaczać coś innego. Ponownie, po raz kolejny, „zły gliniarz” przekaże zmiękczoną palestyńską ofiarę w delikatne łapska „dobrego gliniarza”.
To prawda, żołnierze i oficerowie odmawiający uczestniczenia w represjach są bardzo dobrymi ludźmi, którzy dokonali prawidłowego wyboru. Lecz obawiam się, że będzie to wykorzystane dla wzmocnienia dobrego samopoczucia wśród popleczników Izraela, i do uprawomocnienia samej idei apartheidu. Ich śmiałe słowa wykorzystywane są do popierania „jednostronnej separacji”, pojęcia oznaczającego zagnanie Palestyńczyków do jednego wielkiego dobrze strzeżonego obozu.
Nikt od wewnątrz nie może zmienić paradygmatu żydowskiego państwa, paradygmatu represji i apartheidu. Bohater książki Raspe, Baron Munhausen (spopularyzowanej przez film Terry Gilliam’a), uratował siebie wraz z koniem z głębokiego błota wyciągając się za warkocz. Jeśli uwierzy się w tę bajkę, to można uwierzyć, że dobrzy ludzie mogą zmienić izraelskie społeczeństwo żydowskie od wewnątrz, bez połączenia swoich sił z Palestyńczykami.
O wiele lepsze rozwiązanie było przedstawione przez żydowską ortodoksyjną kongregację Neturei Karta, synów przedsyjonistycznej żydowskiej społeczności Ziemi Świętej. Byli oni poniewierani prawie tak samo jak inni rdzenni synowie Palestyny, głównie ze względu na wytrwałe odmawianie uczestniczenia w syjonistycznych okrucieństwach. Ci uczeni mężowie w wielkich czarnych kapeluszach, jak mój wujek z Tyberiady – spokojny i pobożny rabin, przypominają mi, że Żydzi mieli kiedyś dobrosąsiedzkie stosunki z Palestyńczykami. W namiętnym wezwaniu mówią, że sednem sprawy jest samo istnienie „żydowskiego” państwa. Jedyna realna nadzieja na zachowanie pokoju polega na poproszeniu Narodów Zjednoczonych o pomoc w demontażu państwa izraelskiego i oddaniu kraju pod władzę nie-Żydów.
Kiedyś Stalin żartobliwie zapytał, ile dywizji może wystawić papież. Pomimo tego, to papież zobaczył upadek Związku Radzieckiego. Neturei Karta nie posiada żadnych dywizji, lecz nam madzieję, że zobaczą oni upadek Izraela i nową Palestynę, kraj, w którym znajdą swoje miejsce wszyscy jej synowie i córki.
Inwazja
W tych dniach wypiliśmy do dna czarę goryczy i uświadomiliśmy sobie naszą bezsilność. Nasze protesty i petycje, internetowe listy i demonstracje okazały się tak samo skuteczne, jak zaklęcia i przekleństwa przeciwko czołgom. Politycznie poprawni albo gwałtowni, finezyjni lub grubiańscy, przyjaciele równości w Palestynie natknęli się na przeważające siły przeciwnika. Prezydent USA ogłosił „prawo Izraela do obrony”, BBC i CNN wynalazły wyrażenie „w odpowiedzi na”, i wojska Sharona weszły do palestyńskich miast. Bardzo szybko zlikwidowały palestyńską władzę i zaczęły obławy, masowe aresztowania i rozstrzeliwania z zimną krwią. W Betlejem pokojową demonstrację europejskich pacyfistów najeźdźcy ostrzelali z automatów. Kościół Narodzenia Pańskiego jest oblegany, trupy leżą na Placu Żłóbka Pańskiego. Miejscowi mieszkańcy mówią o dziesiątkach zabitych Palestyńczyków, zastrzelonych z najbliższej odległości. Izrael i USA, które już od dawna rządzone są przez tę samą klikę, nie pozwalają działać ONZ i organizacjom międzynarodowym, przygotowując jednocześnie drugą część operacji – inwazję na Gazę.
Czasy są ciężkie, lecz nie tak beznadziejne, jak chcieliby to widzieć nasi wrogowie. Przekupiona prasa zachodnia kłamie o „walkach Palestyńczyków z Izraelczykami”, bo w rzeczywistości żołnierze izraelscy nie napotykają poważnego oporu. Dlaczego znani z odwagi palestyńscy bojownicy nie walczą z izraelskimi najeźdźcami?
Rzecz oczywistą zauważył izraelski dziennikarz i działacz pokojowy, Uri Avneri. Dysproporcja sił jest zbyt wielka, aby źle uzbrojeni Palestyńczycy mogli opierać się trzeciej z najsilniejszych armii świata, popieranej przez światowego żandarma – USA. Lecz jest jeszcze jedna przyczyna – Autonomia Palestyńska nie stała się narodowym symbolem, za który Palestyńczycy mogliby umierać. Życie w Autonomii oznacza życie pod władzą Żydów.
Teraz nie jest odpowiedni czas na wytykanie błędów Autonomii, które dobrze opisał Robert Fisk i wielu innych. Przypomnę jedynie słowa Muny Hamze z obozu uciekinierów Deheisheh, która pisała:
„Od czasu jak Arafat i jego ludzie uzyskali kontrolę nad strefą A w Betlejem w grudniu roku 1995, wykorzystali pieniądze, przeznaczone dla Betlejem, do zbudowania nowej komendy policji z nowym więzieniem, nowej Kwatery Głównej jego kontrwywiadu, nowej rezydencji dla Arafata i jego dostojnych gości, i osobistego lądowiska dla helikopterów na Jabal Anton, niewysokim wzgórzu nad Deheisheh – jedynym niezabudowanym miejscu obok obozu. Lepiej gdyby zbudowano tam plac zabaw dla naszych dzieci. Tylko to zrobiono w Betlejem”. („Powrót do Holokaustu”, 12 marca 2002 r.).
Muna Hamze przesadza: Betlejem odnowiono, na ulicach zrobiono chodniki, Plac Żłóbka Pańskiego odrestaurowano, otwarto nowe hotele, a poziom życia w okresie administrowania przez Autonomię wzrósł. Jednak wyraża ona najgłębsze uczucia wielu swoich rodaków, od profesora Saida do uciekinierów w Deheisheh, którzy są głęboko rozczarowani Autonomią. U wszystkich, komu starała się przypodobać, u jej najwyższego suwerena – Izraela, lub biednych uciskanych mieszkańców, Autonomia popularności nie zyskała. Izrael stworzył Autonomię Palestyńską, aby łatwiej rządzić Palestyńczykami, a nie, aby żyło im się lepiej. Mam wątpliwości, by Autonomia mogła zrobić więcej.
W trwającym w dalszym ciągu Holokauście Autonomia Palestyńska zmuszona jest grać moralnie dwuznaczną, gorzej, niewykonalną rolę Judenratu – żydowskiej władzy, zorganizowanej przez faszystów w gettach okupowanej Europy. Niemcy, jak Izraelczycy, nie mieli specjalnej ochoty osobiście zajmować się codziennymi sprawami ludzi „niższej rasy”. Woleli dać im ograniczoną władzę w sprawach wewnętrznych. Niektórzy oświeceni naziści gotowi byli stworzyć oddzielne żydowskie państwo wchodzące w skład Trzeciej Rzeszy, coś w rodzaju wizji Sharona o państwie palestyńskim. Plan ten przez krótki czas realizowano w okolicach Lublina, gdzie było szczególnie dużo Żydów. Różnie to nazywano: Lublinland, Judenland, Rezerwat Żydowski i Żydowski Obwód Autonomiczny.
Po wojnie napisano wiele książek i sztuk o działalności Judenratu. Żydzi byli z niego niezadowoleni, uważali, że się sprzedał, był gotów służyć wrogowi, był władzą skorupcjowanych kolaborantów, jak Autonomia Palestyńska w naszych czasach. Lecz Judenrat nie mógł zrobić więcej. Nie może także Autonomia Palestyńska. Palestyńczycy byli i pozostali poddanymi żydowskiego apartheidu państwowego, w Autonomii lub poza jej granicami.
Inwazja Sharona na wieki pochowała idiotyczną ideę – palestyńskiej „niepodległości” na maleńkim skrawku Palestyny. Był to program nazistowskiego Lublinlandu, przeniesiony do Palestyny przez pseudolewicowych Żydów. Na plan pierwszy znowu powróciła idea demokracji dla całej Palestyny, czyli łącznie z terytorium Izraela – idea całkowitego odrzucenia apartheidu. Nie wspominajcie z nostalgią o dniach Autonomii Palestyńskiej, z nadzieją wyglądajcie przyszłej wolnej i demokratycznej Palestyny od Morza Śródziemnego do Jordanu.
Muna Hamze nazwała swój esej „Powrotem do Holokaustu”. Ten sam obraz przywołał portugalski pisarz Jose Saramago, laureat Nagrody Nobla, który porównał oblegane Ramallah z warszawskim getto. Saramago, którego jeszcze niedawno żydowskie media chwaliły za nietradycyjny obraz Jezusa w jego powieści, stał się celem masowego ataku. Wśród atakujących byli wybitni izraelscy pseudolewicowcy, Ari Shavit i Tom Segev, który oddał swój talent na służbę żydowskiemu państwu.
„Saramago oświadczył, że działania Izraela na terytoriach [palestyńskich] porównywalne są ze zbrodniami, które miały miejsce w Auschwitz i Buchenwaldzie. Taka opinia jest bardziej podobna do tego, co można przeczytać w publicznej toalecie, niż do tego, co pisał w swoich książkach. To, co teraz powiedział, szkodzi sprawie, której chciał pomóc, i zrobił z siebie idiotę”.
Znudziło już mi się słuchać tej nadużywanej mantry „szkodzi sprawie”, wygłaszanej przez żydowskich „lewicowych” doradców Palestyńczyków, od Toma Friedmana [dziennikarz New York Times’a – tłum.] do Toma Segev’a. Nie wierzę, że osobiście życzą tej sprawie powodzenia. A obecnie, różnica między żydowską „lewicą umiarkowaną” i „skrajną prawicą” jest jedynie kosmetyczna. Poniższe słowa napisał „lewicowiec” Ari Shavit, lecz mogłaby je napisać „skrajnie prawicowa” Barbara Amiel, żona Conrada Blacka i przyjaciółka Sharona i Pinocheta:
„To, co Jose Saramago powiedział w Ramallah, było zawoalowaną krytyką okupacji. Było to podłe antysemickie podburzanie. Nie jest to zwykła głupota, ani zwykłe twierdzenie nie oparte na faktach historycznych. Jeśli Ramallah jest Oświęcimiem (jak powiedział Saramago), to Izrael jest Trzecią Rzeszą, więc zasłużył na zniszczenie. Być może nie wszyscy jego mieszkańcy powinni być zabici, lecz jako państwo, powinien przestać istnieć. I jeśli Ramallah jest Oświęcimiem, to Tel Aviv jest Dreznem i spalenie go nie byłoby zbrodnią wojenną”.
Bardzo dobrze odpowiedział na to profesor Alan Stoleroff:
„Jest to jeszcze jedna próba „lewicowych” Izraelczyków ukrycia zbrodni przeciw ludzkości i zbrodni wojennych, jakie mają miejsce pod okupacją izraelską. Czy reakcja byłaby taka sama, gdyby Saramago, lub gdybym ja – europejski Żyd, porównał blokadę z warszawskim getto? Czy to nie w izraelskich gazetach pisano, że izraelski generał nawoływał do uczenia się z doświadczeń nazistów w Warszawie, aby wykorzystać je przeciwko Intiafadzie? Czy to nie izraelscy żołnierze pisali numery na rękach aresztowanych Palestyńczyków? Czy to nie 40% izraelskich Żydów odpowiada „tak” na pytanie, czy trzeba wysiedlić Arabów? Należy pamiętać, że dywanowy nalot na Drezno BYŁ zbrodnią wojenną!
Jeśli Shavit nalega, gotów jestem przyznać: dzisiejszy Izrael, żydowskie państwo apartheidu, powinien zniknąć. Jego instytucje państwowe powinny być zdemontowane. Jego poplecznicy z całego świata stali się współodpowiedzialni za zbrodnie wojenne i powinni ponieść za to odpowiedzialność. Nie mogą się oni uważać za neutralnych. Jak udowodnił Jerry Levin z Alabamy, otchłań nie ma charakteru etnicznego lub religijnego”.
Jerry Levin, były szef biura CNN w Bejrucie, był zakładnikiem Hezbollahu w latach 1984-85 a teraz współpracuje z chrześcijańskimi pojednawcami CPT (Christian Peacemaker Teams), broniąc bezbronnych palestyńskich dzieci, kobiet i mężczyzn przed żydowskimi osadnikami. Przypomniał on „Adama Shapiro, Żyda, będącego członkiem ruchu Solidarności Międzynarodowej i pracującego w Ramallah”. [Shapiro – Amerykanin, jego rodzicom i bratu niejednokrotnie grożono śmiercią. Rodzice zostali zmuszeni opuścić dom w Nowym Jorku, a brata ochrania policja. Przypis tłumacza]. Należy wspomnieć o godnej naśladowania Jennifer Loewenstein, której reportaże z Gazy drukowane są obecnie przez Palestyńczyków i innych obrońców równości. Wszyscy ci ludzie o różnym światopoglądzie, razem ze swymi przyjaciółmi, rzucają wyzwanie „prawicowo-lewicowemu” blokowi żydowskich rasistów.
Konwój do Betlejem
Napisane po izraelskim wtargnięciu do Betlejem w październiku 2001.
Widok nowego audi, zmiażdżonego jak pudełko papierosów w popielniczce przez nałogowego palacza, przywitał nas przy wjeździe do Betlejem. Inne samochody były przekształcone w cienkie płyty ze stali i szkła. Załogi izraelskich czołgów, jak zwyrodniałe punki, uwielbiają miażdżyć i zamieniać samochody w śmiecie. Małe dzieci, przycupnięte na rogu bawiły się łuskami nabojów, łagodząc tragiczne wrażenie. W Betlejem było spokojnie po raz pierwszy od 20-go października, kiedy to izraelskie czołgi Merkava wtoczyły się do Miasta Chrystusa realizując ulubiony program Sharona – reokupację Palestyny.
Było cicho, kiedy nowe siły wchodziły na ten teren – chrześcijanie z Jerozolimy przyszli współczuć cierpieniom sąsiadów spowodowanym agresją. To był wspaniały widok przypominający Krucjatę, kiedy to konwój solidarności prowadzony przez biskupów i kler wszystkich wyznań (katolicy, prawosławni i muzułmanie) niosąc krzyże i plakaty przedarł się przez dławiącą izraelską blokadę i podążał zniszczonymi ulicami w kierunku Bazyliki Narodzenia Pańskiego. W przeciwieństwie do afgańskiej “Krucjaty” Busha, ta Krucjata była przyjęta z uznaniem zarówno przez chrześcijan jak i muzułmanów, ponieważ nie ma sporów pomiędzy tymi powiązanymi z sobą społecznościami. Przeszliśmy koło spalonego hotelu „Paradise” (trafionego bezpośrednio pociskiem), skręconych słupów elektrycznych, koło ciał młodych chłopców i dziewcząt zabitych przez izraelskich snajperów, koło miejscowych ludzi wychodzących z swoich schronisk, aby przyłączyć się do procesji.
Izraelskie czołgi wycofały się z głównych ulic i wczołgały się do nor, jak smoki wystraszone przez swoje ofiary. Po drodze spotkałem wielu znajomych, właścicieli sklepów, przewodników. Byli przygnębieni beznadziejnością sytuacji spowodowanej wojną. Nie ma turystów, nie ma z czego żyć, nie ma nadziei. Jerozolima i Betlejem razem prosperują lub razem upadają. Betlejem jest przedmieściem Jerozolimy. Przychodziłem tutaj wiele razy z moimi turystami i pielgrzymami, do tego bogatego miasta z obszernymi willami, dużymi sklepami z upominkami, starymi greko-palestyńskimi rodzinami, schludnymi siostrami zakonnymi i tłumem turystów, z których wielu odwiedzało swój kraj rodzinny. Wszystko to kwitło dzięki Bazylice Narodzenia Pańskiego, najstarszej nie zniszczonej budowli Palestyny w justyniańskim stylu.
Plac Żłóbka Pańskiego, naprzeciw bazyliki, był pełen miejscowych mieszkańców, którzy wreszcie mogli ujrzeć światło dzienne po wielu dniach spędzonych w schronach. Ostatniej niedzieli, na schodach kościoła, izraelski snajper zabił 16-letniego chłopca. Jego łagodna twarz patrzy z pośpiesznie zrobionego plakatu. Plac ten został odbudowany przez Palestyńczyków we włoskim stylu dwa lata temu, przed uroczystościami Milenium. W czasie bezpośredniej okupacji tego terenu przez Izrael miejsce to było przeznaczone, bardzo nieodpowiednio, na parking wojskowych dżipów policji i turystycznych autobusów.
W kościele, wśród księży i wiernych, zobaczyłem wysokiego, dumnie stojącego Amerykanina z długimi kręconymi włosami i egzotycznym nakryciem głowy. Był to rabin Jeremy Milgrom z organizacji “Rabbis for Human Rights” (rabini za prawa człowieka). “Myślałem, że jestem tutaj jedynym rabinem”, powiedział. “Jestem pewien, że tysiące Żydów przyszłoby tutaj, gdyby byli świadomi powagi sytuacji”.
Faktycznie, izraelska telewizja, wytresowana na podobieństwo stalinowskich mediów, minimalizowała inwazję i przekazywała obrazki spokojnych czołgów na pustych ulicach. Pomimo tego, poprzedniej nocy w Jerozolimie odbyła się duża żydowska demonstracja, domagającą się wyrzucenia wszystkich nie-Żydów z Ziemi Świętej. W piątek wieczorem, przed samą inwazją, izraelska telewizja poinformowała, że 2/3 izraelskich Żydów popiera brutalne, ekstremistyczne, śmiertelne dla Palestyńczyków rozwiązanie. Jednak każdy z nas ma prawo wyboru i rabin Milgrom wybrał judaizm, z którym można żyć. Byłem bardzo zadowolony widząc go. Bóg wie najlepiej, że ta Sodoma potrzebuje kilku sprawiedliwych.
W kościele były ślady pocisków. Załogi izraelskich czołgów ćwiczyły swoje ciężkie karabiny maszynowe na kolebce Chrystusa. To przypomina mi “wspaniałą i robiącą wrażenie”, jak ją nazwał Financial Times, książkę Williama Dalrymlple From the Holy Mountain, opisującą “falę ataków na kościelną własność w Izraelu. Kościół w Jerozolimie, Kaplica Chrztu i księgarnia chrześcijańska zostały spalone doszczętnie. Usiłowano podpalić anglikańskie kościoły w zachodniej Jerozolimie i Ramleh i dwa inne kościoły w Acre. Protestancki cmentarz na Górze Syjonu został zbezczeszczony nie mniej niż osiem razy.”
Mógłby także dodać sprawę Daniela Korean, izraelskiego żołnierza, który pociskami swojego karabinu maszynowego zamienił w drzazgi postać Chrystusa i Matki Boskiej w kościele Świętego Antoniego w Jaffie. Dalrymple wspomina postępki burmistrza Jerozolimy Ehuda Olmert’a (partia Likud), który zniszczył nowo odkryte chrześcijańskie klasztory i kościoły w Jerozolimie w celu usunięcia z pamięci jakichkolwiek śladów istnienia chrześcijaństwa w Ziemi Świętej. To ten sam burmistrz Olmert, który dzisiejszego ranka, kiedy szliśmy ulicami Betlejem, całkowicie zniszczył kolejne trzy palestyńskie domy.
W Grocie Narodzenia Pańskiego paliły się świece. Palestyńskie rodziny w skupieniu modliły się przy Gwieździe Betlejemskiej, tak jak ich przodkowie modlili się od czasów okrutnego poprzednika Sharona – Króla Heroda Wielkiego.
Pomyślałem o dziwnej zbieżności faktów. Dlaczego ta inwazja rozpoczęła się w czasie, kiedy Siły Powietrzne USA równały z ziemią afgańskie miasta. Widocznie rząd Sharona zdecydował się na wykorzystanie afgańskich operacji do odwrócenie uwagi od swoich planów aneksji Palestyny. Katastrofa jest dla złodzieja jedynie okazją do kradzieży. Kiedy nasze oczy zwrócone są za rzekę Amu-darię, kiedy Amerykanie są straszeni jakimś białym proszkiem w kopertach, kiedy humanitarne agencje nie są w stanie pomóc masom zagłodzonych Afgańczyków, kiedy flota anglo-amerykańska blokuje możliwość humanitarnej pomocy z Iranu i Iraku, Izrael zagrabia resztkę Palestyny i usuwa pamięć o Chrystusie z jego rodzinnej ziemi.
Możliwa jest także interpretacja odwrotna. Wydaje się, że izraelski udział w wydarzeniach 11 września nie podlega żadnym wątpliwościom. Poplecznicy Izraela w USA zdecydowanie dążyli do wojny w Afganistanie i wszędzie indziej. Czy mogło być tak, że wieże zostały zburzone a miasta zbombardowane w celu dostarczenia Sharonowi życiowej szansy zrealizowania Ostatecznego Rozwiązania?
Polityka Sharona znajduje wsparcie w amerykańskich masowych mediach w postaci fali demonizowania Arabów i szerzenia ogólnych rasistowskich sloganów. “Podejrzane, chytre, semickie cechy i rysy Osamy Bin Ladena emanują ze wszystkich biuletynów prasowych i prawie bez osłonek przemawiają do rasizmu amerykańskiego widza. Dr.Joseph Goebbels nie mógłby tego zrobić lepiej” informował z Ameryki brytyjski historyk David Irving. On się na tym zna, bo jest autorem biografii Goebbelsa.
Prezydent Bush zażądał natychmiastowego wycofania się Izraela. Zrobił to głosem bez wyrazu, oszczędzając sobie dodania “bez żadnej dyskusji”, tak jak to zrobił w stosunku do Afgańczyków. Zobaczymy, kto przeważy, czy prezydent ma takie same przywileje jak Izrael, i czy jego warknięcie na Izrael zostanie wzmocnione ugryzieniem? W komicznej powieści P.G. Woodhouse, A Damsel in Distress, jest coś, co wspaniale i całkowicie można odnieść do prezydenta Busha:
“Twoje argumenty wydają się być niepodważalne. Ale co dalej? Przyjmujemy z owacją “Człowieka logicznego myślenia”, ale co z “Człowiekiem akcji?” Co zamierzasz uczynić w tej sprawie?”
Po zatrzymaniu się w wielkim kościele nasza procesja podążyła do Beth Jalla – siostrzanego miasta Betlejem. Dwa szpitale Beth Jalla były ostrzelane pociskami artyleryjskimi i dziesięć osób poniosło śmierć od kul izraelskich. Rodziny pogrążone w smutku z powodu śmierci swoich najbliższych stały przed kościołem trzymając kurczowo portrety zabitych i przyjmując kondolencje. Szczególnie wzruszający był widok wyjątkowo pięknej Rani Elias, 20 letniej kobiety zabitej przez izraelski szrapnel w jej własnej sypialni. Wizerunek przedstawiał ją siedzącą w ślubnej białej sukni. W sukni tej została pochowana.
Beth Jalla było ponure, ale nie prowokowało. Na ulicach stali młodzi ludzie z pistoletami Kałasznikowa. To Tanzim – ludowa milicja, wyjaśnił ksiądz towarzyszącym jemu Maronitom. Energiczni chłopcy z Tanzim w beretach przypominali mi młodych partyzantów Fidela, tak jakby palestyńska rewolucja złapała drugi oddech. Kiedy pochód wyszedł, wjechały czołgi. Echo strzałów niosło się nad bliźniaczymi miastami.
Wielki, ciemnej karnacji orientalny Żyd – kierowca taksówki zabrał mnie z punktu kontrolnego. Masywna kierownica Mercedesa obracała się jak zabawka w jego ogromnych rękach. Wyglądał jak bliźniak wielkiego partyzanta Tanzim, którego widziałem przez 15 minut z odległości 500 yardów w obozie uchodźców w Aida. “Przeżyłem całe moje życie z Arabami”, powiedział. “Moja żona mówi, że jestem Arabem w sercu. Powinniśmy żyć razem. Kiedy trwa wojna nie ma turystów, nie ma środków do życia, nie ma nadziei. Jerozolima i Betlejem będą razem prosperować lub razem upadną.”
Tak więc, pomimo oficjalnego prania mózgów po obu stronach istnieje zrozumienie. Ziemia Święta nie może być podzielona. Powinna być pielęgnowana wspólnie przez wszystkich nas, jako równych. Istnieje dość miejsca na modlitwę, zabawę, uprawianie drzew oliwnych, pisanie programów komputerowych i oprowadzanie turystów. Czołgi muszą zniknąć, razem ze sztuczną granicą między Izraelem i Palestyną.
Tłumaczył: Wojciech Właźliński
Bohaterowie ostatniej akcji
W tym roku Wschód świętował Wielkanoc w maju, o wiele później niż Zachód. Ponieważ Bazylika Narodzenia Pańskiego była oblegana przez miesiąc, więc niewiele było ze świątecznej atmosfery. Grotę, gdzie Najświętsza Panna powiła Chrystusa, zajmowali głodujący duchowni i świeccy. Pod złotą mozaiką Drzewa Jessego leżała sterta ciał policjantów zabitych przez izraelskich snajperów. Od czasu do czasu, atakujący rzucali race zapalające na drewniany dach bazyliki obserwując osłabionych przez długi post obrońców gaszących ogień. Lecz Wielkanoc uczyniła cud, który nazywał się ISM.
Co to jest ISM? Aby na to odpowiedzieć, odejdźmy kilkaset metrów od kościoła, na szeroki taras wznoszący się ponad podwójnym zakrętem szosy nad łagodną pochyłością wzgórz biegnącą do Morza Martwego. W sąsiedztwie zbiornika na wodę znajduje się małe sanktuarium bizantyjskie. Na jego podłogowe mozaiki wschodni wiatr nawiał pustynnego pyłu, a przez ich czerwone krzyże przebiły się przysłowiowe kolce. Jak wiele świątyń w Ziemi Świętej ma ono charakter wodny i, na pamiątkę bohaterskiego czynu, nazywane jest Bir Daoud (studnia Dawida).
Dawno temu, zaborcza armia z miast na równinie ogłosiła Wojnę z Terrorem i otoczyła tę górską wioskę starając się złapać miejscowego młodzieńca, Daouda, przywódcę terrorystów palestyńskich, którzy atakowali osadników-zdobywców. Lecz jego towarzysze, różnobarwna zbieranina śmiałych chłopów, rzucili wyzwanie ładowi okupantów. Nie bali się kontroli drogowych, buntowali się przeciwko środkom bezpieczeństwa, przekradali się do wioski, i, pomimo ogromnej dysproporcji sił, pobierali wodę ze studni wioski Betlejem dla Daoud’a, lub, jak go teraz nazywany, Króla Dawida.
Przeszły tysiąclecia, i ten bohaterski czyn został powtórzony przez nową wersję towarzyszy Króla Dawida, Ruch Solidarności Międzynarodowej (Interntional Solidarity Movement – ISM), ponieważ ziemia Palestyny stała się sceną najdramatyczniejszej od kilku dziesięcioleci, jeśli nie wieków, konfrontacji i zaangażowania sił międzynarodowych. Młodzi Europejczycy i Amerykanie, urodzeni zbyt późno, aby wstąpić do Brygad Międzynarodowych Republiki Hiszpańskiej w roku 1936, dołączyli do IMS i przybyli na zielone wzgórza Betlejem i Hebronu. Przybyli w trudnych czasach: przywódcy izraelscy opracowali dokładny plan wypędzenia i eksterminacji Palestyńczyków i stworzenia tak wyłącznie żydowskiego kraju, jak Niemcy były wyłącznie aryjskie. Ochotnicy ISM zniweczyli ten plan samą swoją obecnością i obronili miejscowych chłopów przed zniszczeniem i wygnaniem. Żyją w niebezpieczeństwie, bawiąc się w kotka i myszkę z izraelskimi mechaslim (tępicielami), unikając kul snajperów, pozostając w bezbronnych wioskach razem z chłopami. Jeśli Król Dawid nie jest ci bliski, myśl o nich jako o bohaterach ostatniej akcji, sławnych jak Schwarzenegger.
Chociaż niektórzy z nich mają żydowskich rodziców, odrzucili separatystyczne ramy „tylko dla Żydów” uwiecznione przez pokojowych syjonistów. Są oni za równością, za „Międzynarodowym Związkiem Dobrych Ludzi”, jak powiedziałby Izaak Babel. Przybyli z kraju Folke Bernadotte, i kraju Abrahama Lincolna, a także kraju T. E. Lawrence. Niektórzy z ochotników ISM brali udział w pokojowych akcjach protestu w Seatle, Göteburgu i Genui, walcząc z dwugłowym smokiem globalizacji i syjonizmu. Inni przybyli do Ziemi Świętej w kwietniu 2002, dokładnie w czasie izraelskiej ofensywy wielkanocnej, gdy wykonawcy woli Sharona burzyli domy, karczowali drzewa oliwne, zapędzali tysiące Palestyńczyków do obozów koncentracyjnych, mordowali setki mężczyzn, kobiet i dzieci w obozach uchodźców w Jenin’ie i Nablus’ie. Gdy izraelski Juggernaut wtoczył się do Betlejem, ponad dwieście miejscowych mieszkańców poszukało azylu w kościele.
Tradycja azylu jest starsza od chrześcijaństwa i znana była ludzkości od zarania cywilizacji. Kościoły zawsze dawały schronienie azylantom, o czym świadczy Dzwonnik z Notre DameWiktora Hugo. W Ameryce Łacińskiej, prześladowani, nielegalni imigranci i przywódcy robotniczy często ratowali się ukrywając się w kościołach. Podczas II Wojny Światowej wiele tysięcy Żydów znalazło schronienie w chrześcijańskich kościołach i klasztorach. Dlatego mieszkańcy Betlejem wierzyli, że będą bezpieczni za grubymi murami najstarszego chrześcijańskiego kościoła.
Kościół Narodzenia Pańskiego w Betlejem zbudowano w roku 325. Jest to jedna z trzech pierwszych wielkich budowli chrześcijańskich Ziemi Świętej, i jedyna zachowana. Jego burzliwa historia była w sumie raczej szczęśliwa: w roku 614 perscy najeźdźcy odmówili prośbom swoich żydowskich komisarzy o jego zburzenie, a w roku 1009 Saraceni odrzucili podobne prośby Hakima, szalonego kalifa Egiptu. Natomiast w obu wypadkach, jego bliźniaczy jerozolimski Kościół Grobu Świętego został spalony i zniszczony. W roku 1099, Tankred, przyszły książę Galilei, otrzymał w Latrun, oddzielonym trzydziestoma milami wrogiego terytorium, wiadomość, że wróg planuje zniszczyć Kościół Narodzenia Pańskiego, i nocą, na czele swoich rycerzy, przyjechał na odsiecz.
Jerozolimscy królowie Krzyżowców na miejsce koronacji wybrali Kościół Narodzenia Pańskiego, a królowie Anglii i Francji wysyłali drogie podarunki jego biskupom. W roku 1145, jego ściany ozdobiła przepiękna mozaika, dotychczas przedstawiająca Drzewo Jessego i Drzewo Życia oraz Niewiernego Tomasza dotykającego ran Chrystusa Zmartwychwstałego. W roku 1932 Brytyjczycy odkryli wspaniałą mozaikę podłogową z czwartego wieku, a w roku 2000, Yasser Arafat przebudował Plac Żłóbka Pańskiego przed bazyliką. W ciągu wieków kościół ten był uwielbiany przez miliony, i dlatego ludzie wierzyli, że będą bezpieczni w jego murach.
Lecz Żydów nie obchodzi świętość kościołów. Zgoda, są różne zdania: syjonistyczni uczniowie rabina Kook’a, reprezentujący główne wyznanie w Izraelu, wierzą, że wszystkie kościoły powinny być czym prędzej zniszczone, nawet przed meczetami. Dla nich wytępienie chrześcijaństwa jest zadaniem ważniejszym od usunięcia Palestyńczyków. Ich tradycyjni przeciwnicy uważają, ze nie ma pośpiechu, gdyż powinien tego dokonać po swoim przybyciu Żydowski Mesjasz Zemsty. Żydom świeckim jest wszystko jedno. Dlatego żydowskie wojsko nie miało psychicznych oporów przed otoczeniem kościoła lub prowadzeniem najokrutniejszego oblężenia w całej jego długiej historii.
W kościele pozostało z obowiązku czterdziestu mnichów i księży, razem z 200 azylantami. W ciągu miesiąca, Izraelczycy nie pozwalali przekazywać oblężonym ani jedzenia ani wody. Ludzie głodowali i umierali jak podczas oblężeń średniowiecznych, próbując przeżyć na kroplach deszczu zatrzymanych na cytrynowych liściach i trawie. Starożytny kościół wypełnił się smrodem trupów i zarażonych ran.
Zainstalowanym na zewnątrz strzelcom wyborowym, strzelającym do każdej ruszającej się postaci, towarzyszyły najnowocześniejsze kamery. Nawet przed oblężeniem, zastrzelili ministranta Johnny’ego, i jak pisałem, w wielkanocną sobotę 4 maja zamordowali spełniającego swoje obowiązki kościelnego. Zrobili to bezkarnie, ponieważ mają sojuszników w zachodnich mediach. Duński bajkopisarz, Hans Christian Andersen, pisał o magicznym zwierciadle Królowej Śniegu, które zniekształcało rzeczywistość zmieniając rzeczy piękne w szkaradne, i na odwrót. W magicznym zwierciadle CNN, ten najstarszy kościół stał się „miejscem, gdzie według niektórych chrześcijan narodził się Chrystus”. W magicznym zwierciadle Królowej Śniegu szukający azylu stali się „terrorystami” a mnisi i duchowni przekształcili się w „zakładników”. Krzyki oblężonych nie mogły przebić się przez sterowane przez Izraelczyków zachodnie media.
W tym ponurym czasie przybył ISM. Ponieważ Ziemia Święta przygotowała się do Wielkiego Piątku (większość palestyńskich chrześcijan należy do Jerozolimskiego Greckiego Kościoła Prawosławnego), dwa tuziny ochotników podzieliły się na dwie grupy. Jedna z nich fortelem odwróciła uwagę oblegających według najlepszych tradycji Dział Nawarony Alistair McLean. Podczas gdy chwilowo cofnięci przez ryzykantów izraelscy żołnierze zaczęli ich łapać, druga grupa rzuciła się naprzód i wdarła się do kościoła. Zabrali ze sobą trochę jedzenia i wody dla głodujących oblężonych azylantów, by mogli chociaż trochę pocieszyć się w Niedzielę Wielkanocną. Prawdopodobnie historycy nazwą ich wyczyn „odsieczą wielkanocną”.
Gdy syjonizm ostatecznie upadnie, nazwiska tych odważnych ludzi będą uwiecznione na ścianach kościoła. W zakrystii, obok miecza Godfrey’a de Bouillon’a, Obrońcy Grobu Świętego (przywódca pierwszej krucjaty odrzucił propozycję korony, lecz ten tytuł przyjął) będą eksponowane baseballowe czapeczki i buty Obrońców Kościoła Narodzenia Pańskiego.
Oto ci, którzy przedarli się do kościoła, by dzielić głód i niebezpieczeństwa oblężenia: Alistair Hillman (Wielka Brytania), Allan Lindgaard (Dania), Erik Algers (Szwecja), Jacqueline Soohen (Kanada), Kristen Schurr (USA), Larry Hales (USA), Mary Kelly (Irlandia), Nauman Zaidi (USA), Stefan Coster (Szwecja), i Robert O’Neill (USA).
A oto ci, co złożyli w ofierze swoją wolność, dywersyjnym fortelem odwrócili uwagę żołnierzy i zostali uwięzieni: Jeff Kingham (USA), Jo Harrison (Wielka Brytania), Johannes Wahlstrom (Szwecja), James Hanna (USA), Kate Thomas i Marcia Tubbs (Wielka Brytania), John Caruso (USA), Nathan Musselman (USA), Nathan Mauger (USA), Trevor Baumgartner (USA), Thomas Kootsoukos (USA), Ida Fasten (Szwecja), Huwaida Arraf (USA).
Grupa dywersyjna została aresztowana za okropną zbrodnię przyniesienia na Wielkanoc żywności azylantom głodującym w kościele. Najpierw oddzielono mężczyzn od kobiet i zabrano ich do więzienia w nielegalnej żydowskiej osadzie Etzion. Kobiety wysłano do Jerozolimy, następnie postawiono przed sądem, który skazał je na deportację. W drodze do więzienia angielskie dziewczyny wyskoczyły i uciekły strażnikom. Jedną z nich złapał izraelski cywil, który nie zawahał się wyciągnąć noża na dziewczynę. Pozostałe dwie uciekły, razem ze Szwedką Idą.
Towarzysze z ISM pokazali, co to jest obywatelskie nieposłuszeństwo, i jak może wyglądać humanitarna akcja bez stosowania przemocy, nawet w brutalnych okolicznościach izraelskiej okupacji. W czasie pisania artykułu mężczyźni wciąż byli w więzieniu w okupowanym Hebronie, w rękach fanatycznych osadników.
Chociaż na terytorium Izraela nie popełnili żadnego przestępstwa, zostali skazani na deportację z zakazem wjazdu do Izraela przez dziesięć lat. Niektórzy mają nadzieję, że Izrael, państwo apartheidu, nie utrzyma się tak długo. Ich wyrok udowadnia, że dla Izraelczyków, „terytoria palestyńskie” są jedynie prawną fikcją, którą manipulują w zależności od potrzeb. Możemy postępować tak samo i żądać równości dla wszystkich, Żydów i nie-Żydów, w całej Palestynie.
Jako zawodowy dziennikarz żałuję, że ten pełen napięcia dramat oblężenia i jego przerwania, sprytnej dywersji, ulgi, wybawienia, aresztowania, ucieczki i wielkanocnej konfrontacji w cieniu wspaniałego kościoła, będący najciekawszym materiałem dla dziennikarstwa, nie został przedstawiony szerokiej publiczności Europy i Ameryki, że nie był nadawany przez wszystkie stacje telewizyjne i nie pisały o nim wszystkie gazety.
Lecz żal ten nie pomniejsza mej radości, ponieważ wśród dzieci, które przerwały oblężenie był mój syn.
Dziewczyna i wilkołak
Straszny potwór atakuje miasto, morduje dzielnych obrońców, i chce pożreć mieszkańców. W ostatniej chwili skromna młoda dziewica wychodzi naprzeciw monstrum. Samo jej spojrzenie, spojrzenie pełne niewieściej niewinności, wrażliwości, uduchowienia, wiary w słuszność sprawy, zatrzymuje potwora. Bestia pozwala nałożyć sobie obrożę na potężną szyję i poskromiona daje się odprowadzić. Jest to historia Świętej Genowefy i innych wspaniałych i cnotliwych świętych, jest to część dziedzictwa ludzkości i motyw wielu przepięknych tkanin i obrazów.
Odważne i szlachetne dziewice są wciąż wśród nas. Zatrzymywały francuskie i amerykańskie pociągi wojskowe podczas wojen wietnamskich, a także rosyjskie czołgi w roku 1968 w Pradze oraz w Moskwie w roku 1991. Dla kierowców i maszynistów francuskich, rosyjskich, amerykańskich i niemieckich czołgów i pociągów naturalnym było, że nawet potwór zatrzymuje się, gdy dziewczyna spokojnie staje na jego drodze. Jest to biologiczne prawo, któremu podlegamy wszyscy.
Rachela Corrie została zamordowana przez potwora z innej bajki. Młoda amerykańska dziewczyna, aktywistka ISM, próbowała swym słabym ciałem zatrzymać syjonistyczny buldożer burzący palestyńskie domy. Nie mogła sobie wyobrazić, że kierowca, widząc ją, spokojnie przejedzie swoją maszyną ważącą sześćdziesiąt pięć ton tam i z powrotem po jej kruchym ciele. Nie była w ogóle przygotowana na spotkanie z potworem zrodzonym i wychowanym w syjonistycznych laboratoriach, potworem całkowicie obcym i wrogim ludziom. Pisała do rodziców: „żadne lektury, uczestnictwo w konferencjach, filmy dokumentalne ani żywe słowo nie mogły mnie przygotować na rzeczywistość, jaka jest tutaj. Nie możecie sobie tego wyobrazić, dopóki nie zobaczycie dziur po pociskach czołgowych w ścianach domów i wież okupacyjnej armii stale obserwujących [palestyńskie dzieci] zza horyzontu”.
Chociaż widziała martwe ciała palestyńskich dzieci z głowami roztrzaskanymi przez żydowskich strzelców wyborowych, wciąż miała jakieś iluzje odnośnie „trudności, wobec których stanęłaby izraelska armia, gdyby strzelali do nieuzbrojonych obywateli amerykańskich”. Myliła się. Prezydent jej kraju ma zamiar wysłać armię USA, aby zniszczyła Irak, pozwalając mordercom Racheli stać się największą siłą na Bliskim Wschodzie. Gdyby Bush kierował się interesami Ameryki, zażądałby wydania mordercy Racheli. Lecz ten kierowca nie jest wyjątkiem. Chłopcy za kuloodpornymi szybami Caterpillar’ów to końcowy produkt syjonizmu, którego eugeniczne cele w początkach ruchu syjonistycznego przedstawiono w wierszu:
„Mi dam umi eza Nakim lanu geza” – „z krwi i znoju zrodzi się nowa zwycięska i okrutna rasa”, śpiewali syjoniści. Morderstwo Racheli Corrie to owoc tego eksperymentu. „Okrutna rasa” nie jest już mrzonką, jest to nowa rzeczywistość geopolityczna. Kilka miesięcy temu, kierowca żydowskiego buldożera podzielił się ze światem swoim doświadczeniem z burzenia Jenin:
,,Nie miałem litości dla nikogo. Swoim D-9 zgniótłbym każdego, i zburzyłem mnóstwo. Chciałem zburzyć wszystko. Przez radio prosiłem oficerów, by pozwolili mi wszystko to zwalić; od góry do dołu. Wszystko wyrównać. Gdy kazano mi zwalić dom, szukałem sposobności zawalenia więcej domów. W ciągu trzech dni tylko burzyłem i burzyłem. Cały ten obszar. Chciałem zabrać się za inne domy. Ile tylko można. Nie widziałem na własne oczy ludzi ginących pod D-9. Lecz gdyby tam się ktoś znalazł, w ogóle bym się nie przejmował. Burząc dom, grzebie się 40 lub 50 ludzi. Jeśli czegoś żałuję, to tego, że nie zniszczyłem całego obozu. W Jenin’ie miałem wiele, wiele satysfakcji,. Nikt nie miał żadnych zastrzeżeń przeciwko temu. Kto ośmieliłby się coś powiedzieć? Gdyby ktoś tylko otworzył usta, pogrzebałbym go pod D-9.”
Straszna śmierć Racheli powinna otworzyć Amerykanom oczy na rzeczywiste niebezpieczeństwo dla świata, jakie powstało na Bliskim Wschodzie. Jej mordercy posiadają broń atomową, nie tylko buldożery. Jeśli Bush tak bardzo pali się do interwencji na Bliskim Wschodzie i usunięcia broni masowego rażenia, to jego wojsko powinno wylądować tutaj, na brzegach ar-Rafah, gdzie jest rzeczywista groźba dla pokoju światowego, i siłą odebrać wszystką broń masowego rażenia.
Wzgórza Judei
Mała radykalna organizacja o nazwie Taayush zorganizowała konwój z dostawą żywności i wody dla oblężonych chłopów w Yatta. Pojechałem tam z około 200 Izraelczykami, Żydami i Palestyńczykami, i zobaczyłem obraz ponury i wstrząsający. Lecz najpierw kilka słów o okolicy.
Yatta jest palestyńskim odpowiednikiem Kalabrii: poszarpane nagie wzgórza, skaliste skłony, rzadkie niewielkie źródełka, skąpa trawa. Jest to ziemia pasterzy i ich stad. To prawdziwa biblijna Judea, ziemia króla Dawida. Zanim został królem żył tutaj jako wyjęty spod prawa. Miejscowe nazwy, Carmel, Yatta, Maon, wspominane są w Biblii. Tutejsi chłopi niewiele się zmienili od tamtych czasów. Wciąż tak samo żyją i pasą takie same stada. Nie budują domów, lecz mieszkają w jaskiniach, obszernych przewiewnych grotach, gdzie jest dość miejsca także dla owiec. Groty te przypominają grotę w pobliżu Betlejem, gdzie urodził się Jezus. Zbierają wodę deszczową, i dla jej przechowania kopią studnie. Jest to piękny wysoki lud, z białymi zębami i przyjaznym uśmiechem. Zachowali lokalny dialekt i nawet niektóre biblijne tradycje, które zanikły wszędzie indziej.
Żydzi wolą syjonistyczna legendę, że nasi przodkowie zostali z tych miejsc wypędzeni, i że kraj ten był ponownie zaludniony przez arabskich koczowników. Legendy są piękne, lecz archeologia udowadnia co innego. Chłopi południowej Judei nigdy nie ruszali się z tych miejsc, nigdy nie studiowali Talmudu, nigdy nie mówili w jidisz lub ladino. Byli to pasterze i nimi pozostali. Niektórzy romantyczni mieszkańcy Rzymu mówią, że są jedynymi prawdziwymi potomkami Rzymian, a współcześni Włosi to przybysze. Na szczęście dla Włochów, mieszkańcy Rzymu nie są tak zawzięci i zapalczywi jak Żydzi.
Chłopi z Yatta nie mają takiego szczęścia. Izraelskie państwo skonfiskowało ich ziemię, zawaliło dynamitem groty, sprowadziło buldożery i zniszczyło studnie. Szczyty wzgórz przejęli Żydzi z Brooklynu i Rosji, zbudowali kilka osiedli murowanych willi z czerwonymi dachami. Sprowadzili także setki Tajów i Chińczyków, aby na nich pracowali. Poszukując wody przewiercili wzgórza, i maleńkie miejscowe źródełka wyschły.
Obecnie mieszkańcy jaskiń pozostają na nagich wzgórzach. Gdziekolwiek rozbiją namioty, żydowskie wojsko niszczy je. Pojechaliśmy tam, by spotkać się z tymi chłopami. Pokazali nam swoje zrujnowane siedziby. Nie jest łatwo zniszczyć jaskinię i studnię, lecz nowoczesną techniką można tego dokonać. Mając dość dynamitu, można cofnąć mieszkańców grot do epoki kamiennej. To, co zobaczyliśmy wyjaśnia amerykańskie zafascynowanie Izraelem.
Okupujący Palestynę Izrael jest modelem świata, do którego dążą Amerykanie. Ma chłopów ze stadami umierającymi z pragnienia, gdy na szczytach wzgórz są wille i baseny pływackie dla Narodu Wybranego. Ma potężną armię i mnóstwo robotników bez żadnych praw. Aby zmienić cały świat w Palestynę, rozpoczęto III Wojnę Światową przeciwko Trzeciemu Światu.
Gdy rozmawialiśmy z chłopami, przyjechał wojskowy dżip. „Przyjechaliśmy, by was chronić,” powiedział oficer.
„Nie potrzebujemy żadnej ochrony”, odrzekli aktywiści.
„W każdym razie zapewnimy ją wam. Nie pozwalamy by Żydzi byli razem z Arabami, gdy nas nie ma”, nalegał, jak staromodna przyzwoitka w commedia del arte.
W końcu odjechaliśmy. „Jaki to piękny kraj”, powiedziała dziewczyna, „moglibyśmy tak dobrze żyć razem”. Miała rację. Palestyna jest cudowna, i moglibyśmy tutaj bardzo dobrze żyć razem, pod jednym warunkiem. Wszyscy musimy mieć równe prawa. Żydzi i nie-Żydzi powinni mieć taką samą ochronę prawną, prawo głosu, i co jest nawet ważniejsze – prawo do łyka wody. Brzmi to bardzo radykalnie. Jednak wydarzenia w Palestynie mają tak wielkie znaczenie, ponieważ istnieje magiczny związek Ziemi Świętej z całym światem. Jeśli tutaj zrealizujemy świat równości, to równość zapanuje wszędzie.
Tymczasem, świat idzie w przeciwnym kierunku. Wkrótce Ameryka zbombarduje Irak i Afganistan, i miliony uchodźców ruszą na Europę. Europejski styl życia zostanie zniszczony. Bogaci ludzie pozostaną w swoich małych silnie strzeżonych osiedlach, a wojsko będzie dynamitem burzyć studnie. Prawdopodobnie jest to jeden z celów amerykańskiego nowego światowego ładu, który jest zbyt podobny do starej idei zemsty.
W drodze do domu, z radia usłyszeliśmy słowa prezydenta Busha. Porównywał muzułmanów do nazistów. Zaledwie kilka lat temu jego ojciec, porównywał do nazistów komunistów. Najwyraźniej, Amerykanie mogą tolerować na Ziemi jedynie dwie ideologie: neoliberalizm, czyli wiarę vae victis [biada zwyciężonym], i drugą – syjonizm.
Mur
„Mur” (The Wall) zespołu Pink Floyd kręcono w starym nędznym kinie o poetyckiej nazwieSemadar (kwiat winorośli) w oryginalnej niemieckiej kolonii Jerozolimy, z której w roku 1948 Żydzi wypędzili etnicznych Niemców. Dotychczas zachowały się tam stare murowane domy kryte czerwoną dachówką. Na wmurowanych w szczyty domów płytach widać wypisane gotykiem psalmy. Po tynkach pnie się bluszcz, a szczególnie wiele jest go na tajemniczym cmentarzu Templariuszy za ciężką bramą.
Semadar, nazwane tak pod wrażeniem Pieśni nad Pieśniami, było ulubionym kinem w przedizraelskiej Jerozolimie, w utraconym raju Palestyny. Spotykali się tutaj brytyjscy oficerowie i miejscowa złota młodzież: Palestyńczycy, Ormianie, Grecy, Żydzi, Rosjanie, Niemcy. Na wąskim zacienionym podwórku Semadar kojarzyły się pary ponad narodowymi i religijnymi podziałami: córka greckiego kupca zakochała się w szkockim lotniku, a arabski arystokrata, wywodzący swój ród od Saladyna, oczarował młodą żydówkę-komsomołkę. Semadar przeżyło straszny rok 1948, jak lód wiecznej zmarzliny globalne ocieplenie, i jest wspomnieniem o dawnych, lepszych czasach.
W latach osiemdziesiątych zaniedbane Semadar wciąż jeszcze mogło być celem rodzinnych wycieczek do kina – było to przed rozkwitem telewizji, wideo i komputerów. Wtedy często chodziliśmy tam z dziećmi, lecz „Mur” okazał się punktem przełomowym. W środku filmu jest straszny kadr: rozwarta na cały ekran zębata paszcza. Gdy paszcza zbliżyła się do widzów, nasz siedmioletni syn nie wytrzymał i uciekł z sali z krzykiem. Lecz i foyer było wyklejone plakatami z tą samą żarłoczną mordą! Synek uspokoił się dopiero po kilku godzinach, a ten symbol „Muru” – ziejąca, pożerająca wszystko paszcza – pozostał w mojej pamięci.
W tym tygodniu wyskoczył on, jak dobrze nasmarowana sprężyna, gdy po wspaniałym spacerze natknąłem się na Mur. Od wczesnego ranka chodziliśmy po łagodnych niewysokich wzgórzach Pogórza Palestyńskiego brodząc po pas w gęstej trawie i rwąc wysokie łodygi polnych orchidei. Przeszliśmy strumień, w którym pluskali się całkowicie ubrani smagli chłopcy i pełnolice dziewczynki, a na brzegu, ich uprzejmi rodzice z wioski Anata nakrywali zaimprowizowany stół. Spotkaliśmy rosyjskiego mnicha, schodzącego z położonego na strasznej stromiźnie klasztoru błogosławionego Charitona, przestraszyliśmy górskie kozice z białymi plamami na zadach, zaświeciliśmy świeczkę pod obrazem Matki Bożej w prawosławnej cerkwi Taybeh. Według miejscowej tradycji, Chrystus przed swą męką był w tej wiosce kilka dni i ochrzcił jej mieszkańców. Wioska Taybeh znana jest nie tylko ze starożytności swojej wiary, lecz i z doskonałego piwa, które podano nam w przestronnej piętrowej restauracji „Głazy” w eleganckim Ramallah. Dosiadł się tam do nas profesor filozofii z uniwersytetu Bir Zeit w tweedowej marynarce i z wiśniową fajką w zębach, architekt – Anglik żydowskiego pochodzenia, zadziwiająco podobny do młodego Noama Chomsky’ego, i śniada palestyńska piękność, która wychowała się na wygnaniu w Tunezji i wróciła do ojczyzny po studiach we Francji.
Przed Betlejem natrafiliśmy na Mur. Wyrósł on w delikatnym biblijnym pejzażu, jak żarłoczna paszcza z filmu Pink Floyd’a. Dziesiątki ogromnych buldożerów równało wzgórza, karczowało wiekowe drzewa oliwne i rozłożyste figowce, kruszyło skały, burzyło chłopskie domy i średniowieczne baszty, niszczyło ślady stąpającej po tej ziemi Bogurodzicy. W tym miejscu Mur był skomplikowaną budowlą, posiadającą strefę rażenia, szeroką jak czteropasmowa droga, ograniczoną siedmiometrowymi płotami ze stalowej siatki, z poprowadzonym w górze drutem pod napięciem, z setkami kamer, bezustannie obserwujących palestyńskie wioski, z wysokimi wieżami dla snajperów i ochrony. Żaden obóz koncentracyjny, ani żadne więzienie nie mogą pochwalić się takim ogrodzeniem. Mur ciasno, jak pijany kawaler w tango, przyciskał się do wiejskich domów – odcinając sady, ogrody, pola i zagajniki.
Chłopi patrzyli poprzez siatkę płotu na swoje obsypane delikatnym zielonym, ledwo widocznym kwiatem drzewa oliwne, jak na żonę po rozwodzie: jeszcze tutaj, lecz już tam. Chłopów wzięto w kleszcze, byli jak w więzieniu, a za Murem pozostały ich pola, drzewa, źródła. W Murze zrobiono bramy, które są zamykane, a klucze mają izraelscy strażnicy na wieżach. Pod warunkiem dobrego zachowania mogą wpuszczać chłopów na ich własne pola. Skrzętne izraelskie wojsko wprowadziło opłatę – dwa dolary od goja za fatygę. Jeśli Palestyńczycy chcą okopywać oliwki, niech płacą za przyjemność!
W niektórych miejscach Mur przekształca się w betonową konstrukcję, w nieprzerwany wysoki więzienny mur, zasłaniający widok i niszczący krajobraz. Mury obronne w przeszłości broniły mieszkańców miast, lecz ten Mur – więzi ich za wysokim płotem. Jedyna brama do miasta zamykana jest na klucz, który ma izraelski strażnik. Nieprzerwany mur jest nieprzyjemny, lecz płot z siatki jest jeszcze gorszy – nęci drażniącą bliskością niedostępnych pól. Wcześniej lub później, jakiś łobuzowaty chłopak spróbuje przedostać się przez płot w zielony raj, i wtedy dosięgnie go kula snajpera.
Mur rozciąga się na setki kilometrów, otaczając wioski i miasta, oddzielając Palestyńczyków od Palestyny, niszcząc jej unikalną przyrodę. W niektórych miejscach miasta otoczono głębokim rowem, drogi zasypano hałdami kamieni. Obok zasypanych, wysadzonych, zniszczonych dróg tworzona jest nowa sieć dróg – tylko dla Żydów. Te szerokie drogi nie przechodzą przez palestyńskie miasta i wioski, lecz okrążają je i odcinają od okolicy. Aby zbudować nowe drogi zburzono setki domów i zniszczono tysiące hektarów zasiewów. Poruszać się po tych drogach można tylko zgodnie z fantazją autora „Przewodnika autostopowicza po Galaktyce”. Po tych drogach mało kto jeździ, żydowskich kolonistów nie jest na tyle dużo, aby usprawiedliwić ich budowę, lecz wraz z pojawieniem się Muru pomysł nowych dróg nabrał nowego znaczenia: okazało się, że jest to pierwszy etap wielkiego programu zniszczenia przyrody i zniewolenia ludzi.
Państwo żydowskie także wcześniej wykorzystywało mury w charakterze broni strategicznej. U stóp świętej góry Karmel była wioska, którą w roku 1915 założyli ormiańscy uciekinierzy. W roku 1948 góra Karmel wraz z okolicą stała się częścią państwa żydowskiego. Żydzi nie mordowali ani nie wypędzali Ormian a jedynie otoczyli ich wioskę murem i zadusili ją. Ziemia i pola Ormian pozostały za murem, a ich wioska przekształciła się w więzienie. Ormiańscy chłopi wytrzymali ponad dziesięć lat, lecz w końcu lat pięćdziesiątych ostatni Ormianin sprzedał Żydom za bezcen dom i wyjechał.
W taki sam sposób Żydzi zawładnęli chłopskimi ziemiami w Galilei. Tam mury i druciane ogrodzenia otaczały nie wioski, a pola, lecz skutek był taki sam. Chłopi nie mogli się dostać do swoich pół, których z tego powodu nie uprawiali, więc uznano je za „porzucone” i przekazano żydowskim kolonistom.
Logicznie myślący ludzie mówią, że nowy Mur spowoduje przekazanie oliwkowych gajów i pól żydowskim kolonistom. Lecz obecni koloniści nie uprawiają ziemi, wolą gaje wypalić. Koloniści nie są przyczyną, lecz pretekstem dla zrealizowania prawdziwej przyczyny zbudowania Muru: chęci zniszczenia Palestyny jako żywego kraju.
Mur został przepowiedziany, a raczej zaplanowany jeszcze w latach trzydziestych XX wieku w eseju „Żelazny mur” Władimira Żabotyńskiego, lecz idea ta pojawiła się jeszcze wcześniej. Mur (ściana), jako manifestacja żydowskiego ducha, jest niezbędny dla państwa żydowskiego. Żydzi mają dziesiątki słów na pojęcie „ściana”, jak ludy Północy na pojęcie „śnieg”. Główna świętość Żydów to Ściana Płaczu, ulubiona ulica – Wall Street (ulica muru). Egipcjanie, Babilończycy, chrześcijanie i muzułmanie budowali skierowane ku niebu piramidy, wieże, kościoły i minarety, aby złączyć Niebo z Ziemią. Wierzący we własne wybraństwo Żydzi nie potrzebują połączenia ziemi z niebem: budują przede wszystkim eruv, symboliczną ścianę, oddzielającą ich od nie-Żydów.
Nieprzypadkowo jedynym ocalałym tekstem ze świątyni żydowskiej (zburzonej w czterdzieści lat po zmartwychwstaniu Chrystusa) to nie Dziesięć Przykazań, lecz kawałek zwykłej ściany z napisem: „Goju, jeśli przestąpisz te mury, to jedynie siebie możesz winić za swoją okrutną i bezwzględną śmierć”.
Najważniejsza maksyma żydowskiej wiary nakazuje: „zbuduj ścianę wokół Tory”. Każdy zakaz Tory wzmacniany jest przez dodatkowe zakazy. Na przykład, Tora zabrania spożywania mięsa z koźlątka w mleku jego matki, a „ściana wokół Tory” zabrania spożywania kurczaka w śmietanie, żeby się przypadkowo nie pomylić. Tora zabrania Żydowi zbierać owoce w sobotę, a „ściana” nie pozwala łazić po drzewach, aby nie było pokusy. Sosna i brzoza nie mają owoców, lecz na nie także nie można włazić w sobotę. Przecież, gdy Żyd wejdzie na sosnę, to następnym razem może wejść na jabłonkę i zerwać jabłko, a to już prawdziwy grzech.
Mur Sharona jest „ścianą wokół Tory”, dlatego, że swobodnie wałęsający się goj prędzej czy później może zabić Żyda. Mur Sharona to mur świątyni, i goj, który ją przekroczy może winić tylko samego siebie za kulę od snajpera. Mur Sharona to Ściana Płaczu Palestyńczyków, a także Wall Street izraelskich zleceniobiorców. Jak mówi Biblia: głos Jakuba, a ręce Ezawa; z rozkazu Żydów, mur budują palestyńscy robotnicy pod strażą rosyjskich żołnierzy, na koszt Amerykanów.
Izraelscy zleceniobiorcy zarabiają miliardy na tym projekcie, który jest powtórzeniem Wału Bar Leva, gigantycznego wału obronnego na synajskim brzegu Kanału Sueskiego, zbudowanego w roku 1970 i zburzonego przez radzieckie armatki wodne egipskiej Trzeciej Armii marszałka Anwara Sadata 6 października 1973 roku.
Mur Sharona to prawdziwa „mapa drogowa”, dlatego że, kiedy już Mur zakończą, Palestyna będzie zniszczona a jej mieszkańcy staną się uchodźcami.
Lecz Żydom także nie warto zazdrościć, ponieważ Mur przenika wszędzie. Każdy sklep, każda restauracja, każdy bar w, kiedyś wesołym, Tel-Avivie posiada swoją własną żywą ścianę – rosyjskiego lub ukraińskiego ochroniarza. Za cztery dolary na godzinę zatrzymują oni palestyńskich samobójców swoim ciałem, dopóki nie zostaną pochowani za cmentarnym murem. Nas, Izraelczyków, dokąd byśmy nie poszli, rewidują po dziesięć razy na dzień. Nie ma budynku w Izraelu, do którego można wejść bez rewizji. W ten sposób całą Palestynę przekształcono w więzienie dla Żydów i nie-Żydów.
Można było tego się spodziewać. To nie źli goje zagnali średniowiecznych Żydów do gett, pisał Władimir Żabotyński, nasi przodkowie sami chcieli żyć za murem, jak Europejczycy w kolonialnych Chinach. Pięćdziesiąt lat później, Izrael Shahak, zauważył, że murów getto nie obalono od wewnątrz, zburzyła je liberalna władza z zewnątrz i wyzwoliła Żydów, którzy nie chcieli go opuścić. Fizyczne mury getto runęły, lecz mury duchowe – pozostały. Państwo żydowskie to ucieleśnienie żydowskiego paranoicznego strachu i nienawiści do obcych. To samo można powiedzieć o kabalistycznej polityce Pentagonu, prowadzonej na skalę globalną.
Jedna z największych amerykańskich socjologów i etnografów, Ruth Benedict, odkryła, że nie tylko osoby, ale także społeczeństwa, kultury i cywilizacje mogą oszaleć. Jej „Patterns of Culture” (1934) jest do dzisiejszego dnia jedną z ważniejszych prac w dziedzinie socjologii. W książce tej Ruth Benedict, opisując różne kultury Indian amerykańskich, scharakteryzowała Indian Pueblo – jako „pokojowych i harmonicznych”, lud Kwakiutl – jako „kulturę megalomanów, skłonnych do samouwielbienia”, a wyspiarzy z Dobu – jako „złośliwych paranoików”.
Ostatnie określenie idealnie pasuje do kultury żydowskiej. Metoda Ruth Benedict pozwala zakwalifikować szaleństwo kabalistycznej idei poszukiwania broni masowego rażenia w Iraku, Iranie i Syrii – jako paranoję, wskrzeszenie strachu średniowiecznego żydowskiego szynkarza przed powrotem oszukanego goja z siekierą w ręku. Zgodnie z ideą Ruth Benedict, ucieleśnieniem tej paranoi jest państwo Izrael, kraj ciągłych rewizji. Ameryka zapadła na tę samą chorobę: „jedyne supermocarstwo” stale boi się i tchórzy, buduje mur na granicy z Meksykiem, przeprowadza rewizje i obławy, rozbraja kraje dalsze i bliższe, a także własnych obywateli. Pod sztandarem Leo Strauss’a, pod przewodnictwem neokonserwatorów i neoliberałów, Jankes stał się Jankielem, gdyż żydowska paranoja jest bardzo zaraźliwa.
Mur Sharona, ta broń masowego niszczenia przyrody i narodu, całkiem naturalnie wywołuje protesty wielu Europejczyków, Amerykanów, a nawet niektórych Izraelczyków. Jednak nic nie da walka z murem, lub z nielegalnymi koloniami żydowskimi, bez uświadomienia sobie przyczyny tego wszystkiego. Po zdobyciu Jerozolimy w roku 1967 Żydzi śpiewali: „mur w sercu” (ubeliba homa). Mur jest istotą problemu, który nazywa się – Państwo Żydowskie w Palestynie.
Przeciwnicy muru Sharona to wspaniali młodzi i starsi ludzie z całego świata, którzy wznoszą hasło „Dwa państwa”, tj. „Państwo Palestyńskie obok i na równi z Państwem Żydowskim”. Nie chcą widzieć, że buldożery Sharona tworzą koszmarną rzeczywistość „dwóch państw” – Państwa Żydowskiego i szeregu tubylczych rezerwatów dla niedobitych gojów – czyli „Państwa Palestyńskiego”. Mur jest operacją rozdzielenia syjamskich bliźniąt, wzajemnie splecionych ze sobą wspólnot w Palestynie. Jest to zabójstwo Palestyny w jej obecnej postaci. Jakby nie poprowadzić muru, oddzieli on palestyńskie domy od pól, uciekinierów od ich zniszczonych wiosek, chrześcijan od Bazyliki Grobu Pańskiego, muzułmanów od meczetu Al-Aksa.
Rosyjscy nacjonaliści – Sołżenicyn, Szafarewicz, Gałkowski i inni popierali żydowską emigrację do Izraela, mając nadzieję, że Żydzi wyjadą i Rosja znowu będzie Rosją. Los Palestyny, żywego kraju z żywymi ludźmi, nie obchodził ich. Historia surowo karze za egoizm – masowa emigracja tylko wzmocniła żydowskie wpływy, zarówno w Rosji, jak i w Ameryce. Państwo żydowskie stało się modelem dla urządzenia świata, stało się ideałem dla nowych elit. Niestety, nastąpił czas wymiany elit.
Chociaż od roku 1948 przeszło wiele czasu, lecz trzeba powrócić do tamtych dni, do złotych dniSemadar, do fatalnej błędnej decyzji stworzenia oddzielnego „państwa żydowskiego” w Palestynie. Nie oznacza to, że trzeba organizować nowe strumienie emigracji. Żydzi mogą mieszkać w Palestynie, lecz jak równi wśród równych, a nie jako rasa panów. Mur Sharona, to zbrodnia przeciwko ludzkości, przekształcająca Betlejem w obóz koncentracyjny. Pozwala on zrozumieć prawdziwą paranoidalną naturę Izraela i na tej podstawie zażądać demontażu, nie muru, lecz Państwa Żydowskiego.
Miasto Ukochanego
Ich imiona są odgłosem średniowiecznych umoralniających misteriów, lecz zamiast nazywać się Nadzieja, Pokuta i Miłosierdzie, trzy siostry nazywają się Amal, Taura i Tahrir, czyli Nadzieja, Rewolucja, i Wyzwolenie. Ubrane jak zwykłe studentki, niczym nie wyróżniałyby się na Uniwersytecie w Yale lub Tel Avivie. Ich książki i płyty są takie same, jakie widziałem tego ranka na półce mego syna. Lecz, jeśli uwzględnimy okoliczności ich życia, uśmiech każdej z nich, cudowny uśmiech i siła ducha są niezwykłe.
Pięćdziesiąt lat temu ich rodzice zostali wypędzeni z ojczyzny przodków na Południu razem z 750 000 Palestyńczyków, i siostry urodziły się w rodzinie uchodźców w Halil. Rodziły się kolejno, wynagradzając wieloletnie więzienie ojca. Cieszył się nimi niedługo, gdyż jego serce nie wytrzymało, gdy osadnik wrzucił mu do pokoju gazowy granat. Najmłodsza z sióstr, Amal, chodzi do średniej szkoły, natomiast Tahrir jest na drugim roku uniwersytetu – studiuje architekturę, sztukę wyrażania myśli w kamieniu i budowania domów. Ich własny dom, nowoczesny, murowany dom z trzema sypialniami i szerokimi oknami, głęboko schowany w winnicach doliny, jest skazany na zniszczenie.
Heroldowie wyroku stali na zewnątrz spoglądając na ruiny sąsiedniego domu z płaskim dachem przełamanym w środku i siwą kobietę o jasnoniebieskich oczach przeszukującą pozostałości czegoś, co jeszcze wczoraj było jej domem.
„Yalla, ufi kvar”, zaskrzeczała do staruszki wysoka żydowska dziewczyna, chyba Barbara. Wynoś się!
Towarzyszący oficer był gotowy pomóc. Powtórzył rozkaz po arabsku, i, gdy kobieta wydostała się z krateru, przekazał chyba Barbarze, co staruszka powiedziała jemu: „Jej nowa noga, warta pięć tysięcy szekli, ponad tysiąc dolarów. Kupiła ją miesiąc temu. Zakładała ją na lepsze okazje, a wczoraj, gdy niszczyliśmy jej dom, miała założoną starą protezę”.
„Nie, straciła nogę jako dziecko w roku 1948, podczas ostrzału Starego Miasta Jerozolimy”, oficer odpowiedział na nieusłyszane pytanie wysokiego, budzącego respekt mężczyzny w eleganckim szarym garniturze i małej mycce na głowie. Tymczasem, dwa buldożery przesuwały pozostałości domu staruszki, starannie wyrównując szczątki winnicy wgniatały w błoto purpurowo-czerwone liście.
O tej porze roku, wzgórza w okolicy Halil robią się purpurowo-czerwone. Jest to kraj winorośli, oddzielony na północy przez Betlejem od kraju oliwek. Jest to kraj szerokich tarasów, czerwonej suchej gleby, licznych stad owiec, rzadkich źródeł, mocnej wiary, i wina. Chociaż kilka wieków temu miejscowi ludzie odstąpili od prawosławnego chrześcijaństwa i przyjęli islam, wciąż tłoczą wino w tysiącletnich kamiennych prasach. Jesienią kobiety z Halil, ubrane w długie, czarne, przepięknie wyszywane suknie, sprzedają przy Bramie Damasceńskiej ciężkie, żółte, słodkie winogrona, wciąż pokryte polnym pyłem. Gdy moja żona urodziła pierwszego syna, podarowałem jej taką właśnie czarną i purpurowo-czerwoną suknię szytą przez wiele tygodni w wiosce w pobliżu Halil.
Chociaż lubię ten winny kraj i mieszkańców Halil, nie jest to miejsce, które można odwiedzać z przyjemnością. Jak w greckiej tragedii, nad miastem wisi straszne przeznaczenie. W historii Perseusza morski potwór pożerał dziewice Jaffy, natomiast Halil skazane jest na powolne zniszczenie miasta i jego ludności. Dzień po dniu, domy są konfiskowane, sklepy palone a ludzie mordowani. Obecnie, Halil to wpół-strawiony przedmiot, jaki rybacy znajdowali w żołądkach wyłowionych rekinów. Wciąż zachowało niektóre cechy starożytnego, dumnego miasta, lecz jest już na wpół pożarte. Jeśli kiedykolwiek spotkaliście młodą i piękną, lecz śmiertelnie chorą dziewczynę, to znacie to uczucie.
W normalnych czasach, okolice Halil budziłyby zachwyt, ponieważ jest to autentyczna ziemia biblijna, gdyż styl życia jej ludu niewiele się zmienił. W dalszym ciągu pasą swoje stada i uprawiają winorośl, a nazwy ich wiosek ciągle coś przypominają. Wielki zbójnik palestyński Daud, późniejszy król Dawid, nałożył haracz na Maan; w Tukua wychował się prorok Amos; a Gad jest pochowany w Halhul. Halil nazywano Hebronem, później Świętym Abrahamem, a później Halil, lub Ukochanym, ponieważ tak zwykle nazywany jest Abraham, największy bohater w kulturze Bliskiego Wschodu. Jest to pierwotna Judea królów i proroków. Jest to ziemia judejska, lecz nie żydowska, a nawet zupełnie nie związana ze starożytnymi Żydami, którzy nigdy nie zapuścili się w jałową prowincję leżącą daleko na południu. Żydowski historyk Józef Flawiusz nie znał tych miejsc. Żydowskie księgi, Talmud i Miszna niewiele wspominają o Hebronie i Betlejem. Żydzi nazwali tę ziemię „Idumea”, a jej judejski lud, „Idumeanami”. (W ten sam sposób, Żydzi nazwali ziemię Izraela „Samarią”, a jej Izraelitów „Samarytanami”, gdyż chcieli zatrzymać dziedzictwo Biblii dla siebie). Rdzenni Judejczycy, mieszkańcy Halil, nie przejmowali się tym, żyli swoim życiem. Wciąż uprawiali te same pola i modlili się w tych samych świątyniach, co ich przodkowie, bohaterowie Biblii.
Przede wszystkim, dbają o Meczet Ibrahima, upamiętniający Ukochanego przez Boga Ibrahima lub Abrahama, duchowego pioniera ludzkości. Tę masywną budowlę z polnych kamieni zbudowano w głębokiej przeszłości. Na starych fundamentach Krzyżowcy wznieśli przepiękną bazylikę, a życzliwi władcy z Kairu i Damaszku, Istambułu i Bagdadu ozdobili jej ściany wersetami z Koranu. Halilski meczet emanuje świętością i łaską i jest źródłem duchowości, które wytrysło w Górach Judejskich. To jest właśnie wyjątkowa cecha Ziemi Świętej: dając naftę naszym sąsiadom, Wszechmocny przekazał Halilijczykom niezgłębione pokłady duchowości. Ropa się wyczerpuje, natomiast im więcej dusza daje z siebie, tym więcej duchowości pozostaje. Prawdopodobnie, dlatego wrogom tak trudno tam się dostać.
Stare Miasto Halil jest pełne średniowiecznych domów tłoczących się wokół Meczetu Ibrahima. Wśród ciasno zabudowanych domów pozostało jedynie kilka wejść do labiryntu, zablokowano je żelaznymi bramami i drutem kolczastym, pozostawiając tylko dwa przejścia. Otwory te pilnowane są przez solidne punkty kontrolne. Żołnierze ponownie sprawdzili dokumenty, zrewidowali nas i pozwolili wejść do miasta Ukochanego, które przekształcono w najgorsze więzienie w archipelagu Gułag Palestyny.
Moim Wergiliuszem w tym zejściu do piekła był niezwykły człowiek, Jerry Levin z Alabamy. Były szef biura CNN w Libanie, spędził prawie rok w niewoli Hezbollahu, i od tego czasu mieszka w Starym Mieście Halil z niewielkim zespołem chrześcijańskich rozjemców. Ludzie ci dostarczają żywność oblężonym, starają się bronić ludność miasta i sami są napastowani przez osadników i wojskowych. Urodzony w rodzinie żydowskiej, został wyznawcą Chrystusa i związał swój los z najbardziej uciskanymi ludźmi na Ziemi.
„Tylko nie uważaj mego libańskiego uwięzienia za coś szczególnego”, ostrzegł mnie z wymuszonym uśmiechem. „Każdy tutejszy mężczyzna może ci opowiedzieć o wiele dłuższych i cięższych wyrokach”.
Zza żelaznych prętów spoglądały na nas dziecięce oczy. Ulice były puste. Od wielu miesięcy ludności nie pozwala się chodzić po chodnikach własnego miasta. Stała godzina policyjna została wprowadzona wiele lat temu. Plądrujący osadnicy włamywali się do sklepów i podpalali je. Na murach widnieją graffiti z ręcznymi napisami po hebrajsku: „Zabijaj gojów, by Żydom było lepiej”, „Kahane miał rację”, „Pamiętaj o duszy, dr Goldstein”.
Zastukaliśmy w żelazne drzwi i usłyszeliśmy odsuwanie ciężkich blokad. Drzwi z trzaskiem otwarły się wpuszczając nas do środka. Po wąskiej klatce schodowej wdrapaliśmy się na dach. Majestatyczna bryła Meczetu wznosi się w górę zaledwie dwieście jardów dalej, lecz mieszkańcy rzadko zapuszczają się tak daleko. Dachy miasta połączone są wąskimi deskami pozwalającymi oblężonym Halilijczykom odwiedzać sąsiadów. Dzieci, na podobieństwo ptaków, biegają po deskach z dachu na dach, lub gapią się poprzez kraty na ulicę w dole. Ulice zostały sprywatyzowane przez osadników, dzięki czemu mogą oni tam chodzić w całkowitym spokoju, nie będąc niepokojonymi przez obecność gojów. Osadnicy regularnie wyłamują drzwi i atakują mieszkańców, wyrzucają przez okna pościel i krzesła i biją ich. Dlatego drzwi są zabarykadowane ciężkimi drewnianymi belkami i zamknięte. Mieszkańcy nie mogą nawet wyjść by kupić żywność, musi być ona dostarczana przez europejskich i amerykańskich wolontariuszy. Wielu ucieka od tego nieznośnego życia, pozostawiając domy, winnice i całą własność i udając się na tułaczkę. W tym na wpół pożartym mieście pozostają jedynie najsilniejsi.
Pewnego razu, mój amerykański przyjaciel Michael zapytał mnie: czy Palestyńczycy próbują walczyć bez przemocy? Oczywiście, w Halil Palestyńczycy walczą o istnienie nie stosując żadnej przemocy codziennie, w każdej godzinie i minucie. Wielka szkoda, że nie przynosi im to żadnych korzyści. Najwidoczniej, aby potworom wyperswadować ich okrucieństwo potrzebny jest Perseusz.
Wyszliśmy na otwartą przestrzeń. Spoglądając w mrok pod łukami nad wąskim zaułkiem osadnik krzyknął do nas:
„Arabowie! Wynocha!”Żołnierz na rogu uspokoił go: „To nie Arabowie. To internacjonaliści”.
„Oni są nawet gorsi”, odpowiedział osadnik, starszy wschodnioeuropejski Żyd. I zawołał w swoim ciężkim, zniekształconym angielskim z obcym akcentem: ”Precz stąd! Nie chcemy was tutaj”.
„Ani my was”, odpowiedzieliśmy, i poszliśmy do Meczetu. Otoczony był przez trzy łańcuchy żołnierzy, głównie z ostatnich importów z Etiopii i Ukrainy. Raz za razem byliśmy sprawdzani, wypytywani skąd, dokąd i dlaczego. Przechodziliśmy do ogromnego grobowca Abrahama poprzez wykrywacze metali i myśli, pod bacznym wzrokiem żołnierzy, przepełnionych powszednią niestrudzoną nienawiścią. A jednak zostałem ogarnięty aurą świętości emanującą z tego miejsca, jak gdyby dusza została uniesiona potężną falą tsunami. Wysoko. Bardzo wysoko. Nie wiem czy to święte miejsce jest święte, ponieważ pochowany tam został święty człowiek, czy przeciwnie, chowają świętych ludzi w świętych miejscach. Lecz na pewno było to święte miejsce.
Obejrzałem się wokół, zobaczyłem osadników, którzy sprywatyzowali duchowe źródło. Na ramionach mieli zarzucone białe modlitewne szale z czarnymi pasami. Zauważyli mnie.
„To Arab!” powiedział jeden.
„Nie, to Niemiec”.
„Nie, to Arab z izraelskim paszportem, dlatego wygląda tak arogancko”, wyjaśnił pierwszy.
„Czy jesteś Arabem?” zapytał drugi.
„Oczywiście”, odpowiedziałem.
„Wynoś się stąd, darmozjadzie!” krzyknęli.
W rzeczywistości osadnicy niewiele troszczą się o Grobowiec Ukochanego. Mają inny grób do uwielbiania, grób masowego mordercy z Brooklynu, dr Goldsteina, który zyskał sławę w święto Purim w roku 1994. Purim jest w żydowskim kalendarzu jedynym wesołym świętem, rocznicą wielkiej masakry dokonanej przez ich przodków w Persji jakieś dwa tysiące czterysta lat temu, gdy 75 000 mężczyzn, kobiet i dzieci zostało zmasakrowanych przez mszczących się Żydów.
W roku 1994 w święto Purim, dr Baruch Goldstein wszedł do meczetu z dwoma automatami. Czujni żołnierze nie pozwoliliby nam przenieść pilnika do paznokci, lecz jego nie zatrzymali. Wszedł do sali modlitw wołając „Wesołego Purim!” i otworzył ogień. Zamordował około trzydziestu bezbronnych wiernych zanim ocaleli nie zdołali zabić oszalałej bestii. Gdy wynieśli rannych i zabitych z meczetu, żołnierze otworzyli ogień i dodatkowo zabili dwudziestu wiernych, wołając „Wesołego Purim”. Gdy wiadomości o masakrze dotarły do Knesetu, izraelskiego parlamentu, Hanan Porat, lider Religijnej Partii Żydowskich Nacjonalistów, pozdrowił parlamentarzystów „Wesołego Purim”.
Dr Goldstein został pochowany z wielkimi honorami; jego grób stał się celem masowych pielgrzymek osadników i ich wielbicieli z Izraela, Ameryki i całego świata. Przychodzą tam młode, pulchne żydowskie dziewczyny, by złożyć kwiaty i zapalić świeczki na grobie. Młodzi żydowscy żołnierze opierają o grobowiec amerykańskie automaty M-16 i proszą świętego męża o pomoc i przewodnictwo. Młode pary składają sobie ślubowania a starcy odmawiają kadisz za jego duszę.
Po morderstwie, w Izraelu podniosły się głosy nawołujące do usunięcia osadników z Halil. Lecz izraelski rząd wykorzystał je dla ukarania ofiar: połowa Meczetu została przejęta przez Żydów, miejscowym wiernym zabroniono okazywać cześć dla Grobu Abrahama Ukochanego przez Boga, zamknięto wejścia na Stare Miasto, skonfiskowano i zniszczono dziesiątki domów palestyńskich, zamknięto dla Palestyńczyków główną ulicę miasta. Nie ma wcale większej różnicy pomiędzy tym czy Żyd zabija czy zostaje zabity, żydowskie państwo zawsze wykorzystuje to jako pretekst do zabrania więcej ziemi Palestyńczykom i ukarania ich.
W piątki osadnicy mogą przyjść do Grobu Abrahama, którego czczą podobnie jak chrześcijanie i muzułmanie, lecz z innej przyczyny. Gdy dla nas Abraham jest ojcem duchowym, człowiekiem, który wytyczył drogę do jedności z Bogiem i pokazał ją ludzkości, to oni uważają go za biologicznego przodka i usprawiedliwiają tym prywatyzację tego świętego miejsca. (Adams, Amerykanin z noweli Marka Twaina, przelicytowałby ich twierdząc, że jest w prostej linii potomkiem Adama). Gdyby uważali, że Jerzy Waszyngton był Żydem, to obowiązkowo sprywatyzowaliby Biały Dom. (Jeśli się głębiej zastanowić, to już w jakiś sposób to zrobili). Ta perwersyjna interpretacja tkwi głęboko w żydowskiej psychice, i Natalie, towarzysząca nam miła izraelska dziennikarka, zapytała mnie:
„Czy miejscowi Arabowie uważają, że Abraham był także ich przodkiem?”
„Cały świat uważa go za duchowego przodka”, próbowałem wyjaśnić jej nie uwarunkowane biologicznie, duchowe i uniwersalne wielbienie Abrahama. Przypomniałem jej, że Abraham odrzucił swego ojca, Mahomet odrzucił swoje plemię, a Chrystus odrzucił wezwanie swoich braci mówiąc, że jego duchowi bracia są ważniejsi od braci z ciała, lecz moje słowa nie mogły zmienić wpojonej jej wizji.
W piątki osadnicy są najwyższą władzą w mieście. Wojsko ogłasza szczególnie surową godzinę policyjną i nie pozwala żadnemu gojowi przebywać poza domem, aby nie zbezcześcił drogi Żyda. Żołnierze strzelają do dzieci, które ośmielają się bawić na zewnątrz. Miasto nie może westchnąć zanim ostatni Żyd nie zniknie za zasiekami z drutu kolczastego, w dzielnicy tylko dla Żydów. Halil to właściwe miejsce, gdzie można zobaczyć rzeczywiste zamiary Żydów w stosunku do tego, jak świat ma być rządzony – dowiemy się tu więcej niż czytając ich pełne hipokryzji przesłodzone artykuły.
Lecz ostatni piątek był inny. Po tym, jak silna straż odprowadziła osadników do ich dzielnicy i wracała do koszar, dostała się ona pod ogień partyzantów. Partyzanci nie chcieli kopiować żydowskiego morderstwa masowego; pozwolili wiernym pójść w spokoju do domów, i dopiero potem otworzyli ogień. Perseusz zstąpił, by odwiedzić potwora.
Żołnierze izraelscy przechodzą pranie mózgów, bo mają uwierzyć w swoją rasową wyższość, w doskonałość własnej broni, w ochronę ich Najwyższego Naczelnego Dowództwa, w potulność tubylców. Byli pewni, że duch Halilijczyków został bezpowrotnie złamany. Aroganccy i zuchwali, rzucili się w pogoń. Bojownicy wycofali się na dróżkę między winnicami, i gdy nieprzyjacielscy żołnierze wpadli tam, znaleźli się w śmiertelnej pułapce.
Bojownicy dżihadu zastosowali stary fortel słabych przeciwko silnym, po raz pierwszy opisany przez historyków rzymskich, który później wielki niemiecki dramatopisarz Bertolt Brecht przedstawił w sztuce Horacjanie i Kuriacjanie. Na polu bitwy spotkały się dwa walczące ze sobą rzymskie rody, Horacjanie i Kuriacjanie. Słabsi Horacjanie udawali, że uciekają, a gdy ciężko uzbrojeni wrogowie pognali za nimi i rozproszyli się na drodze pogoni, Horacjanie zawrócili i po kolei zabijali prześladowców.
W wyniku takiego manewru nastąpił cud: trzech bojowników dżihadu z karabinkami zabiło dwunastu ciężko uzbrojonych Żydów, wśród nich głównego oprawcę Halil, pułkownika gauleitera miasta, dowódcę garnizonu Hebron. Bojownicy nie mogli uciec, podejmując szlachetną decyzję o atakowaniu jedynie żołnierzy i pozostawieniu osadników w spokoju – przypieczętowali swój los. Pomimo tego, udowodnili siłę ducha, mocną, jak fundamenty ich wspaniałej świątyni.
Często można usłyszeć, że Palestyńczycy powinni działać w taki czy inny sposób. Nie powinni zabijać wroga, gdy ten zdejmuje mundur idąc na urlop. Powinni ostrożnie wybierać cele, gdyż inaczej ich walka będzie mieć przeciwny efekt. Zasadzka w Halil udowodniła, że są to tylko pobożne życzenia. Atak na żołnierzy był najbardziej uczciwy, jakiego kiedykolwiek dokonano na gnębicieli. Pomimo tego, prezydent USA określił go jako „ohydną zbrodnię”; sekretarz generalny ONZ nazwał go „okropnym, krwawym czynem” a wprowadzony w błąd papież uznał za „masakrę wiernych”. Nawet szef izraelskiego Sztabu Generalnego zaśmiał się z tego określenia i odmówił nazwania tego wydarzenia „masakrą”. Nasi żołnierze polegli w walce, powiedział. W każdym razie, zarządził zniszczenie domów przy drodze, gdzie była zasadzka.
Tak więc, nie ma znaczenia co Palestyńczycy robią, czy mordują izraelskie dzieci czy walczą z izraelskimi żołnierzami, czy nawet sami są mordowani przez osadników – zawsze są winni, ponieważ nie poddali się Żydom. Ci, którzy poddawali się bez walki nie darują im. Lecz Palestyńczycy z Halil, najbardziej spotwarzani ludzie na ziemi, znają prawdę. I dlatego niewinne twarze trzech sióstr, Nadziei, Rewolucji i Wyzwolenia, promienieją szerokimi, szczęśliwymi uśmiechami.
Sympatyczna izraelska dziennikarka Natalie czuła, że powinna wyważyć opowiadanie, aby zaakceptowali je jej wydawcy.
„A co powiedziałybyście o akcjach terrorystycznych w Tel Avivie przeciwko obywatelom izraelskim?” zapytała dziewczyn, których dom miał być zniszczony. Chciałbym wiedzieć, co mój dziadek w getto w Stanisławowie odpowiedziałby na pytanie niemieckiego dziennikarza o swoje uczucia w stosunku do niemieckich ofiar alianckich nalotów. Prawdopodobnie odpowiedziałby, jak żydowski felietonista z Kanady, Mordecai Richler: „Cieszę się, że zbombardowano Drezno bez żadnego wojskowego powodu”.
Staliśmy koło miejsca zasadzki na szerokiej werandzie trzech sióstr. Prawdopodobnie nasz wygląd zdradził grupie osadników nasze uczucia i towarzystwo zwróciło się przeciwko nam.
Osadnik, ugrzeczniony Żyd, powiedział:
„Powinniście być po naszej stronie. Czyż nie jesteście Żydami? Albo my albo oni. Wsłuchajcie się w zew swej krwi; poprzyjcie swój naród przeciwko wrogom”.
„Czy była konieczność zniszczenia domów niewinnych ludzi tylko dlatego, że w sąsiedztwie ktoś zastrzelił waszych żołnierzy?” zapytał Jerry.
Budzący respekt, wysoki mężczyzna w szarym garniturze popatrzył na nas surowo.
„Kto śmie mówić o domach, gdy tutaj odebrano ludziom życie?” Był to Amerykanin z Nowego Jorku, rabin Wise.
Zapytałem, „Czy zniszczylibyście dom w Nowym Jorku, gdyby kogoś z was zamordowano w sąsiedztwie?”
„Tak, zniszczylibyśmy!” odpowiedział rabin Wise, i zbójecki uśmiech drapieżcy ujawnił jego uczucia. Tak, zrobiłby to. Zniszczyłby Harlem, gdyby Murzyn zamordował Żyda. Dla rabinów Wise tego świata, życie i własność goja nie mają żadnego znaczenia, to tylko gniazdo os, które trzeba usunąć. W Halil, lub Khevron jak go nazywają, realizują swoje marzenia bez ograniczeń.
W tym mieście groźnych osadników i brutalnych żołnierzy, nie ma nikogo tak podłego jak rabin Wise. Osadnicy zmienili życie miejscowych mieszkańców w piekło, a żołnierze ich ochraniali, lecz oni jedynie wypełniali jego wolę, a on zapewnił im miliardy dolarów wyciągnięte od Amerykanów, i wymościł dla nich korytarze Kongresu. Zrobiło mi się szkoda Amerykanów, pracowitych i szczodrych ludzi, nabijanych w butelkę przez polityków i zamienionych w niewolników Mordoru[13].
„Jesteście Żydami, nieprawdaż?”, nalegał ugrzeczniony osadnik.
Odpowiedziałem, „Jeśli ty jesteś Żydem, to my oczywiście nie jesteśmy”.
Czułem, że w Halil nie mogę być Żydem. Rzeczywiście, Żydzi czujący, że demonstrowanie przeciwko polityce ich rządu nie wystarcza, obecnie z największą łatwością robią rzeczy nie do pomyślenia. W sposób najbardziej nieoczekiwany może się urzeczywistnić marzenie ziejących nienawiścią sektantów, [anty]chrześcijańskich syjonistów, o Żydach zwracających się ku Chrystusowi na ruinach Palestyny, gdyż coraz więcej Żydów, którzy zetknęli się z rzeczywistym, zwycięskim judaizmem w piekle Hebronu, odwraca się od niego z odrazą. Sektanci mają rację, lecz z innego powodu: nagromadzenie się Żydów w Ziemi Świętej spowoduje, że uczciwi ludzie wreszcie zobaczą tę jawną totalną ciemnotę i odwrócą się od niej.
Dlatego Intifada jest tak ważna. Może być ona początkiem uniwersalnej ogólnoświatowej Intifady, która nie powinna zatrzymać się na granicach Ziemi Świętej. Wiem, że myśl ta jest obca Palestyńczykom. Walczą za swoje wioski i miasta, za równość i swobodę, za możliwość życia i modlenia się w swoich świątyniach. Gdyby osadnicy zrezygnowali z przywilejów, dla Palestyńczyków problem byłby rozwiązany. Lecz dla rabina Wise i jemu podobnych, zniewolenie Palestyńczyków i zawładnięcie ich ziemią jest niezbędnym dowodem własnych osiągnięć, i łatwo się nie poddadzą. Wszystko z powrotem sprowadza się do umoralniającego misterium: Nadzieja z Halil jest jedynie siostrą Wyzwolenia dyskursu i światowej Rewolucji.
„Mapa drogowa” markiza de Sade,
czyli sprośne kawały o Palestynie
Mowa wygłoszona 18 czerwca 2003 roku w Paryżu.
„Mapa drogowa” nie jest kompromisem między Palestyńczykami a Żydami, lecz pomiędzy samymi Żydami, wcale nie mieszkającymi na Bliskim Wschodzie, a mianowicie, między żydowskimi liberałami z Nowego Jorku i żydowskimi neokonserwatystami z Waszyngtonu. Obu grupom przyświeca cel zachowania i pomyślnego rozwoju państwa żydowskiego, i różnią się tylko strategią. Podczas gdy tacy neokonserwatyści jak Perle wytępiliby i zmietli z powierzchni ziemi wspomnienie o swoich wrogach a la Joshua bin Nun, to Tom Friedman i inni liberałowie myślą o bezpiecznym uwięzieniu gojów w dobrze strzeżonej przez żołnierzy NATO strefie Gazy. Obecnie, te dwie grupy osiągnęły kompromis z poniższych przyczyn. Zakończył się aktywny etap amerykańskiej konkwisty Iraku, lecz armia USA w dalszym ciągu krwawi w Iraku i Afganistanie. Przed wymianą w podbitym Iraku amerykańskich żołnierzy na francuskich, hinduskich i innych rekrutów, co pozwoliłoby Amerykanom zrealizować następny etap – czyli zniewolić Iran, trzeba pokazać światu, że wojna ta nie była po prostu niebezpiecznym imperialistycznym przedsięwzięciem w interesach syjonistów. Skąd więc wzięła się idea „mapy drogowej”?
Dwóm żydowskim ugrupowaniom w USA wyśmienicie udaje się pewne przedstawienie. Chociaż rzeczywiste różnice pomiędzy nimi są niewielkie, fakt ten skrywają dzięki hałaśliwym kłótniom. Podobnie jak przebiegły handlarz uliczny, opowiadając o swoim nieszczęściu zmuszającym go do rozstania się z cenną rzeczą po najniższej cenie, zachęca naiwnego klienta do transakcji, zatwardziali syjoniści opłakują „oświęcimskie granice” „mapy drogowej”. Niektórzy przyjaciele Palestyny, głównie ci, którzy uwierzyli w rozwiązanie w postaci dwóch państw, widząc zamieszanie wśród Żydów, nabrali się na podstęp i szybko wyciągnęli wniosek, że „mapa drogowa” jest dobrym i sprawiedliwym rozwiązaniem dla Palestyńczyków.
Prawnik Jack Graham napisał: „Syjoniści histerycznie boją się tego spokojnego teksańskiego kowboja, który pokaże niezależność amerykańskiego myślenia. Pokój jest blisko!” Zawsze zapalczywy Ali Abunimah ogłosił (w artykule Kto boi się „mapy drogowej?[14]): „Poplecznicy Izraela już panikują tylko dlatego, że w planie tym pojawiła się sprawiedliwość i wzajemność”.
Niestety, nikt nie boi się „mapy drogowej”. Abunimah i inni powtórzyli błąd młodziutkiej panny młodej wychodzącej za księcia de Bauffremont, notorycznego sodomitę, z doskonałego, choć pikantnego opowiadania markiza de Sade. Książę miał się ożenić z cnotliwą i niewinną dziewczyną, której matka dobrze znała preferencje swego przyszłego zięcia.
Córeczko, rzekła, odrzuć pierwszą propozycję swego małżonka. Powiedz twardo, w każdy inny sposób, tylko nie w ten! (Ma fille, méfiez-vous des premie`res propositions que vous fera votre mari, et dites-lui fermement: Non, monsieur, ce n’est point par la` qu’une honneˆte femme se prend, partout ailleurs autant qu’il vous plaira, mais pour la`, non certainement…)
Jednak książę postanowił zrezygnować z analnego przyzwyczajenia i zbliżyć się do młodziutkiej małżonki w sposób konwencjonalny. Był wielce i przyjemnie zaskoczony, gdy panienka odrzuciła jego początkowe umizgi i nakierowała go na kotlinkę, którą zawsze wolał. Taką to historię opowiedział nam markiz w opowiadaniu trafnie zatytułowanym L’E´POUX COMPLAISANT.
Prawdopodobnie prezydent Bush był równie zaskoczony nieoczekiwanym poparciem „mapy drogowej” przez popleczników sprawy palestyńskiej. Powinni ją odrzucić, ponieważ był to w rzeczywistości plan odpowiedni dla markiza de Sade. Podobnie jak z panną młodą, manipulowano nimi tak, by przyjęli rozwiązanie pozornie odrzucane przez podstępnego partnera, wpadając przez to w pułapkę. Znajdujący się wśród nich zwolennicy dwóch państw, na podobieństwo chłopców ze szkoły publicznej na pierwszej wycieczce w nieznane, tak bardzo palą się do działania, że łatwo wpadną w każdą pułapkę.
Rzeczywiście, „mapa drogowa”, gdyby kiedykolwiek miała zadziałać, byłaby straszna, a warunki narzucone przez rząd Sharona uczyniły ją żałosną. Trafnie ją opisali i sprawiedliwie skrytykowali Jeff Blankfort[15], Ran HaCohen[16] i Kathleen Christison w Counterpunch, oraz Edward Said, Uri Avnery i Jennifer Loewenstein wraz z innymi. 14 warunków izraelskiego rządu kompletnie rozwodniło wszystkie pozytywne elementy, jakie „mapa drogowa” mogła zawierać. W najlepszym wypadku, proces ten stworzyłby kilka ogrodzonych rezerwatów dla tubylców, które by nazwano „Państwem Palestyńskim”.
Czy oznacza to, że my, orędownicy humanizmu, powinniśmy zwalczać „mapę drogową”, jak sugerują niektórzy przyjaciele? Moglibyśmy oczywiście, jak Don Kichot, podjąć wysiłek i walczyć z wiatrakami. Lecz jest następny pikantny żart o starszym panie chorym wenerycznie, którego lekarz informuje, że powinien odciąć sobie członek. Spanikowany i zrozpaczony biegał od jednego specjalisty do drugiego, aż największa wśród nich znakomitość całkowicie go uspokoiła mówiąc, że jego chory członek już odpadł.
Innymi słowy, nie ma powodu, aby zwalczać ten fikcyjny plan, ponieważ w sposób naturalny zniknie on tak samo, jak wiele innych „planów pokojowych”. Rakietowe ataki Sharona na bezbronną Gazę, groteskowy „demontaż” osiedli przed ostateczną decyzją o ich rozszerzeniu, udowadniają, że izraelscy liderzy nie mają najmniejszego zamiaru przestrzegać nawet jego skromnych wymagań. Ahmed Bouzid, świetny filadelfijski analityk, podsumował to doskonale: „Każdy, kto obserwował ten konflikt i ma minimalne wyczucie historyczne, widzi, że ostatnie deklaracje rządu izraelskiego są niczym innym, jak grą na zwłokę”[17].
Faktycznie, po co syjonistom przyjmować ten plan, i jakikolwiek plan pokojowy? Są oni prawdziwymi panami sytuacji; jedyna inna licząca się regionalna potęga, Irak, została zniszczona przez bohaterską Jessicę Lynch i jej towarzyszy broni; a Teheran czeka na swoją kolej. […] Prezydent Bush ponownie wygląda jak sterowana zabawka, reagująca na zdalne rozkazy syjonistów.
Nie ma najmniejszej szansy na jakiekolwiek rozwiązanie w Palestynie, oprócz rozwiązania polegającego na równości, ujednoliceniu obywatelstwa i pełnej integracji wszystkich mieszkańców Palestyny. Zwolennicy dwóch państw zbłaźnią się sami. Na domiar złego, nie będzie szans na to rozwiązanie, dopóki w amerykańskim dyskursie nie zapanuje jakaś symetria. A właściwie, dlaczego media omawiają nieistniejącą „mapę drogową”? Jest to następny dowód na istnienie choroby zwanej asymetrią dyskursu. Wątpiącym w istnienie asymetrii trzeba przypomnieć ostatnie akty terrorystyczne w Gazie i Jerozolimie. Podczas gdy zabicie niewinnych cywili w Gazie amerykańskie gazety z trudem nazywały „przemocą”, następnego dnia, gdy „przemoc” zawitała do Zachodniej Jerozolimy, specjalnie podkreślano, że jest to „przemoc”. Tę asymetrię połączono z wieloma innymi anomaliami, od przeznaczenia dla Izraela 80 procent całej amerykańskiej pomocy dla zagranicy, do nieproporcjonalnie wielkiej ilości miejsca, jakie media poświęcają sprawom żydowskim, od Holokaustu do Kabały. Wszystko to składa się na jedyny w swoim rodzaju fenomen.
Martwi nas tragedia palestyńska, lecz powinniśmy także użalić się nad tragedią Amerykanów, ponieważ ci śmiali ludzie, kiedyś sławni z wolności słowa i bezwzględnego indywidualizmu, jeśli chodzi o niezależność myślenia prawdopodobnie przegraliby z gęsiami. Niedawno Amerykanie maksymalnie krytykowali prezydenta Clintona. Uważali oni, że nie było to z powodu jego pozamałżeńskich związków, ale dlatego, że kłamał. Możemy przebaczyć wszystko oprócz kłamstwa. Nie tylko gazety zaatakowały go za raczej niewinne kłamstwo, lecz nawet Kongres z tego powodu próbował oskarżyć go o zdradę.
Dwadzieścia lat temu, za to samo przestępstwo prezydenta Nixona praktycznie obdarto ze skóry i zlinczowano. On kłamał, krzyczały media, on kłamał, powtarzali Amerykanie, i zmusili go do rezygnacji. Lecz kłamstwo obecnego prezydenta, Busha, nie dotyczyło sprawy małej i nędznej, lecz było to wielkie kłamstwo o broni masowego rażenia w Iraku. A kogo to obchodzi – mówi nonszalancko Wolfowitz, a Tom Friedman powtarza, kto to faktycznie potępia? Nie jest to „ważna sprawa, którą powinniśmy się interesować”[18]. „Amen, odpowiedzieli Amerykanie, już zapomnieliśmy, czy kiedykolwiek wspomniał o broni masowego rażenia.” Okazuje się, że amerykańscy Żydzi decydują nie tylko o tym, kto jest antysemitą (czyli tym, kto nawołuje do równości pomiędzy Żydami i nie-Żydami), lecz także o tym, kto jest kłamcą.
Nie martwią mnie zasady moralne Amerykanów, lecz ich totalna ślepa podatność na manipulację. Ich gotowość do szczerego powtarzania cokolwiek im się powie jest równoznaczna z opętaniem przez szatana. Jak w haitańskich wierzeniach, zostali zamienieni w żywe trupy przez złowrogiego czarownika, czyli Panów Dyskursu. Kilku naszych wspaniałych przyjaciół z USA coraz bardziej przypomina radzieckich dysydentów z przeszłości, z jedną ważną różnicą. Dysydenci mieli pełne poparcie Zachodu, natomiast współcześni dysydenci amerykańscy są osamotnieni.
Obecnie wszyscy chcemy być lojalni. Nawet Kassandrze trudno było boleć nad wprowadzeniem drewnianego konia w mury Troi, gdy wszyscy radowali się ze wspaniałego daru Danajów. Lecz w Ameryce, konformizm przekracza wszelkie granice. A najgorsze jest to, że ta asymetria nie zatrzymuje się tam, lecz wlewa się do Europy. Władcy totalitarnych mediów amerykańskich wykupują media w Europie. Miliarder Haim Saban, izraelsko-amerykański Żyd, kupuje KirchMedia, największą niemiecką stację telewizyjną. On także najszczodrzej z indywidualnych osób wspiera partie polityczne USA, i jest wielkim zwolennikiem Izraela – do tego stopnia, że Uniwersytet Kalifornijski cofnął mu certyfikat bezpieczeństwa[19]. Można sobie wyobrazić, jakie programy będzie nadawać jego telewizja. Należy się przyjrzeć tej próbie zawłaszczenia stanem umysłów w Europie, bo zepsute towary made in USA – od genetycznie modyfikowanego mięsa po mydlane opery i „newsy” – nie powinny być dopuszczone do Europy.
Francja to podstawa tamy powstrzymującej amerykański przypływ. Gdyby prezydent Jacques Chirac nie trzymał się swego pryncypialnego stanowiska, Gerhard Schroeder z Niemiec i Władimir Putin z Rosji nie śmieliby sprzeciwić się amerykańskiemu atakowi na bezbronny Irak. Możecie być dumni ze swoich liderów, i powinniście ich poprzeć. Francja potrzebuje zjednoczenia, a nic tak nie jednoczy przeciwników Imperium, jak sprawa Palestyny. Niech to połączy razem rdzennych Francuzów i jej przybrane dzieci.
Francja to jasna gwiazda w konstelacji Europy. Niech ten cudowny kraj krętych wąskich dróg, winnic i farm, wspaniałych katedr i parafialnych kościołów, ale także nowoczesnego przemysłu i niezawodnej komunikacji, przyjaznych i troskliwych ludzi, będzie także jej gwiazdą przewodnią. Francja jest także ważna dla Europy Wschodniej, ponieważ członkostwo w Unii powinno uwolnić tamte narody od ich wytrenowanego przez Sorosa proamerykańskiego i prosyjonistycznego przywództwa. Ze względu na tradycyjną przyjaźń, Francja jest ważna dla Rosji, by Rosjanie mogli uwolnić się od pozostałości po zainstalowanym przez CIA reżymie Jelcyna.
Francja jest ważna dla Bliskiego Wschodu, lecz jest nawet ważniejsza dla USA. Jednak kraj ten nie może sam sprzeciwiać się Imperium, nie możemy go także wciągać w konfrontację. Niech Francja będzie przykładem do naśladowania dla uczciwych Amerykanów, jak była nim w początkach Republiki. Uprzywilejowani Amerykanie zdają sobie z tego sprawę. W małej wiosce w Szampanii natknąłem się na częstego tam gościa, pana Cohen’a z New York Times. W tygodniu przebywa na Manhattanie, zjada wolnościowe frytki z rybą po żydowsku, i nawołuje do ukarania zdradliwej Francji, lecz w weekendy przylatuje tutaj, by nacieszyć się smakiem prawdziwej cywilizacji. W głębi duszy przyznaje, że w Amerykańskim Imperium pod władzą Teksańczyków i żydowskich baronów medialnych nawet jego poplecznicy czują się niewygodnie; prawie tak samo niewygodnie, jak w bliskowschodnim państwie żydowskim.
Dlatego ostatecznie, w cywilizowanej Francji markiza de Sade oddano do szpitala psychiatrycznego, nie prosząc o stworzenie „mapy drogowej”.
Czy już jest po Intifadzie?
(Aktualność Geoffrey Chaucer’a[20] w Ziemi Świętej)
„Palestyńska Intifada zakończyła się, a Palestyńczycy przegrali” – ogłosił w Washington Post[21]18 czerwca 2004 roku amerykańsko-żydowski felietonista Charles Krauthammer. Opór zbrojny zanikł; nie ma ataków na obywateli izraelskich; Palestyńczyków rzucono na kolana dzięki wymordowaniu palestyńskiego przywództwa i Murowi, który zamknął niesfornych tubylców w gettach, pisał wierny zwolennik syjonizmu. Czy to prawda? Czy opór został złamany, a Ziemia Święta poddała się zwycięzcy? Przeanalizujmy to:
Palestyny nie można oddzielić od większego kontekstu: bitwa o Palestynę rozpoczęła się w Jerozolimie i Gazie, lecz obecnie szaleje w Falujah j Kerbala, pomimo wyznaczenia agenta CIA na władcę „niepodległego Iraku”. Przed powrotem do Jerozolimy, wojna przeciwko judeo-amerykańskiej dominacji prawdopodobnie obejmie Teheran, Damaszek, a nawet stolice europejskie. Co prawda Intifada w Palestynie straciła impet, lecz nie należy się temu dziwić.
Na Bliskim Wschodzie, i gdzie indziej, wojskowa potęga żydowskiego państwa nie ma rywali. Uzbrojona po zęby, wyposażona w najnowszy amerykański sprzęt wojskowy, oraz atomową, chemiczną i biologiczną broń masowego rażenia, jest prawdopodobnie w stanie zmierzyć się z dowolną armią świata. W armii izraelskiej służą wszyscy, mężczyźni i kobiety, a ich wojskowe doświadczenia są niezbędne dla kariery, zarówno ministra jak i fryzjerki. To zmilitaryzowane społeczeństwo osadników łatwo pokonało całkowicie rozbrojoną ludność rdzenną.
Zwykłą bronią Palestyńczyka jest kamień przyniesiony na stok wzgórza; ich osławieni „samobójcy zamachowcy” to była raczej manifestacja niepodległego ducha a nie groźba dla Izraela; z wojskowego punktu widzenia trudno uznać to za coś więcej niż naprzykrzanie się. Zwykłe wypadki drogowe zabijają więcej Izraelczyków niż Palestyńczycy. Bez żadnego wojskowego przeszkolenia, oddzieleni od świata zewnętrznego, Palestyńczycy nie mogli dostać żadnej broni oprócz przemycanej przez sprzedajnych osadników; więc nic dziwnego, że nie byli w stanie pokonać stalowych czołgów i laserowo sterowanych pocisków powietrze-ziemia.
Ponadto, Żydzi mają do swojej dyspozycji potężną tajną broń – są gotowi zniszczyć kraj. Ich doskonale zaplanowane studnie artezyjskie zniszczyły źródła wody i przekształciły Ziemię Świętą w wyschniętą pustynię. W tym tygodniu zrobiłem wycieczkę wzdłuż strumienia Ghor (po hebrajsku, Arugot), który wcześniej nigdy nie wysychał. Była to ostoja górskich kóz i leopardów. Teraz strumień wysechł, ponieważ pobliski kibuc Ein Gedi wywiercił szyb, ułożył rurociąg i napełnia wodą butelki na sprzedaż w Tel Avivie. Łagodne skłony wzgórz Samarii zostały zniekształcone przez nowe drogi do nowych żydowskich osiedli. Na północy strefy Gazy, zieloną krainę pachnących sadów zamieniono w czarną pustynię Mordoru z tlącymi się pniami spalonych drzew. W zniszczonym kraju, osadnicy tryumfują nad rdzenną ludnością.
Lecz mimo to deklaracja Krauthammera o zwycięstwie jest przedwczesna. Konfrontacja imigrantów z rdzenną ludnością słodkiej ziemi palestyńskiej przypomina mi Opowieść Rycerza(The Knight’s Tale), pierwsze dzieło Geoffrey Chaucer’a, który opowiada o dwóch braciach, Arcite i Palamonie, bez pamięci zakochanych w królewskiej córce Emely, „łagodnej i godnej uwielbienia, jak maj w wiosennych kwiatach, w studziennej wodzie kąpiącej jędrne ciało”.
Aby zdobyć jej rękę, Arcite zwrócił się do Boga Wojny, a Palamon błagał Boginię Miłości. W decydującym starciu, wspierany przez Marsa, Arcite pokonał zakochanego Palamona, lecz nie dane mu było poślubić pięknej panny. Po militarnym zwycięstwie załamał się i nagle umarł. Bóg Wojny mógł mu dać zwycięstwo, lecz jedynie Bogini Miłości mogła dać dziewczynę. Szlachetny król oddał córkę pokonanemu rycerzowi. Chaucer kończy opowieść: „przy dźwiękach radosnej, pełnej rozkoszy melodii Palamon poślubił Emely”.
Angielski bard przepowiedział to, czego nie jest w stanie wyobrazić sobie butny Krauthammer: ludzie kochający swoją ziemię zachowają ją, nawet, gdy wojskowe zwycięstwo odniosą przeciwnicy.
Ziemię trzeba kochać, jak Palamon kochał Emely, jak mężczyzna kocha kobietę; a na taką miłość nie może zdobyć się większość Żydów. Niektórzy z nich widzą w Palestynie symbol boskiej obietnicy danej narodowi Izraela lub gwarancję czasów mesjańskich, lecz taka symboliczna miłość skazana jest na porażkę. Oto mój przyjaciel, francuski socjalista, ożenił się z Rosjanką, symbolizującą komunizm i Dostojewskiego, lecz ich małżeństwo rozpadło się pod brzemieniem symbolizmu.
Angielski znajomy ożenił się, aby odwrócić uwagę od swoich preferencji seksualnych; miał dość ciągłego wyjaśniania wyborcom, dlaczego się nie ożenił. Analogicznie wielu Żydów skusił syjonizm, ponieważ trudno im było wyjaśniać, dlaczego nie mają własnego kraju. Lecz takie trudności nie powinny być podstawą dla zawarcia małżeństwa, a żywej kobiety i konkretnego kraju nie stworzono aby zapewnić wytłumaczenie.
Najgorsi z tego wszystkiego to Krauthammerowie, amerykańscy Żydzi, wierzący, że ziemia, której nie orali ani nie sieli, może należeć do nich, ponieważ mają tytuł do jej posiadania, jak do rzadko odwiedzanego domku letniskowego. Nie czują miłości, lecz zazdrość dotkniętego impotencją sułtana do kupionej i zapłaconej niewolnicy.
Osadnicy usuwani z Synaju w latach osiemdziesiątych udowodnili, że brak im prawdziwej miłości. Gdy po krótkim pobycie opuszczali tamte miejsca, rozwalali wszystko, co mieli pod ręką, podkładali dynamit pod każdy dom i niszczyli buldożerami wszystkie ogrody i winnice zasadzone tubylczymi lub importowanymi rękami. A obecnie, gdy omawiane jest ich wycofanie się z Gazy, przysięgają, że przed przekazaniem swojej ziemi znienawidzonym tubylcom, usuną z niej wszelkie oznaki życia. Tak się nie postępuje z ukochaną ziemią: poeta był gotów rzucić przed ukochaną całą swoją czułość, by opuszczając go stąpała po niej jak po miękkim dywanie, i życzył jej szczęścia z nowym wybrankiem, „ukochanym tak bardzo, jak sam ją kochał”.
Palestyńczycy nigdy nie niszczyli swoich domów i ogrodów, gdy zmuszeni byli je opuścić, i przepiękne stare arabskie domy i ogrody w Talbieh i Ain Karim świadczą o miłości ich właścicieli okazywanej im do końca. Nie tylko wiara w ewentualny powrót powstrzymywała ich od podpalania drzew i niszczenia domów przed ucieczką do obozów uchodźców w Libanie i Gazie – lecz przede wszystkim ich bezinteresowna miłość do ziemi i drzew.
Ziemia Święta jest wspólnym dziełem naszego Pana Boga i jej ludu. On ją stworzył; a oni jej służyli, budowali tarasy, okopywali oliwki, i modlili się do jej Pana na wzgórzach. Podobnie jak pobity Palamon zdobył piękną Emely, Ziemię Świętą odziedziczą zwyciężeni; natomiast zwycięzcy zginą, jeśli nie zwrócą się do Bogini Miłości i nie umiłują ziemi i jej ludu.
Historia Yanoun według Douglasa Adamsa [22]
Mając wybór, zamieniłbym się w drzewo a nie w boga. W figowe drzewo w Yanoun, maleńkiej wiosce na wschodnich skłonach wzgórz Samarii. Było to jedyne miejsce na ziemi, gdzie taka myśl mogłaby przyjść mi do głowy pewnego doskonale spokojnego sierpniowego popołudnia, gdy lekka bryza przedarła się do doliny. Siedziałem pod drzewem, gdyż sierpniowe słońce wściekle paliło, a w cieniu drzewa figowego można było znaleźć schronienie. Nie miałem gdzie się śpieszyć, ani nic do roboty. Była to oaza ciszy i spokoju, w sam raz dla Buddy – lub drzewa.
Tarasowata dolina przechodzi w inną wielką dolinę z płaską polaną na dnie, i ta sucha rzeka zasila większą, Wadi Akraba, odprowadzającą sporadycznie deszczowe wody do Jordanu. Podczas gdy Tel Aviv jest gorący, wilgotny, parny, hałaśliwy i burzliwy, ciche Yanoun cieszy chłodnym górskim powietrzem.
Otoczenie czyni nas tym, czym jesteśmy. Wystarczy przejść się po gęstych laskach nad Jordanem, a w duszy poczujemy nocnego łowcę – tygrysa. Po zanurzeniu się w rozległą dolinę odkryjemy w sobie spokojną duszę owieczki. Wzgórza Yanoun nadają się do kontemplacji drzewa, można tam wróść w zbocze wzgórza i patrzeć. „Gdy nie chcesz już być bogiem”, rozmyślał Douglas Adams, którego książkę wziąłem ze sobą, „połóż się na ziemi, a za chwilę drzewo wyrośnie ci z głowy. Gdy połączysz się z ziemią, wsączysz się w jej wnętrze, przepłyniesz jej życiowymi arteriami, i w końcu wynurzysz się w postaci czystego strumienia”.
Prawdopodobnie Douglas znał nasz kraj, w przeciwnym wypadku, jak mógłby tak dobrze wczuwać się w jego nastrój? Kilka metrów niżej, w jaskini, tryskało źródełko, zaopatrujące kilka rodzin wioseczki w zimną źródlaną wodę. Być może był to bóg lub prorok. Młoda dziewczyna buja bukłak pełen zsiadłego mleka przywiązany sznurem do pochyłego drzewa figowego. Matka z babką siedzą obok niej w cieniu, patrząc w odległe doliny. W dole, na polanie pasie się stado owiec, a dzieci z Yanoun grają w piłkę z Tarek’iem, młodym amerykańskim woluntariuszem.
Daleko w dole jest dwór zbudowany w dziewiętnastym wieku przez Mustafę Bega, bośniackiego szlachcica, który uciekł z Bałkanów i znalazł przystań na brzegach Palestyny. Bośniacy osiedlili się w dwóch wioskach, w Cezarei Nadmorskiej, na pokrytych wydmami ruinach starożytnej stolicy Palestyny, i w Yanoun, w głębi kraju. Był to doskonały wybór utalentowanych ludzi. W Cezarei, na brzegu morza, zbudowali piękny meczet, w roku 1948 zamieniony na bar przez izraelskich zdobywców. W Yanoun zbudowali dwór.
Jego czerwone dachówki przypominają, że budynek wzorowany był na europejskim oryginale, ponieważ w gorącej Palestynie nie potrzeba robić dachów z dachówek. W pokojach jest wciąż pełno starych mebli. Mustafa Beg (sam jego tytuł wzbudza szacunek) był w swoim czasie człowiekiem wybitnym i zamożnym, i potrafił docenić nadarzającą się mu okazję. Imperium Ottomańskie przystąpiło do prywatyzacji wspólnych ziem, i ziemie wiosek zostały wystawione na rozgrabienie przez tych, którzy mieli pieniądze lub dobre stosunki w Istambule.
Okazja dla Mustafy Bega pojawiła się, gdy ottomańscy urzędnicy podatkowi przybyli zebrać podatki, a ludność sąsiedniej wioski Akraba zrobiła to, co ona i jej przodkowie zawsze robili w podobnych przypadkach – uciekła przed poborcami. Wzięli swój ruchomy dobytek i poszli w góry, w nadziei, że poborcy odejdą tak samo szybko, jak się pojawili. Lecz nowe idee ekonomicznego liberalizmu już przeniknęły z Europy, a wśród nich idea prywatyzacji.
Poborcy zaproponowali Mustafie by zapłacił należne podatki wzamian za ziemie Akraba, a on się na to zgodził. W rezultacie, ziemie te – setki i tysiące akrów oliwkowych sadów – zarejestrowano na jego nazwisko. Gdy chłopi wrócili, Mustafa był zmuszony oddać większość ziemi, lecz zachował jej wystarczająco wiele, by uważać to wszystko za bardzo zyskowny interes. Dotychczas wielu chłopów z Yanoun oddaje połowę swoich oliwkowych zbiorów żyjącym w Nablus potomkom Mustafy Bega. Inni dzielą swe zbiory z następnym z kolei wielkim posiadaczem ziemskim, Nimr’em. Lecz są także wolni chłopi.
Zatrzymałem się w gościnnym domu Hassana, zbudowanym na jego własnej ziemi. Ponad osiemdziesięcioletni Hassan jest mocnym i postawnym starcem w popielatej galabiji i abaji, swego rodzaju szerokim ubiorze z płaszczem na wierzchu. Galabiję przepasał szerokim skórzanym pasem, na którym wisiał krótki ostry nóż. Gdy ściskał moje ręce swymi kształtnymi rękami poczułem ich twardość, jak gdyby były wyrzeźbione z miejscowego kamienia. W ostatnim roku hadżi Hassan odbył pielgrzymkę do Mekki, lecz jest przede wszystkim chłopem.
Urodził się jakieś 50 mil stąd w linii prostej, w Beit Jibrin na pogórzu Halil, kiedyś te łagodne wzgórza biblijnej Szefeli zamieszkiwała kwitnąca społeczność winiarzy. W roku 1948, Żydzi zaatakowali ją i wypędzili chłopów, zajęli ich przestronne domy i pola, i utworzyli komunę tylko dla Żydów – kibuc. Zachowane domy Beit Jibrin wciąż robią na zwiedzających wrażenie swymi proporcjonalnymi kształtami, doskonałym rozmieszczeniem (Chińczycy powiedzieliby, dobrym feng szu) i zintegrowaniem z drzewami owocowymi i krzakami winogron.
Hassan stał się uchodźcą, jak wszyscy z Beit Jibrin, jak wszyscy chłopi z setek wiosek z Galilei, Szefeli i Negeb. Była to Nakba, palestyński Holokaust, kiedy to zniszczono wspaniałą kulturę o tysiącletnich tradycjach. Uciekinierów stłoczono w obozach dla uchodźców, gdzie mogli tylko marzyć o powrocie do domu. Hassan znalazł się w Deheishe Camp, jakieś 20 km od utraconego domu w Beit Jibrin. W pogodny dzień mógł nawet zobaczyć dachy Beit Jibrin. Jego przyjaciele próbowali przekradać się przez nową granicę by powrócić do domu, lecz niezmiennie spotykali się z żydowskim ostrzałem. Hassan był młody i gotowy do rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Poszedł do odległego Yanoun i zakupił działkę ziemi od rodziny Bośniaka Mustafy Bega.
Pan Bóg i Najświętsza Patronka Palestyny pobłogosławili Hassanowi. Ożenił się i miał kilku synów i córki, a potem wziął drugą żonę, i miał jeszcze kilkoro, aż dochował się dwanaściorga krzepkich synów i pięknych córek. Jego przestronny trzykondygnacyjny dom z mniejszymi oficynami może konkurować z dworkiem Bega. Na zboczach posadził wiele drzew oliwnych, a przed domem rośnie winorośl brzemienna ciężkimi żółtymi gronami. Kilka metrów w górę zbocza znalazłem wyraźnie zaznaczony prostokąt starej prasy do wina, z doskonale zaokrąglonym wgłębieniem na winogronowy sok. Aż do upadku Kalifatu Umajjadów w dziewiątym wieku, w miejscu tym tutejsi chłopi bosymi nogami rozgniatali żółte słodkie grona. Obecnie uważa się, że ziemia ta (w przeciwieństwie do ziem na południe od Jerozolimy) nie nadaje się do uprawy winorośli, lecz kto wie? Ogrodnicze talenty Hassana mogłyby zdziałać cuda!
Miejscowi chłopi hodują oliwki, i tego ranka druga żona Hassana, wysoka i dostojna niewiasta po sześćdziesiątce, podała mi gęsty zielonkawy sok z oliwek z wielkim okrągłym miejscowym chlebem, hubz baladi, który upiekła pół godziny temu. Posiłek uzupełnił twardy biały kozi ser, posolony tymianek, kiść winogron i szklanka słodkawej herbaty z liśći szałwi.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Adnana, syna Hassana. Adnan, inżynier elektryk, jest zatrudniony przez miejscowe władze i ma regularnie obchodzić i sprawdzać instalacje elektryczne. Nadzruje także generator zasilający wioskę w prąd przez cztery godziny, od siódmej do jedenastej wieczorem. Jak wiele innych wiosek w górach, Yanoun nie jest podłączone do ogólnokrajowej sieci. Adnan ubrany jest po miejsku, ma jasną jedwabną koszulę i ładne lakierowane półbuty. Skończył uniwersytet w Nablus, ożenił się z dziewczyną z Nablus i przywiózł ją tutaj do wioski.
Wieczorami gawędziliśmy – Adnan, jego miejska żona i ja. Życie jest lepsze w wiosce, powiedzieli… lecz jak oni tęsknią za rzadkimi wieczorami w mieście! Ich marzenia trudno spełnić. W normalnych czasach do Nablus można było się dostać w pół godziny, lecz teraz wydostanie się z Yanoun zabiera cały dzień. Bezpośrednia droga Akraba – Nablus jest zablokowana przez Żydów, którzy nie pozwalają palestyńskim samochodom jeździć po niej. Zamiast tego, Adnan z żoną muszą jechać wyboistą drożyną wspinającą się po górach i przecinającą doliny, czekać godzinami na punktach kontrolnych, cierpieć grubiaństwa i przeszkody ze strony żołnierzy z blokad drogowych, wlec się milami od jednej blokady do drugiej, lub jechać jeszcze gorszymi drogami swoim trzydziestoletnim volkswagenem-garbusem. Szybciej jechało się na ośle za czasów Mustafy Bega. Jednak obecnie, na wzgórzach wokół Yanoun pełno czujnych oczu i karabinów.
„Nie siedź pod tym drzewem”, krzyknął Adnan. „Oni nie lubią tego”.
Dokładnie nad wzgórzem po drugiej stronie doliny, na wciąż niebieskim niebie wzeszedł księżyc w pełni. Przebiła go wąska wieża obserwacyjna, a światło otaczających ją, stale świecących, lamp przeciwmgielnych odbijało się od drutów kolczastych. Wyglądało to wszystko jak niewielkie więzienie, a jego mieszkańcy byli zarówno więźniami jak i dozorcami. „Oni” to szajka żydowskich osadników, którzy przybyli by odzyskać ziemię Izraela. Zamiast, jak Hassan, kupić ziemię, oni ją zagrabili. Chłopi z Yanoun nie mogli za bardzo oburzać się na grabież ziemi, ponieważ nie była to ich ziemia. Lecz osadnicy, jak napięta sprężyna, w każdej chwili gotowi byli do skoku. Chociaż ich mała osada znajdowała się na szczycie wzgórza po drugiej stronie doliny, nie pozwalali chłopom wchodzić na zbocza będące w zasięgu ich karabinów.
Bardzo gwałtowni, pełni strachu i nienawiści, zachowywali się jak na filmach o Dzikim Zachodzie. Gdy normalni ludzie idą na wycieczkę, oni zamieniają wycieczkę w centralnie koordynowaną operację wojskową z biblijną nazwą, powiedzmy, „Wyprawa Jehu” (II Królewska, 10). Uważają wszystkich innych za źródło zagrożenia. Uwięzili siebie na szczycie wzgórza, i chcą uwięzić także chłopów.
Adnan, inżynier z miasta, nosi w swoim biodrze ich kulę. Osadnicy chcieli ukraść wioskowe stado owiec, lecz on ich powstrzymał, chociaż był sam z małym dzieckiem, a ich było pięciu uzbrojonych chłopa. Pomimo tego walczył z nimi gołymi rękami, aż go postrzelili, a podczas powstałego zamieszania dziecko zagnało stado z powrotem do wioski.
Izraelczycy nie zwracają uwagi na nasze doniesienia o osadnikach. Sympatyczny stary zwolennik metod pokojowych Uri Avnery proponuje nam alternatywę: zły osadnik kontra dobry Izraelczyk, i ludzie desperacko poszukując dobrego Żyda dają się na to nabrać. Lecz czy to nie wszystko jedno? „Złym osadnikiem” jest ten, kto dręczy Hassana w Yanoun, natomiast „dobrym Izraelczykiem” jest ten, kto wygnał Hassana z Beit Jibrin w roku 1948. Źli osadnicy, bez zbrojnego poparcia dobrych Izraelczyków, przegraliby w ciągu dwóch dni. Natomiast poparcie to nie istniałoby bez moralnego poparcia o wiele lepszych Żydów zza granicy.
W rzeczywistości, Izraelczycy nie są lepsi od osadników. Dzielą się oni na dwie kategorie. Niektórzy z nich są typowymi Vogonami, z gruntu podłymi i niebezpiecznymi. Czytelnikom, którzy nie czytali Hitchhiker’s Guide to the Galaxy wyjaśniam, że Vogonowie byli „jedną z najbardziej niesympatycznych ras w Galaktyce, w rzeczywistości nie byli źli, lecz nie mieli umiarkowania, byli nadmiernie gorliwi i gruboskórni”, uwielbiali niszczyć, rozpychać się łokciami i wrzeszczeć „opór nic nie da”. W książce tej, niszczą Ziemię; w naszej rzeczywistości niszczą piękne wioski i wspaniałe drzewa nie pytając nikogo o pozwolenie. Wykorzystują nawet ten sam pretekst, co Vogonowie Adamsa: przygotowują ziemię pod drogę łączącą dwie żydowskie osady przez ziemię tubylców.
Jedynie po zetknięciu się z drugim rodzajem Izraelczyków, można należycie ocenić Vogonów, którzy grają rolę, do jakiej się znakomicie nadają. Ten drugi rodzaj robi wrażenie uczciwych ludzi. Z szerokim, przyjaznym uśmiechem na twarzy, blond grzywką na czole, opaleni i nonszalanccy – lubią wystawiać na pokaz swe umęczone dusze i żądać zrozumienia od swych ofiar. Gdy się uprą, są w stanie zniszczyć piękną wioskę i wykarczować oblepione owocami drzewo, oto co mówi Adams:
„Nie masz do czynienia z żadnymi durnymi i pozbawionymi zdolności konwersacji dwu-bitowymi pociągającymi za spust kretynami, o niskich czołach i małych świńskich oczkach. Jesteśmy parą inteligentnych facetów, których prawdopodobnie polubiłbyś, gdybyś spotkał się z nami towarzysko. Nie chodzę dobrowolnie zabijać ludzi, by później chwalić się tym w kiepskich barach. Idę ich dobrowolnie zabijać, lecz potem godzinami żałuję tego przed swoją dziewczyną!”
Oba rodzaje są obce ziemi gdzie się urodzili, lecz chcą ją posiąść poprzez zagładę tubylców. Przy sposobności, niszczą także tę ziemię.
Nasza planeta Ziemia została stworzona, aby odnaleźć sens życia, mówi Adams, i to było zadaniem Człowieka, który miał to spełnić. Lecz, jak często się zdarza, coś poszło nie tak, i narody Ziemi, mające wypełnić to zadanie, zostały wytępione przez obcych najeźdźców: tępych i nie nadających się do niczego konsultantów medialnych, agentów nieruchomości, sprzedawców samochodów i prezenterów telewizyjnych, których wyrzucono z ich planety, ponieważ byli za głupi i bezużyteczni. Tyle o tej misji. Miną lata, lecz sens życia nie będzie odnaleziony, co bardzo ucieszy psychoanalityków.
Podobnie zdarzyło się w Palestynie, która wyjątkowo sprzyjała Człowiekowi w odnalezieniu drogi do Boga. Każdy szczegół jej krajobrazu może doprowadzić do oświecenia. Potrzebny jest tutaj jej lud, rdzenni Palestyńczycy z błyszczącymi oczami, ponieważ oni opiekują się i kochają swój kraj, są pobożni i gościnni, szanują tradycje i mają wspaniałe otwarte serca. Lecz coś poszło nie tak, i na ich świętą ziemię rzuciło się mnóstwo niepotrzebnych agentów nieruchomości i spekulantów walutowych. Czy odnajdziemy teraz drogę do Boga, gdy ziemia ta została zniszczona?
Zniszczyli ziemię w takim stopniu, że nawet gdybyś zmienił się w źródło nic nie pomoże. Wypłyniesz jako czysty potok, lecz prawie na pewno przymusowo napoją cię chemicznymi odpadami.
Wiele hałasu wokół Gazy
Według żydowskiego dowcipu Anglik odchodzi bez pożegnania a Żyd żegna się, lecz pozostaje. Tak właśnie jest z izraelskim wycofywaniem się z Betlejem, Ramallah a obecnie wycofywaniem się z wielkim hałasem z Gazy. Dwa tygodnie temu, izraelska armia przy dźwiękach fanfar opuściła Tul Karem. Gazety nazwały to ”budowaniem zaufania”, na które Palestyńczycy muszą jeszcze sobie zasłużyć. Kilka dni później, izraelskie czołgi z powrotem wtoczyły się do Tul Karem; z zimną krwią zabito kilku policjantów, porwano wielu jeńców – przygotowując się w ten sposób do następnego dobrze nagłaśnianego wycofania. Film ten oglądaliśmy wiele razy, co oznacza, że są entuzjaści scen troski o Gazę przedstawianych za pozwoleniem Ariela Sharona.
Wycofywanie się z Gazy jest bez znaczenia. Nie jest to żadne wydarzenie, chociaż przedstawia się je jako sensację. Obecne nie jest pierwsze, i na pewno nie ostatnie. W palestyńskiej historii, wycofywanie się z Gazy spowszedniało. Pamiętam nawet wycofywanie się z Gazy w roku 1956, a ludzie z gorszą pamięcią powinni jednak pamiętać medialny szum wokół izraelskiego wycofywania się z Gazy w roku 1993, uzgodnionego układami z Oslo. Było wiele sporów o to, czy na początek „ma pójść Gaza”, czy „Gaza i Jerycho”. Po wielu złośliwościach Palestyńczycy „dostali” Gazę i Jerycho. Ostatecznie okazało się, że Izrael dał pewnego rodzaju więzienną autonomię czemuś, co stało się Obozem Koncentracyjnym w Gazie i Otwartym Więzieniem w Jerycho wraz z pięciogwiazdkowym więzieniem dla VIPów w Ramallah.
Wycofywanie to mydlenie oczu, natomiast rozdzielający mur to rzeczywistość. Izraelska Agencja Informacyjna doniosła, że „Siły Obronne Izraela mają zbudować następny mur zabezpieczający wokół Strefy Gazy. System będzie składał się z trzech ogrodzeń, najnowocześniejszej elektroniki i czujników optycznych a także zdalnie sterowanych karabinów maszynowych. Kosztujący ogółem 220 milionów dolarów system powinien być zakończony w ciągu niespełna roku.” Oczywiście, za to wszystko zapłaci podatnik amerykański.
Jeśli z jakichś przyczyn, więźniowie staną się krnąbrni, to, aby nauczyć ich pokory, Izrael planuje za pomocą bomb zmusić ich do uległości, nie angażując przy tym żadnego żołnierza. Wycofanie jest korzystne dla rządzonego przez Sharona Izraela, ponieważ pozwala zmniejszyć wydatki, zredukować niepopularne powoływanie rezerwistów i o wiele łatwiej obsługiwać Obóz Koncentracyjny w Gazie. Nie jest to tajemnicą, ponieważ izraelscy urzędnicy wypowiadają ten pogląd przy wielu okazjach.
Nasz przyjaciel Uri Avnery nawoływał palestyński ruch oporu by „nie ułatwiał zadania Sharonowi” i by powstrzymał się od wszelkich działań militarnych aż do zakończenia wycofywania. Niestety, przykra rzeczywistość jest taka, że Palestyńczycy nie mają wyboru. Jeśli będą siedzieć cicho, zostaną zamurowani za wysokimi murami Gazy. Jeśli będą niegrzeczni, zostaną zbombardowani, zbesztani i zamknięci za wysokimi murami Gazy. Nie ma marchewki, tylko sam kij.
Nasz przyjaciel Ilan Pappe ostrzegł nas o możliwości masowej masakry w Strefie Gazy po zakończeniu wycofywania. Nawoływał nas, by „nie spuszczać oczu z Gazy”. Lecz wątpię, czy będzie tam coś tak dramatycznego. W Gazie jest za dużo ludzi, by ich wymordować, nie ma także miejsca, dokąd można byłoby ich wygnać. Nie ma po co się śpieszyć: uwięzieni ludzie będą tam siedzieć w oczekiwaniu na następne akcje zastraszające, kiedy tylko będą one potrzebne.
Wycofywanie jest jedynie częścią gry; zawsze za nim następuje wkroczenie, jak w rapie. Gaza pozostanie więzieniem, bez żadnego połączenia morskiego lub lotniczego z wolnością. Lecz nie należy się koncentrować jedynie na dostępie; ponieważ w przypadku zwykłych mieszkańców Gazy połączenie lotnicze nie da jeść ich rodzinom. Gaza nie może być samowystarczalna – żadne miasto nie może, ani Tel Aviv, ani Londyn. Mieszkańcy Gazy mają niewielkie szanse żyć z uprawy pól, które należały do ich rodzin, ponieważ izraelscy farmerzy wolą tańszych i nie stawiających żadnych żądań Tajów. Gaza stanie się ulubionym miejscem ucieczek palestyńskich aktywistów z Zachodniego Brzegu i Jerozolimy, wielkim więzieniem, mało tego, miejscem pogrzebania żywcem.
Ostatnio pojechałem do biblijnej wioski Betania koło Jerozolimy, gdzie głęboki, wykuty w skale grób Łazarza na zawsze przypomina, że wiara może przywrócić do życia, nawet cuchnącego zmarłego leżącego pod grubym sklepieniem z kamienia. Jest to wielki i istotny symbol tego, że istnieją siły doprowadzające do duchowej śmierci dusz, ograniczając je do pogoni za materialnymi dobrami i pozbawiając boskiego światła. Lecz szeroka dobrze wymoszczona droga do Betanii nagle gwałtownie skończyła się wielkim okropnym murem; wysokie na 8 metrów betonowe płyty zablokowały drogę i przesłoniły słońce. Namalowany sprayem napis głosił: Witamy w getcie Betanii.
Za murem, niebieskookie i opalone palestyńskie dzieci w najlepszych niedzielnych ubraniach gapiły się z niedowierzaniem na grupę izraelskich robotników, którzy bezlitośnie stawiali płyty zamurowując żywcem ich wioskę. Przypomniało mi to gotyckie opowiadanie Allana Edgara Poe, o mściwym Hiszpanie, który zamurował zakutą w łańcuchy żywą ofiarę w piwnicy zamku po uprzednim zwabieniu jej na dół dla spróbowania wina Amontillado. Kładł cegłę za cegłą, z przyjemnością nakładając zaprawę, energicznie zamurowując wejście do niszy, podczas gdy niedowierzanie w oczach ofiary, po zrozumieniu o co chodzi, zamieniało się w przerażenie. Gdy ostatnia cegła zamurowała tego człowieka na powolną i straszną śmierć w ciemnościach piwnicy, wargi jego wyszeptały „Amontillado!”. Poe wiedział, że bardziej boimy się zamurowania żywcem niż śmierci.
Nie możemy powstrzymać Izraela przed zamurowaniem żywcem miliona mieszkańców Gazy. Lecz możemy i powinniśmy powstrzymać go przed chwaleniem się tym podłym czynem. Dziękujemy, nie potrzebujemy, generale Sharon. […] Powinniśmy zająć się ludźmi, którzy pozwalają mu sprzedać ten manewr jako wielkie poświęcenie – ludźmi mediów. Zamiast z niepokojem obserwować zamurowywanie żywych istot ludzkich, potężna światowa żydowska machina medialna, od New York Times Sulzberger’a do Liberacion Rotszylda, koncentruje się na „kłopotach osadników”. To następne mydlenie oczu. W ostatnim miesiącu, Izraelczycy zniszczyli wioskę Tana wyganiając jej mieszkańców, i przeszło to praktycznie bez echa; lecz łzy każdego osadnika są dokładnie dokumentowane i przedstawiane widzom całego świata.
Nikt nie wyrzuca osadników oprócz ich własnego rządu. Mogą pozostać w Gazie na równych prawach. Prawdopodobnie mogliby nawet zatrzymać sporo ze swoich nielegalnie uzyskanych majątków. Władze Autonomii Palestyńskiej dobrze zrobiłyby nagłaśniając te sprawy. Podniósł się wrzask dla poparcia idei, że Żydzi nie mogą żyć razem z gojami. Niestety, idea ta ma wsparcie żydowskich działaczy pokojowych: Michael Warshawski pisał:
„Priorytetem dla sił antyokupacyjnych powinno być demaskowanie i walka z polityką osadnictwa, … w celu narzucenia Izraelowi natychmiastowego i całkowitego zamrożenia prac związanych z osadnictwem, łącznie z budową muru i dróg łączących, i zorganizowania, pod protektoratem ONZ, Międzynarodowej Kontroli Zamrożenia Osadnictwa, upoważnionej do zrealizowania zamrożenia.”
Apel Warshawskiego jest równoznaczny z poparciem przez lewicę koncepcji rozdzielenia lansowanej przez Sharona. Jest on przeciwko murowi budowanemu zdala od „zielonej linii”; dzięki czemu mur otaczający Gazę powinien mu bardzo odpowiadać. Lecz jest to zbyt mało, zbyt późno by żądać zamrożenia, które nigdy nie nastąpi, ponieważ mury budowane są wzdłuż starych linii zawieszenia broni. „Antyokupacja” stała się sprawdzianem syjonistyczności. Tak naprawdę, możliwe jest tylko jedno rozwiązanie: zamiast usuwania osadników i budowania więcej murów odgradzających, należy połączyć Gazę i Zachodni Brzeg z Izraelem, godząc się na wszystkie tego wady i zalety.
Część druga
Kwiaty Galilei
Esej ten napisałem wiosną 2001 roku, a jego celem było zburzenie „judeochrześcijańskiego” mitu amerykańskiego pochodzenia, ażeby pomóc wierzącym chrześcijanom zrozumieć prawdziwą współzależność pomiędzy narratywem chrześcijańskim i żydowskim.
Gdy w roku 1543 gnane tajfunem portugalskie szkunery zbliżyły się do brzegów Japonii, zdumieni marynarze nie mogli uwierzyć własnym oczom: podczas ciepłego wiosennego dnia tropikalna wyspa była pokryta śniegiem. Byli świadkami prawdziwego ósmego cudu świata – kwitły dzikie japońskie wiśnie, sakura. Gdy zbawcze niebiosa darują ziemi ten sezonowy dar, Japończycy zapominają o żonach i dzieciach, o obowiązkach w pracy, o swoich pracodawcach i kontach. Siedzą pod kwitnącymi drzewami, piją sake i piszą wiersze, krótkie i celne jak strzały.
Dlatego właśnie w te dni, pozostawiwszy za sobą nasze ludzkie problemy, siedzę pod jasnym obłoczkiem drzewa i patrzę na kwitnące białoróżowym kwiatem migdałowce, pokrywające wzgórza Galilei. Te piękne kwiaty to nasza odmiana japońskiej sakury, one także skłaniają do spokojnego zachwytu. Niebo jest kryształowo czyste a w powietrzu czuć słodki miód. Żółte stokrotki tańczą w zielonej soczystej trawie przy korzeniach migdałowca, rozsypane pomiędzy fioletowymi cyklamenami i szkarłatnymi anemonami. Monumentalne, jak gdyby teatralne, dekoracje dalszego planu zapewnia potężny śnieżny masyw Jabal al Sheikh (góra Hermon). Palestyna jest siostrą Japonii. Te górzyste kraje zamieszkują uparte górskie plemiona, strzegące swoich obyczajów i tradycji.
Przy całym podobieństwie krajobrazu, są także różnice. Wzgórze, na którym siedzimy (całe białe, jak piana przyboju w Jaffie), to ruiny wioski. Gdybyśmy byli w Japonii, to na pewno wioska byłaby żywa i pełna ludzkich głosów. Wioska Birim jest martwa, już od pięćdziesięciu lat. Jest piękna nawet po śmierci, jak Ofelia, płynąca w dół rzeki na przedrafaelowskich obrazach Millais. Nie zburzyła jej wojna, lecz jej chrześcijańscy mieszkańcy zostali wygnani z domów po wojnie w roku 1948. Nakazano im wyjechać na jakiś czas, na tydzień lub dwa, ze względów „bezpieczeństwa”. Nie mieli wyboru – zawierzyli izraelskim oficerom i pozostawili swe domy. Żydowscy saperzy wysadzili wioskę, a kościół otoczyli drutem kolczastym. Chłopi zwracali się do izraelskiego Sądu Najwyższego, do rządu, wyznaczano komisje i podpisywano petycje. Nic nie pomogło. Od tego czasu minęło już pięćdziesiąt lat, a oni wciąż mieszkają w sąsiednich wioskach, i tylko w niedziele wracają modlić się w swoim kościele. Ich ziemie zabrali żydowscy sąsiedzi, lecz oni dotychczas przywożą tutaj swoich zmarłych, aby pochować ich na przykościelnym cmentarzu, pod osłoną krzyża.
Przed przyjściem izraelskiej armii ta, teraz starta z lica ziemi, wioska z osieroconym kościołem była domem dla chrześcijan Birim. Wiekami żyli pod władzą islamu, pogodzeni ze swymi muzułmańskimi sąsiadami z Nebi Yosha i starożytną społecznością sefardyjskich Żydów z pobliskiego Safed. Ta Guernica Galilei obala mit o „wojnie cywilizacji”, zgodnie z którym cywilizacja judeo-chrześcijańska przeciwstawia się strasznemu islamowi. Wśród zwolenników tego mitu, stworzonego przez Samuela Huntingtona, można znaleźć Marca Rich’a i obecnego mieszkańca Nowego Jorku W. J. Clintona, oraz przyjaciela A. Szarona – G. W. Busha.
Sprawy na Bliskim Wschodzie miały się źle także przed obecnymi napadami na muzułmanów. Lecz proizraelscy uczeni mężowie cytują w New York Times mrożące krew w żyłach sury Koranu o dżihadzie i, jako „dowód” muzułmańskiego okrucieństwa i nietolerancji, przypominają stare opowieści o wojnach religijnych i prześladowaniach. Żydowska pani z wyższych sfer, Barbara Amiel, żona wielbiciela Pinocheta i magnata medialnego Conrada Black’a, pisze, śmiejąc się w kułak, o muzułmańskiej „nietolerancyjności” i żydowskim „umiarkowaniu”. Ażeby rozpalić nienawiść, izraelskie lobby pociąga za wszystkie sznurki. Przed idealizowaniem Izraela arabscy szejkowie w filmach z Rudolfen Valentino w roli głównej byli przedstawiani jako romantyczni bohaterowie. Dzisiaj, proizraelscy producenci Hollywood trzaskają propagandowe filmy o nieogolonych muzułmańskich terrorystach w typie Edwarda D. Wood’a juniora. Nowe uprzedzenie wzmacniane jest setki razy przez Chrześcijański Kongres Syjonistyczny, w którym podnoszą się głosy w „obronie palestyńskich chrześcijan przed muzułmańskimi(!?) prześladowaniami”. Ludzie ci na pewno nigdy nie byli wśród ruin Birim.
Do mojego przenośnego komputera przyszedł kolejny list, tym razem z Gazy. Amerykanka Alison Weir z San Francisco, która, kryjąc się przed izraelskimi kulami, pociesza śmiertelnie przerażone palestyńskie dzieci, pisze:
Najgorsze, że prawda jest o wiele straszniejsza i o wiele mniej podobna do tego, co nam się wydawało wcześniej, i co dotychczas myślą inni. Kłamstwo jest wszechobecne, ucisk powszechny, a życie Palestyńczyków zbyt straszne, aby o nim spokojnie pisać.
Na nieszczęście, Alison ma rację. Spotykamy się twarzą w twarz z wielkim kłamstwem, rasistowskim oszczerstwem, z oskarżaniem muzułmanów o krwiożerczość, i najwyższy czas to wszystko powstrzymać. Nie uważam, że problemy Bliskiego Wschodu związane są z islamem. Lecz jeśli zwolennicy Izraela chcą obudzić śpiącego potwora religijnej nietolerancji i napuścić chrześcijan na muzułmanów – sprawdźmy najpierw ich konto. Jeśli ci „chrześcijańscy syjoniści” martwią się o Chrystusa, a nie tylko o Syjon, pokażmy im, co Żydzi czują w stosunku do Chrystusa, i jak odnoszą się do Niego muzułmanie. Rami Rozen przedstawił żydowską tradycję w obszernym artykule na stronach izraelskiej gazety Haaretz[23].
Żydzi odczuwają w stosunku do Chrystusa to samo, co czuli w wieku IV i w Średniowieczu… Nie jest to strach, lecz nienawiść i pogarda. W ciągu wieków Żydzi zatajali przed chrześcijanami swoją nienawiść do Jezusa, i tradycja ta trwa do dzisiaj.
”Jest to (Jezus Chrystus) wstrętny i odrażający typ”, wtrącił ważny współczesny żydowski filozof. „Wstręt ten Żydzi religijni przekazali wszystkim Izraelczykom” – zauważył Rozen.
W Boże Narodzenie, pisze jerozolimska gazeta Kol Ha’Ir[24], chasydzi nie czytają świętych ksiąg, ponieważ mogłoby to uratować Jezusa przed wieczną karą. Talmud uczy, że Jezus gotuje się w piekle, w kotle z kipiącym kałem[25]. Dlatego w Boże Narodzenie tną papier toaletowy. Zwyczaj ten zaczął już zanikać, lecz chasydzi z sekty „Chabad”, zajadli szowiniści i wrogowie Chrystusa, odtworzyli go. Amerykańska żydowska gazeta Forward[26] poświęciła długi artykuł żydowskim obyczajom bożenarodzeniowym. Wschodnioeuropejscy Żydzi, pisze gazeta, grają w Boże Narodzenie w karty, aby niczym dobrym nie uczcić pamięci Tego, kto urodził się w tę noc. Żydzi nie mówią „Boże Narodzenie” [po angielsku „Christmas”], lecz posługują się obraźliwymi wyrażeniami, na przykład, „nitlnacht” (kalambur od nit, po polsku – nic, lub hebrajskiego nitleh – powieszony); „kratzmakh” (w jidysz „świerzbienie”); „taluy-nakht” – noc powieszonego; ”blinde nakht”- ślepa noc (kalambur pochodzący z ukraińskiego, w którym swiatyj weczyr, Żydzi zamienili na slipyj weczyr – ślepa noc); „chworizdwo” (kalambur, z ukraińskiego rizdwo – Boże Narodzenie, i białoruskiego chworij – chory)”. Forward kończy: „Żydzi nie znoszą Bożego Narodzenia, gdyż w tym dniu chrześcijanie świętują swoją absurdalną i obrzydliwą wiarę we Wcielenie”. Po uporczywej walce organizacje Żydów amerykańskich dopięły swego – w Ameryce zabroniono śpiewać kolędy w szkołach, zakazano wystawiać szopki i nawet pozdrawiać z okazji Bożego Narodzenia.
Pamiętam jeszcze starych Żydów, plujących w stronę kościoła, gdy tamtędy przechodzili, i przeklinających martwych gojów, gdy przechodzili koło chrześcijańskiego cmentarza. Rok temu, w Jerozolimie pewien Żyd postanowił odnowić tę tradycję: napotkawszy procesję, plunął na Święty Krzyż. Policja uratowała go przed nieprzyjemnymi konsekwencjami, a sąd ukarał mandatem 50 dolarów, pomimo jego twierdzenia, że jedynie spełniał swój religijny obowiązek.
W zeszłym roku izraelski tabloid, gazeta Yediot Achronot, wydała żydowską antyewangelię,Toledoth Eshu, pochodzącą ze średniowiecza. Jest to w ostatnim czasie już trzecie wydanie, w tym jedno gazetowe. Jeśli Ewangelia głosi miłość, to „Toledoth” głosi nienawiść do Chrystusa. Bohaterem tej książki jest Judasz. Uzyskuje on władzę nad Jezusem i znieważa go. Według „Toledoth”, zamiary Chrystusa wyrastają z grzechu, cuda Chrystusa to czary, zmartwychwstanie – trick.
Opisując Mękę Chrystusa, Joseph Dan, profesor żydowskiego mistycyzmu na Hebrajskim Uniwersytecie w Jerozolimie, stwierdza:
Współcześni żydowscy apologeci, poparci nie bez wahania przez Kościół, wolą zwalić winę na Rzymian. Lecz Żydzi średniowieczni w ogóle nie chcieli zwalać odpowiedzialności na innych. Udowadniali, że Jezusa należało zabić, i byli dumni z tego, że go zabili. Żydzi nienawidzili i pogardzali Chrystusem i chrześcijaństwem.
Profesor Dan zauważa: trudno wątpić w to, że żydowscy wrogowie Chrystusa wydali na niego karę śmierci. Nawet dzisiaj Żydzi w Izraelu nie używają imienia Jezus, tylko pogardliwego skrótu jego imienia – Jeszu (zamiast Jeszua), co można zrozumieć jako przekleństwo „niech sczeźnie imię jego”. (Uczeni nie są pewni, czy przekleństwo powstało z Jego imienia, czy na odwrót). Tak samo z Ewangelią, którą Żydzi nazywają „Avon Gilaion”, Księga Grzechu. Takimi to serdecznymi uczuciami obdarzają Chrystusa przyjaciele chrześcijańskich syjonistów.
A muzułmanie? Oni oddają cześć Chrystusowi! Nazywają Go „Słowem Boga”, „Logosem”, „Mesjaszem”, „Chrystusem”, „Prorokiem” i uważają za Posłańca Boga, takiego, jak Abraham, Mojżesz i Mahomet. Wiele rozdziałów Koranu opisuje historię Chrystusa, Jego niepokalane poczęcie i mękę. Jego święta matka jest czczona i otoczona powszechną miłością, a niepokalane poczęcie jest jednym z dogmatów islamu.
Imię Chrystusa sławi złota kopuła Haram al-Sharif. Według muzułmańskiej wiary, właśnie tutaj założyciel islamu spotkał Chrystusa i wspólnie się modlili. Zbiór hadisów, czyli muzułmańska tradycja, mówi w imieniu proroka: „Nie zabraniamy wam wierzyć w Chrystusa, a wprost przeciwnie, nakazujemy”. Tradycja islamska utożsamia Mahometa z Parakletem-Pocieszycielem (Jana 14:16), którego przyjście przepowiedział Jezus. Muzułmanie czczą miejsca, związane z Jezusem: miejsce Wniebowstąpienia, grób Łazarza i miejsce Narodzenia Jezusa Chrystusa sąsiadują z meczetami i są udostępnione chrześcijanom.
Chociaż muzułmanie (jak wielu protestantów) nie uważają Jezusa za Boga, to uważają go za Mesjasza, Pomazańca Bożego i przebywającego na niebiosach. Taka religijna idea, znana nestorianom i innym wczesnym kościołom, lecz odrzucona przez prawosławie i katolicyzm, otworzyła furtkę dla tych Żydów, którzy nie mogli zrezygnować z prostolinijnego monoteizmu. Dlatego wielu palestyńskich Żydów (i chrześcijan) w siódmym wieku przyjęło islam i stało się palestyńskimi muzułmanami. Pozostali w swoich wioskach, nie wyjechali do Polski lub Anglii, nie zmuszali się do jidysz, nie studiowali Talmudu, lecz w dalszym ciągu paśli owce i uprawiali migdały. Pozostali wierni swojej ziemi i wielkiej idei ogólnoludzkiego braterstwa.
Na południe od Hebronu, w ruinach Susii, można zobaczyć, jak w ciągu dwóch wieków synagoga stopniowo przekształcała się w meczet, w miarę tego, jak mieszkańcy pobliskich pieczar odchodzili od wiary babilońskich czarowników i przyjmowali islam. Ci pasterze wciąż jeszcze mieszkają tutaj, w tych samych pieczarach. W zeszłym roku izraelska armia dwukrotnie próbowała wygnać ich, aby zrobić miejsce dla nowych kolonistów z Brooklynu.
Dlaczego w tej porze kwitnienia migdałów rozmyślam na bolesny temat stosunku Żydów i muzułmanów do Chrystusa? Dlatego, że ktoś powinien zatrzymać młyny nienawiści, które uruchomili stronnicy Izraela. Dlatego, że pojęcie „judeochrześcijaństwa” wykorzystywane jest dla usprawiedliwienia drutu kolczastego wokół kościoła w Birim i czołgów wokół Betlejem. Dlatego, że naszym obowiązkiem jest usuwanie przeszkód ze ścieżki ślepca.
Przeważająca część chrześcijańskich syjonistów – to proste błądzące dusze, ludzie o szlachetnych zamiarach, lecz niewielkiej wiedzy. Myślą, że „popierają Żydów”, lecz w rzeczywistości pomagają propagować wśród Żydów duch nienawiści do Chrystusa. Nieprzypadkowo bohater „biblii syjonistów”, książki Leona Uris’a „Exodus”, w swym pokoju miał plakat, głoszący: „To my ukrzyżowaliśmy Chrystusa”. Nieprzypadkowo izraelski żołnierz na zablokowanej drodze do Betlejem powiedział mi wczoraj: „Zamorzymy drani”, mając na myśli chrześcijan, miejscowych mieszkańców miasta Narodzenia Chrystusa. Nie na próżno Ewangelia była w Izraelu publicznie palona, i nie przypadkiem jest tam powszechnie kolportowana literatura antyewangeliczna. Nieprzypadkowo nowi rosyjscy imigranci są prześladowani i wydalani z kraju, jeśli nawracają się na wiarę Chrystusa. Zgodnie z nowym antychrześcijańskim ustawodawstwem każdego głosiciela wiary chrześcijańskiej można w Izraelu wsadzić do więzienia, i nie bez powodu izraelscy archeolodzy usuwają z powierzchni Ziemi Świętej chrześcijańskie świątynie i pomniki.
Liderom chrześcijańskich syjonistów, którzy, oczywiście, wiedzą o tych faktach, lecz prowadzą swoje niewinne stado drogą Antychrysta, powiem:
”Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza. Biada światu z powodu zgorszeń! Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie.” [Mateusza 18:6,7]
Moim żydowskim braciom powiem: nie musicie postępować zgodnie z przekonaniami średniowiecznych Żydów. Każdy Żyd może decydować sam, czy ma się modlić za zgubę gojów, czy razem z chłopami Birim i Betlejem sławić Ziemię Świętą. Wśród narodu żydowskiego zawsze żyją duchowi potomkowie proroków, którzy chcieli przynieść pokój i błogosławieństwo wszystkim dzieciom Adama. Klnę się na te kwitnące migdały, powołani jesteście do spełnienia proroctwa: „Przecież ma się on [Abraham] stać ojcem wielkiego i potężnego narodu, i przez niego otrzymają błogosławieństwo wszystkie ludy ziemi” [Genesis 18].
Sadzawka Mamilli
I
Czas przyśpieszył. Jeszcze wczoraj nie śmieliśmy nazywać izraelskiej oficjalnej polityki dyskryminacji Palestyńczyków złowieszczym słowem „apartheid”. Dzisiaj, gdy czołgi i rakiety Sharona rozjeżdżają się po bezbronnych miastach i wioskach, tego słowa już brakuje. Używając go w stosunku do Izraela, niepotrzebnie ubliżamy białym rasistom z Południowej Afryki. Oni przynajmniej nie wysyłali artylerii i czołgów przeciwko pokojowym mieszkańcom, nie dusili Soweto pierścieniem blokady. Nie starali się negować, że ich Kafirowie także są ludźmi. Żydowscy rasiści poszli znacznie dalej. Jak za skinieniem czarodziejskiej pałeczki wrócili do czasów Jozuego i króla Saula.
W poszukiwaniu odpowiedniego słowa, korespondent gazety Independent, Robert Fisk, zaproponował nazwać wydarzenia w Palestynie “wojną domową”. Jeśli jest to wojna domowa, to zarżnięcie jagnięcia jest walką byków. Zbyt nierówne są siły stron. Nie Wirginio, to nie “wojna domowa”, to pełzające ludobójstwo.
W tym miejscu dobry żydowski publicysta powinien wyjąć chusteczkę do nosa i wykrzyknąć: „Jak my, wieczne ofiary prześladowań i pogromów, możemy dokonywać takich przestępstw!” Nie wstrzymujcie oddechu czekając na takie pokajanie się. Żydzi już dokonywali ludobójstw w przeszłości, i mogą je powtórzyć.
Żydzi nie są bardziej krwiożerczy od innych ludzi. Lecz szalona myśl o wybraństwie, mania wyższości, rasowej i religijnej, jest siłą sprawczą każdego ludobójstwa. Jeśli wierzysz, że sam Pan Bóg wybrał twój naród do rządzenia całym światem; jeśli poważnie uważasz innych za „nie całkiem ludzi”, to ukarze cię ten sam Bóg, którego imię nadaremnie wspominałeś: zamiast w spokojną żabkę, zamieni on cię w maniaka-mordercę. Gdy w latach trzydziestych XX wieku wirusem tym zarazili się Japończycy, gwałcili Nankin, i jedli wątroby jeńców. Niemcy, owładnięci kompleksem aryjskiej wyższości, pobudowali obozy zagłady. Wnikliwi czytelnicy ksiąg Jozuego iSędziów, ojcowie-założyciele Stanów Zjednoczonych, przymierzyli się do korony wybraństwa, i prawie całkowicie wyplenili indiańskich tubylców Ameryki.
Żydowska mania wybraństwa nie raz doprowadzała do ludobójstwa. W Jerozolimie, za bramą prowadzącą do Jaffy, znajdowała się kiedyś niewielka dzielnica Mamilla, kilka lat temu zburzona przez deweloperów budujących domy mieszkalne. Na jej miejscu wzniesiono gigantyczny parking podziemny i szkaradny zespół domów dla superbogaczy, graniczący z luksusowym hotelem „Cytadela Dawida”. Nieco dalej zachował się stary cmentarz Mamilli, gdzie pochowano arabskich wodzów, którzy przyszli z Omarem w roku 638, oraz sadzawka Mamilli, prostokątny zbiornik na wodę o wymiarach stadionu i głębokości pięciu metrów, wykopany na rozkaz Poncjusza Piłata. Gdy nie ma w nim wody, podobny jest do wielkiego wykopu. Niedaleko od sadzawki, podczas prac budowlanych, znaleziono grób jaskiniowy z wieloma setkami czaszek i kości. Na pamiątkę był postawiony krzyż i napis: „Jedynie Bóg zna ich imiona”. Czasopismo Biblical Archaeology Review, (którego wydawcą jest amerykański Żyd, Herschel Shanks) wydrukowało długi artykuł[27] izraelskiego archeologa Ronny Reich’a o tym znalezisku.
Szczątki zmarłych były pochowane w jaskini w roku 614 naszej ery, który to rok był najstraszniejszy w historii Palestyny aż do XX wieku. Szkocki historyk i geograf Adam Smith napisał w książce Historical Geography of Palestine: “Rana straszliwej katastrofy roku 614, która pozostawiła widoczne ślady w tej ziemi, nie zabliźniła się do tej pory”.
W roku 614 Palestyna była prowincją Cesarstwa Bizantyjskiego. Był to kwitnący kraj, większość ludności wyznawała chrześcijaństwo. Rolnictwo było dobrze rozwinięte, wykorzystywano skomplikowany system nawadniania i przemyślnie ukształtowane tarasy. Tłumy pielgrzymów odwiedzały święte miejsca: wzniesiona przez Konstantyna Bazylika Podniesienia na Górze Oliwnej oraz Bazylika Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa (Grób Pański), uważane były za cuda świata wzniesione ludzką ręką. Pustynię Judejską ożywiały nabożeństwa w osiemdziesięciu klasztorach, posiadających zbiory bezcennych rękopisów. Ojcowie Kościoła, błogosławiony Hieronim z Betlejem, Orygenes i Euzebiusz z Cezarei, wciąż jeszcze żyli w ludzkiej pamięci. Znakomity pisarz palestyński, porównywalny z Małymi Prorokami, błogosławiony Jan Moschos, dopiero co zakończył swoją „Łąkę Duchową”.
Istniała także bogata wspólnota żydowska, mieszkająca wśród chrześcijan, przede wszystkim w Tyberiadzie, na brzegu Jeziora Genezaret. Jej mędrcy dopiero co zakończyli swoją wersję Talmudu, kodyfikację wiary judaizmu rabinicznego, lecz po poradę duchową zwracali się do o wiele większej wspólnoty żydowskiej w perskiej Babilonii.
II
W roku 614 miejscowi Żydzi palestyńscy zjednoczyli się ze swymi babilońskimi współwyznawcami i pomogli Persom zdobyć Ziemię Świętą. W najeździe uczestniczyło dwadzieścia sześć tysięcy Żydów. Po perskim zwycięstwie Żydzi dokonali masowego holokaustu palestyńskich chrześcijan. Palili kościoły i klasztory, zabijali mnichów i duchownych, palili książki. Na czele długiej listy zniszczonych świątyń jest przepiękna Bazylika Ryb i Chlebów w Tabga, Bazylika Podniesienia na Górze Oliwnej, kościół Św. Szczepana Pierwszego Męczennika naprzeciw Bramy Damasceńskiej, katedra Św. Syjonu na Górze Syjońskiej itd. Niewiele kościołów przeżyło ten pogrom. Wielka Ławra Sawy Oświeconego, schowana w bezdennym Wąwozie Ognia (Wadi an-Nar), ocalała dzięki swemu oddaleniu i pionowym skałom. Kościół Bożego Narodzenia był uratowany w sposób cudowny. Gdy Żydzi kazali go zniszczyć, Persowie zaprotestowali. Uznali mozaikę przedstawiającą trzech króli nad drzwiami za portrety perskich królów, i obronili kościół.
Lecz pogrom ten nie skończył się na tych barbarzyńskich zniszczeniach. Gdy Jerozolima poddała się Persom, do niewoli wzięto tysiące miejscowych chrześcijan, i zapędzono ich do pustej sadzawki Mamilli. Izraelski archeolog Ronny Reich pisze:
Najprawdopodobniej sprzedano ich temu, kto zapłacił za nich najwyższą cenę. Według wielu źródeł, chrześcijańskich jeńców kupili Żydzi, którzy potem zabili ich od razu na miejscu.
Profesor z Oxfordu, Henry Hart Milman, w swojej History of the Jews pisze bardziej obrazowo:
Oto nastąpiła, długo oczekiwana godzina tryumfu i zemsty, i Żydzi nie zmarnowali okazji. Zmyli pohańbienie świętego miasta rzekami chrześcijańskiej krwi. Mówią, że Persowie sprzedawali nieszczęśliwych jeńców na licytacji. Mściwość Żydów okazała się silniejsza od ich chciwości: nie tylko nie poskąpili swoich skarbów na zakup niewolników, lecz pozabijali wszystkich, wpierw szczodrze za nich zapłaciwszy. Współcześni mówili, że zginęło 90 tysięcy ludzi…
Świadek rzezi, Strategiusz z Klasztoru Sawy Oświeconego, nie był tak lakoniczny:
W ślad za tym obrzydliwi Żydzi… wybuchnęli ogromną radością, ponieważ nie mogli znieść chrześcijan, i wymyślili plan diabelski. Jak kiedyś kupili Boga za trzydzieści srebrników, tak i teraz kupili oni chrześcijan z sadzawki… Ile dusz zgubili oni w sadzawce Mamilli! Ilu zginęło z głodu i pragnienia! Ilu duchownych i mnichów zginęło od miecza! Ile dziewic, które nie oddały się wstrętnym gwałcicielom, wrogowie skazali na śmierć! Ilu rodziców zabito na trupach ich dzieci! Ilu ludzi przygnali tam Żydzi i zarżnęli, jak bydło w rzeźni, ilu ich zostało świętymi męczennikami! Kto mógłby policzyć trupy zamęczonych w Jerozolimie!
Według Strategiusza, w tej krwawej rzezi zginęło 66 tysięcy palestyńskich chrześcijan.
Mówiąc po prostu, Żydzi wykupili chrześcijan z rąk perskich żołnierzy za dobrą cenę, a potem wyrżnęli swoich jeńców w sadzawce Mamilli, „która po brzegi napełniła się krwią”. Tylko w Jerozolimie Żydzi zabili od 60 do 90 tysięcy palestyńskich chrześcijan. Po przeliczeniu na nasze czasy byłoby to półtora miliona ludzi. Zgodnie z Encyklopedią Brytyjską, cała ludność Ziemi miała wtedy 300 milionów, dwadzieścia razy mniej, niż dzisiaj. Po kilku dniach wodzowie perscy uświadomili sobie rozmiary rzezi, i powstrzymali morderców.
III
Należy podkreślić, że uczciwy izraelski archeolog Ronny Reich nie stara się zwalać winy za rzeź na Persów, jak to zwykle teraz się robi. Przyznaje, że „Imperium Perskie nie było zbudowane na zasadach religijnych, i wyróżniało się tolerancją religijną”. Ten uczciwy człowiek z całą pewnością nie mógłby pisać do gazety Washington Post. Korespondent tej gazety w Izraelu określiłby rzeź jako „reakcję Żydów, cierpiących pod uciskiem chrześcijan”.
Holokaust palestyńskich chrześcijan w roku 614 jest dobrze udokumentowany, i wszyscy mogą znaleźć jego opis w starych książkach. Lecz we współczesnych przewodnikach turystycznych i podręcznikach szkolnych nie wspomina się o nim. Elliott Horowitz, w swoim wspaniałym przeglądzie żydowskiej apologetyki historycznej[28] opisał, jak (praktycznie wszyscy) historycy izraelscy zatajali fakty i przepisywali historię. Zatajają do dnia dzisiejszego. Niedawne publikacje izraelskie zwalają winę na Persów, tak samo jak zrzucają odpowiedzialność za rzeź w Sabra i Shatila na libańskich Maronitów. Horowitz pisze:
Raul Hilberg, w historycznym dziele The Destruction of the European Jews, twierdzi, że “ataków prewencyjnych, zbrojnego oporu i zemsty prawie całkowicie brak w liczącej dwa tysiące lat historii żydowskich gett”. Avi Yona, czołowy historyk izraelski, Leon Polyakov, autor History of Anti-Semitism (wydanej za pieniądze złodzieja Marc’a Rich’a, przyp. Iz.Sz.), i wielu innych usprawiedliwiają, przemilczają lub całkowicie negują holokaust roku 614. Benzion Dinur, poprzedni dyrektor Muzeum Holokaustu Yad va-Shem, posłużył się eufemizmem, który jego samego bardzo obraziłby, gdyby chodziło o Żydów: „krnąbrność chrześcijan została okiełznana”.
Z zasady, żydowskie historyczne i ideologiczne elaboraty cieszą się złą sławą z powodu apologetyki i niepewnych danych, mówi Horowitz. Oczywiście, „nie wszyscy bez wyjątku Żydzi są tacy”, czego dowodem jest sam Horowitz, Finkelstein i inni wspaniali ludzie, lecz oni, jako pierwsi, zgodziliby się z taką oceną. Faryzeuszowskie zadowolenie z siebie i nieuzasadnione pretensje na męczeński wieniec, wzmacniane tendencyjnymi, zniekształcającymi historię legendami, doprowadziły do pewnego rodzaju choroby umysłowej, opętania, tak charakterystycznego dla wielu współczesnych Żydów. Opętanie to odurza Żydów i daje im niezwykłą siłę do obrony ich wypaczonych wyobrażeń. Takie brutalne wypaczenie rzeczywistości przekształca Żydów w niezwyciężonych wojowników walki ideologicznej. Lecz ta skuteczna strategia, choroba psychiczna, jest niebezpieczna dla dusz Żydów i dla życia wszystkich innych ludzi.
Dlatego szczerze żałuję, że wszędzie, od Oslo do Wysp Marshalla na Oceanie Spokojnym, rosną, jak pogańskie świątynie, muzea holokaustu, doprowadzające Żydów do wariacji, napełniające ich dusze upajającym kłamstwem o „wszechświatowej nienawiści”, na którą należy odpowiedzieć nienawiścią i zemstą. Co by się stało ze zgwałconą dziewczyną, gdyby jej codziennie po dwadzieścia razy przypominano o dokonanym gwałcie? Najprawdopodobniej zwariowałaby lub stała się maniakiem – mordercą. Aby ją uratować, trzeba byłoby przypomnieć, że i ona nie ma czystych rąk.
Żydzi nie są pierwsi i nie ostatni, których doprowadzono do szaleństwa tendencyjnymi opowieściami. Niemcy byli przygnębieni niesprawiedliwością Traktatu Wersalskiego, i Adolf Hitler wykorzystał tę chorobę. Eric Margolis pisze w gazecie Toronto Sun[29] o Ormianach, doprowadzonych do szaleństwa jednostronną opowieścią o cierpieniach ich ojców w roku 1915. W wyniku tego, po roku 1990 wyrżnęli oni tysiące swoich spokojnych sąsiadów Azerów i wygonili 800 tysięcy miejscowych nie-Ormian. „Nadszedł czas poznać wszystkie okropności przeszłości”, konkluduje Margolis. Lecz według mnie nadszedł czas, aby uznać niebezpieczeństwo wynikające z judzącego, podburzającego, jednostronnego narratywu. Przecież taki sam system tendencyjnych, wypaczających rzeczywistość legend wykorzystywali aktywiści wojującego feminizmu, komunizmu, psychoanalizy, neokonserwatyzmu, neoliberalizmu i syjonizmu w celu podburzenia swoich zwolenników i przekształcenia ich w wojowników walki ideologicznej.
Jednostronny narratyw spowodował, że świat stał się szalony, chory. Główny system komunikacyjny, środki masowej informacji, pogłębiają chorobę, i prowadzą do zguby. Aby powrócić do zdrowego rozsądku, należy podtrzymywać zrównoważoną, alternatywną dyskusję. A ponieważ Żydzi posiadają wielkie wpływy we współczesnym świecie, więc skrzywiony, jednostronny żydowski dyskurs należy zaprzestać, a wieniec męczeństwa ostrożnie zdjąć.
Niech tragiczne wydarzenia z roku 614 wrócą na strony historycznych kronik, bo to pomoże Żydom wyleczyć się z paranoidalnych iluzji. Nie wiedząc o nich, nie jesteśmy w stanie zrozumieć powodu zawarcia w roku 638 ugody między jerozolimczykami i kalifem Omarem. W Sulh al Quds, jak nazywa się ta umowa kapitulacyjna, patriarcha Sofroniusz poprosił, a potężny władca arabski zgodził się bronić mieszkańców Jerozolimy przed żydowskimi bestialstwami.
Ludobójstwo roku 614 było największym, lecz nie jedynym ludobójstwem, dokonanym przez Żydów w tych okropnych czasach. Chociaż historia zdobycia ziemi Kanaan przez Jozuego jest jedynie legendą, to wpłynęła ona na dusze żydowskie. W szóstym wieku Żydzi mieli wielkie wpływy, i wtedy było więcej ludobójstw niż zwykle.
Kilka lat przed tragedią roku 614, w roku 610, Żydzi Antiochii wyrżnęli chrześcijan. Żydowski historyk Heinrich Graetz, twórca najbardziej zakłamanej, tendencyjnej i, o zgrozo, popularnej sześciotomowej „Historii Żydów”, pisał:
„(Żydzi) rzucili się na swoich sąsiadów-chrześcijan i zemścili się za wszystkie cierpienia, jakie przeszli; zabili wszystkich, kto wpadł w ich ręce, a ciała rzucili w ogień, jak chrześcijanie postąpili z nimi sto lat wcześniej. Patriarcha Anastazy, przedmiot szczególnej żydowskiej nienawiści, został sponiewierany, a jego ciało wlekli po ulicach, aż go uśmiercili”.
Heinrich Graetz, jak i rzecznicy prasowi armii izraelskiej, był przekonany, że Żydzi zawsze „dokonują zemsty”. Dogmatu tego nie wynalazło CNN ani Sharon, jest on głęboko zakorzeniony w żydowskiej psychice, jako ostatni środek obrony. Nawiasem mówiąc, Graetz (jak i inni żydowscy historycy) nie zdecydował się powiedzieć, że w czasie antiocheńskiej rzezi:
„Żydzi Antiochii wypatroszyli wielkiego patriarchę Anastazego, zmusili go do łykania własnych kiszek; wyrwali mu genitalia i rzucili mu w twarz”[30].
IV
W 25 lat po holokauście z roku 614 Palestynę zdobyli Arabowie kalifa Omara. Wkrótce większość palestyńskich Żydów i chrześcijan przyjęła nauczanie Proroka, chociaż przyczyny były różne. Miejscowi chrześcijanie uważali islam za coś w rodzaju nestoriańskiego chrześcijaństwa bez obrazów, bez mieszania się Konstantynopola i bez Greków. (Panowanie Greków w palestyńskiej Cerkwi pozostało problemem dla miejscowych chrześcijan aż do naszych dni).
Dla zwykłych miejscowych Żydów islam był powrotem do wiary Abrahama i Mojżesza. Trudno im było połapać się w bardzo skomplikowanych i mętnych wywodach nowej żydowsko-babilońskiej wiary (rabinicznego judaizmu talmudycznego). Większość z nich stała się muzułmanami i połączyła się z pozostałymi mieszkańcami Palestyny.
V
Dzisiejsi Żydzi nie powinni poczuwać się do winy za krwawe przestępstwa dawnych Żydów, które już zaginęły w mrokach historii. Syn nie odpowiada za grzechy ojca. Izrael mógł przekształcić tę bratnią mogiłę, z jej bizantyjską kapliczką i mozaiką, w niewielki i wzruszający pomnik, przypominający obywatelom o strasznym okresie w historii kraju i o niebezpieczeństwie manii wyższości. Zamiast tego, żydowskie władze wolały zniszczyć grób i zbudowały na tym miejscu podziemny parking. Nie wywołało to żadnych protestów.
Strażnicy żydowskiego sumienia, pisarz Amos Oz i inni, wystąpili przeciwko niszczeniu śladów przeszłości. Lecz nie, nie bratniej mogiły w Mamilli. Wystosowali petycję przeciwko przeprowadzeniu dziesięciocalowej rury w podwórcu meczetu Al-Aksa. Nieważne, że czołowi izraelscy archeologowie dali „zielone światło” dla prac, żydowskie pisarczyki nazwali przeprowadzenie rury „barbarzyńskim przestępstwem muzułmanów, którego celem jest zniszczenie żydowskiej spuścizny Jerozolimy”. Jestem zdziwiony i żałuję, że wśród podpisujących znalazłem nazwisko Ronny Reich’a, chociaż mógłby on im opowiedzieć, kto zniszczył ślady żydowskiej spuścizny przy sadzawce Mamilli.
Tendencyjnie wybrana historia tworzy zniekształcone wyobrażenie rzeczywistości. Przyjęcie całej przeszłości, z jej osiągnięciami i przestępstwami, to niezbędny krok na drodze ku duchowemu wyzdrowieniu narodu. Niemcy i Japończycy przyznali, że ich ojcowie popełnili przestępstwa, uświadomili sobie ich moralny upadek, i po tym doświadczeniu stali się bardziej skromni i mniej chełpliwi. My, Żydzi, nie zdołaliśmy pozbyć się hardego ducha wyższości, i znaleźliśmy się w trudnym położeniu.
Dlatego idea wyższości rządzi nami dotychczas, jak wcześniej, wzywając do ludobójstwa. W roku 1982 Amos Oz spotkał Izraelczyka, który zwierzył się mu ze swego marzenia zostać żydowskim Hitlerem dla Palestyńczyków[31]. Uporczywe pogłoski utożsamiały tego potencjalnego Hitlera z Arielem Sharonem. Nie wiem czy to prawda, lecz jego marzenie jest krok po kroku realizowane.
Czołowa gazeta izraelska Haaretz umieściła na pierwszej stronie[32] płatne ogłoszenie, fatwę, halachiczny wyrok rabinów. Rabini ogłosili, że „Izmaelici” (Arabowie), to są właśnie „Amalekici”. „Amalekici” wspominani są w Biblii, było to plemię, z którym Synowie Izraela mieli wiele problemów, i za karę Bóg Izraela rozkazał swemu narodowi wybranemu wytępić ich całkowicie, aż do ostatniego dziecka i zwierzęcia domowego. Król Saul, walczący z Amalekitami, spartaczył robotę: wybić to ich wybił, ale oszczędził dziewczęta, które jeszcze nie rodziły. Ten błąd kosztował go koronę królewską. Obowiązek „wytępienia ludu Amalekitów” do dzisiejszego dnia uważany jest za jedno z podstawowych przykazań wiary żydowskiej, chociaż nie wiadomo dokładnie, kim są potomkowie przeklętego plemienia[33].
Po Drugiej Wojnie Światowej niektórzy Żydzi, łącznie z przyszłym premierem Menachemem Beginem, uważali Niemców za Amalekitów. Przejęty tym żydowski religijny socjalista walczący z nazizmem, Abba Kovner, postanowił zatruć system wodociągowy niemieckich miast i zabić sześć milionów Niemców. Truciznę otrzymał od przyszłego prezydenta Izraela, Efraim’a Katzir’a (lub, według innych pogłosek, od jego brata, w przyszłości twórcy izraelskiej bomby atomowej). Katzir uważał, że Kovner chce otruć „tylko” kilka tysięcy niemieckich „Amalekitów”. Przypadkowo plan ten nie doszedł do skutku, gdyż Kovnera zatrzymali brytyjscy urzędnicy w porcie. Incydent opisała, w wydanej w roku 2001 w Izraelu biografii Kovnera, Dina Porat, dyrektorka Centrum Badań nad Antysemityzmem przy Uniwersytecie w Tel-Avivie[34].
Mówiąc po prostu, fatwa rabinów oznacza: religijnym obowiązkiem Żydów jest wybić wszystkich Arabów, łącznie z kobietami i niemowlętami przy piersi, i ich zwierzętami domowymi, do ostatniego kota. Liberalna gazeta Haaretz, której redaktor i właściciel są na tyle inteligentni by zrozumieć sens rezolucji, pozwoliła czytelnikom zapoznać się z nią. Niektórzy palestyńscy aktywiści niedawno skrytykowali mnie za publikowanie artykułów w rosyjskim tygodniku Zawtrai za cytaty z amerykańskiego tygodnika Spotlight. Ciekawe, czemu nie krytykowali mnie za moje artykuły w Haaretz? Zawtra i Spotlight przynajmniej nigdy nie publikowały nawoływań do ludobójstwa.
Byłoby niesprawiedliwym pokazywać palcem tylko na Haaretz. Inna znana gazeta żydowska, The Washington Post, opublikowała nie mniej płomienne wezwanie do ludobójstwa, którego autorem jest Charles Krauthammer[35]. Ten wielbiciel króla Saula, licząc, że czytelnicy nie będą dobrze znali Biblii, opisał masowe morderstwo irackich żołnierzy, dokonane przez generała Powell’a w końcu pierwszej wojny irackiej. Autor cytuje słowa Colin’a Powell’a: “Najpierw to okrążymy, a potem wybijemy”. W swoim artykule, z dokładnie wyważonymi wyrażeniami i starannie wybranymi cytatami, Krauthammer nieprzypadkowo wybiera „bezosobowy” angielski zaimek, gdy pisze o mnóstwie zabitych Arabów: z dwóch angielskich słów wybrał właśnie „it” (to), tak mówi się nie o ludziach, lecz o zwierzętach. „Oni” (Arabowie), to dla niego „it” (zwierzęta, nie ludzie). W końcowej części wojny roku 1991 wielkie masy cofających się bezbronnych Irakijczyków zostały z zimną krwią zabite przez lotnictwo wojskowe USA, a ich ciała zostały zakopane przez buldożery w piasku pustyni w gigantycznych i bezimiennych bratnich mogiłach. Ilość ofiar tej hekatomby wyniosła od 100 tysięcy do pół miliona. Jedynie Bóg zna ich imiona.
Krauthammer chce powtórzyć ten czyn w Palestynie. Palestyńskie „zwierzęta” już są okrążone, odcięte od zewnętrznego świata, rozdzielone przez izraelską armię na siedemdziesiąt części. Wszystko jest już gotowe do wielkiej rzezi. „Zabijajcie ich”, wzywa z pasją. Być może boi się, by Persowie znowu nie zatrzymali krwawej uczty przed tym, zanim sadzawka Mamilli nie napełni się po brzegi krwią. Jego obawy, to nasza nadzieja.
Kwiecień – najokrutniejszy miesiąc
Napisane na obchodzoną 9 kwietnia 2001 roku rocznicę masakry w Deir Yassin.
Pięknego wiosennego dnia, kiedy to niebo Ziemi Świętej jest delikatnie niebieskie a trawa zielona, klimatyzowane autobusy wiozą turystów z Miasta na Wybrzeżu do Miasta na Wzgórzu. Po minięciu połowy drogi, zaraz za odbudowaną ottomańską gospodą Bab al-Wad, bramą doliny, autobus przejeżdża obok pomalowanych na czerwono wraków opancerzonych pojazdów. Przewodnicy wycieczek opowiadają tam zwykle: „Pojazdy te pozostawiono na pamiątkę bohaterskiego przerwania przez Żydów blokady Jerozolimy, spowodowanej agresją dziewięciu państw arabskich”. Ilość państw arabskich waha się w zależności od nastroju przewodników i wielkości audytorium.
Bitwa o drogę do Jerozolimy była punktem zwrotnym w Palestyńskiej Wojnie Domowej w roku 1948, i zakończyła się, gdy żydowscy syjoniści z wybrzeża zdobyli kwitnącą Zachodnią Jerozolimę z białymi murowanymi dworkami arabskiej arystokracji i niemieckich, greckich i ormiańskich kupców. W trakcie tych walk podporządkowali sobie także neutralnych żydowskich sąsiadów, którzy nie byli syjonistami. W masowych czystkach etnicznych syjoniści wypędzili nie-Żydów i zamknęli miejscowych Żydów w getcie. Aby to osiągnąć, dążąc do miasta, zrównali z ziemią wioski palestyńskie.
To rdzewiejące żelastwo jest, prawdę mówiąc, jedynie dekoracją dla standardowych izraelskich opowieści, która nie pasowałaby do realistycznego filmu. Jest to teatralna scena, której brak autentyczności, jakiej wymagają scenarzyści filmowi. Opowiadanie o blokadzie i agresji przypomina sztukę teatralną, a nie scenariusz filmowy. Jest to wciąż powtarzane przedstawienie, mające na celu indoktrynowanie turystów nieustannie ciągnących do Ściany Płaczu i Muzeum Holokaustu.
Walki na tej drodze zakończyły się w roku 1948 w kwietniu, na parę tygodni przed ogłoszeniem przez Izrael niepodległości piętnastego maja, i przed niefortunnym wtargnięciem do Palestyny politowania godnych oddziałów arabskich sąsiadów, ratujących resztki rdzennych mieszkańców. Jak zauważył T. S. Elliot, kwiecień to najokrutniejszy miesiąc. Tak było w ten fatalny kwiecień, gdy Palestyńczyków skazano na trwającą już pięćdziesiąt lat wygnańczą tułaczkę. Jej apoteozę osiągnięto w pobliżu wjazdu do Jerozolimy, gdzie Aleje Sacharowa prowadzą na cmentarz, do zakładu dla obłąkanych i do Deir Yassin.
Śmierć jest nazywana różnie. Czesi mówią na nią Lidice, Francuzi Oradur, a w Wietnamie używa się słów My Lai. Dla Palestyńczyków jest to Deir Yassin. W nocy dziewiątego kwietnia 1948 roku, żydowskie grupy terrorystyczne Etzel i Lehi zaatakowały bezbronną wioskę i zmasakrowały jej mieszkańców, nie szczędząc ani kobiet ani dzieci. Nie chcę powtarzać makabrycznej opowieści o obciętych uszach, wypatroszonych wnętrznościach, zgwałconych kobietach, spalonych mężczyznach, ciałach wrzucanych do kamieniołomów lub o triumfalnej paradzie morderców. W rzeczywistości, wszystkie masakry są podobne, od Babiego Jaru do Deir Yassin. A jednak, masakra w Deir Yassin jest wyjątkowa z trzech względów.
Po pierwsze: jest doskonale udokumentowana i poświadczona. Dokładne opisy wydarzenia pozostawili inni żydowscy bojownicy z Hagana i Palmach, żydowscy skauci, przedstawiciele Czerwonego Krzyża i brytyjska policja z Jerozolimy. Była to tylko jedna z wielu masakr Palestyńczyków dokonanych przez Żydów podczas wojny w roku 1948, lecz najbardziej znana. Stało się tak prawdopodobnie dlatego, że Jerozolima, siedziba Brytyjskiego Mandatu w Palestynie, była o rzut kamieniem.
Po drugie: masakra w Deir Yassin miała straszne konsekwencje, wykraczające poza jej tragiczne ramy. Horror tej masakry wywołał masową ucieczkę z pobliskich palestyńskich wiosek i zapewnił Żydom pełną kontrolę nad dostępem do Jerozolimy od zachodu. Ucieczka była roztropną i racjonalną decyzją bezbronnej ludności. Gdy piszę o tym, telewizja pokazuje macedońskich chłopów uciekających ze strefy walk. Rodzina mojej matki uciekła z płonącego Mińska 22 czerwca 1941 roku, i przeżyła. Rodzina mego ojca pozostała i zginęła. Po wojnie rodzice mogli powrócić, jak inni uciekinierzy wojenni. Jednak Palestyńczykom nie pozwolono na powrót, aż do dnia dzisiejszego.
Po trzecie: kariery morderców. Dowódcy band Etzel i Lehi, Menahem Begin i Yitzhak Shamir, zostali w końcu izraelskimi premierami. Żaden z nich nie miał wyrzutów sumienia, a Menahem Begin w ostatnich dniach życia mieszkał w domu z panoramicznym widokiem na Deir Yassin. Nie było Procesu Norymberskiego, nie było zemsty, ani żadnej skruchy, tylko usłana różami droga do Pokojowej Nagrody Nobla. Menahem Begin był dumny ze swego wyczynu, i w liście do morderców gratulował im spełnienia narodowego obowiązku. Pisał: „Jesteście twórcami historii Izraela”. Yitzhak Shamir także szczycił się, że czynnie dopomógł w osiągnięciu celu, o jakim marzył: wypędzeniu z żydowskiego państwa nochrim (nie-Żydów).
Bezpośredni dowódca operacji, Judah Lapidot, także zrobił niezłą karierę. Jego przełożony, Menahem Begin, poruczył mu prowadzenie kampanii o prawo rosyjskich Żydów do emigracji do Izraela. Nawoływał on do okazywania współczucia i łączenia rodzin; organizował demonstracje w Nowym Jorku i Londynie pod łatwym do zapamiętania hasłem, „Pozwólcie memu narodowi wyjechać”. Jeśli popieraliście prawo rosyjskich Żydów do emigracji do Izraela, to być może spotkaliście się z tym człowiekiem. Wtedy już przypuszczalnie zmył z rąk krwawe plamy z Deir Yassin. Prowadząc polityczną indoktrynację rosyjskich imigrantów opublikował nawet rosyjską „wersję” bestsellera Lapierre i Collins’a, „Och Jeruzalem”, usuwając historię Deir Yassin.
Lecz jeszcze z innego powodu wydarzenie to ma swoje miejsce w historii. Deir Yassin pozwoliło zademonstrować różne taktyki kłamstw stosowane przez syjonistów. Gdy rozeszły się wiadomości o masowym mordzie, żydowscy przywódcy obciążyli nim … Arabów. Dawid ben Gurion, pierwszy premier Izraela, ogłosił, że popełniły go przestępcze bandy arabskie. Gdy wersja ta upadła, żydowscy przywódcy rozpoczęli procedury oceny szkód. Wysłali przeprosiny do emira Abdallaha. Propaganda Ben Guriona wykluczała udział jego i jego rządu w krwawej masakrze, mówiąc, że byłoby to hańbą dla każdego uczciwego Żyda, i że było to dzieło terrorystów odszczepieńców. Z jego umiejętności wpływania na opinię publiczną dumni są zagraniczni, życzliwi syjonistom, „liberałowie”.
„Jaka to straszna, okropna historia”, powiedział do mnie humanitarny Żyd, gdy wiozłem go obok ocalałych domów Deir Yassin, a potem dodał, „Lecz Ben Gurion potępił terrorystów, i zostali oni należycie ukarani”.
„Tak”, odpowiedziałem. „Zostali należycie ukarani i awansowani na najwyższe stanowiska rządowe”.
Zaledwie trzy dni po masakrze, bandy terrorystów zostały włączone do powstającej armii izraelskiej, dowódcy otrzymali wysokie stanowiska, a ogólna amnestia darowała im zbrodnie. W taki sam sposób potraktowano pierwszą historycznie udowodnioną zbrodnię popełnioną przez premiera Sharona, najpierw jej zaprzeczono, potem przeproszono a w końcu winnemu okazano łaskawość i awansowano. Było to w palestyńskiej wiosce Qibya, gdzie jednostka Sharona wysadziła domy wraz z mieszkańcami masakrując około sześćdziesięciu mężczyzn, kobiet i dzieci. Gdy morderstwa stały się powszechnie znane, premier Ben Gurion najpierw obciążył nimi przestępcze bandy arabskie. Gdy to nie chwyciło, oskarżył arabskich Żydów, którzy, według niego, będąc mentalnie Arabami, dokonali samowolnego aktu zemsty zabijając chłopów. Jak zwykle, wytyczyło to dla Sharona, usłaną różami ścieżkę wprost do stanowiska premiera. Czasami, aby zostać premierem Izraela, dobrze jest, by nazwisko kojarzyło się z jakąś masakrą.
Ten sam szablon został powtórzony po masakrze w Kafr Kasem, gdzie izraelskie wojsko kazało miejscowym chłopom stanąć w szeregu i pozabijało ich z karabinów maszynowych. Gdy zawiodło zaprzeczanie, i komunistyczni członkowie parlamentu ujawnili szczegóły zbrodni, winni zbrodni oddani zostali pod sąd wojskowy i skazani na długie więzienie. Zostali wypuszczeni przed upływem roku, natomiast dowódca morderców został dyrektorem biura d/s izraelskich obligacji. Jeśli, drogi czytelniku, kiedykolwiek kupowałeś izraelskie obligacje, mogłeś go spotkać. Jestem przekonany, że zdążył zmyć krew ze swych rąk zanim podał ci rękę.
Obecnie, po pięćdziesięciu latach, żydowskie elity ponownie postanowiły spróbować zrewidować Deir Yassin. Zionist Organization of America rozwijając sztukę zaprzeczania historii opublikowała, na koszt amerykańskiego podatnika, broszurę zatytułowaną: Deir Yassin: History of a Lie (Deir Yassin: Historia kłamstwa). Rewizjoniści z ZOA wykorzystali wszystkie metody swoich przeciwników, zaprzeczających Holokaustowi: zaprzeczają relacjom naocznych świadków, którzy przeżyli, sprawozdaniom Czerwonego Krzyża, brytyjskiej policji, żydowskich skautów i innych obserwatorów żydowskich, obecnych przy masakrze. Zaprzeczają nawet przeprosinom Ben Guriona, ponieważ ostatecznie, dowódcy tych band zostali z kolei premierami państwa żydowskiego. Dla ZOA, jakąkolwiek ważność ma jedynie świadectwo morderców. I tylko, jeśli mordercy są Żydami.
Jednakże są ludzie sprawiedliwi, i prawdopodobnie z ich powodu Wszechmocny pozwala nam chodzić po ziemi. Jest organizacja nazywająca się Deir Yassin Remembered (Pamiętajmy o Deir Yassin), która zwalcza wszelkie próby zapomnienia. Publikują książki, organizują spotkania i pracują nad projektem budowy pomnika na miejscu masakry niewinnych ofiar, aby oddać im ostatnią przysługę, zachowując nazwiska i pamięć o nich na zawsze (Izajasza 56:5). Trzeba będzie to zrobić, zanim ocaleli synowie Deir Yassin i sąsiednich wiosek wrócą z obozów uchodźców na ziemię swoich ojców.
Żadnego innego planu pokojowego
Na niskich wzgórzach otaczających równinę jest ciepło. Wzdłuż polnej drogi z obozu uchodźców do pobliskiego kamieniołomu rosną ciemnoszkarłatne łubiny, turmus, ulubione kwiaty marca. Na miejscu jest pełno żołnierzy pomagających służbie bezpieczeństwa w selekcji. Mężczyźni są oddzielani od kobiet. Zakładają im produkowane masowo plastykowe kajdany, standardowe czarne worki na głowy. Zabierają ich do kamieniołomu, gdzie są bici, niektórych rozstrzeliwują, a niektórych torturują. Ich domy zburzyły potężne spychacze Caterpillar. Jest to kolejny ranek etnicznych czystek w Palestynie, w ciągu tygodnia oskarża się sto siedemdziesiąt ofiar.
W innym świecie, dwadzieścia mil stąd, Izraelczycy walczą z nadmiernym ruchem ulicznym. Jest to zwykły dzień zakupów i zabawy. W rządowych budynkach Qiriya, politycy i urzędnicy omawiają saudyjski plan pokojowy. Jego Królewska Wysokość Książę Abdullah zaproponował Izraelowi pełne uznanie przez świat arabski w zamian za całkowite wycofanie się z terytoriów okupowanych od roku 1967. Odpowiedzi Izraelczyków wskazują na zasadnicze różnice pomiędzy przeciwstawnymi odłamami izraelskiej opinii publicznej.
Brutalny Sharon i jego prawicowi poplecznicy gładko odrzucają propozycję. Nie zawracają sobie głowy arabskim uznawaniem.
Liberalny Peres z Partii Pracy odpowiada następująco: Tak, z przyjemnością przyjmiemy saudyjski plan pokojowy. To wspaniały plan, a propozycja księcia, by uznać i pogodzić się z Izraelem to rzecz cudowna. Na pewno nie oddamy ziemi ani nie wycofamy się, lecz plan jest dobry.
W tym wymiennym handlu typu „quid pro quo”, żydowska „lewica” jest za quid, czyli otrzymywaniem. Quo może czekać, jak czekało przez ostatnie pięćdziesiąt lat. Izraelska prawica w ogóle nie jest tym bardzo zainteresowana, nawet grą pod nazwą „proces pokojowy”.
Celem tej gry jest uspokojenie roztrzęsionych nerwów współczesnej publiczności, która jest świadkiem nieprzyjemnych rzeczy, Palestyńskiego Holokaustu. Trudno żyć bez nadziei, i dlatego wynalazcze umysły wymyślają nowe propozycje, nowe ramy dyskusji i okrągłe stoły. W miarę, jak propozycje są omawiane, Holokaust trwa nadal. Palestyna jest niszczona, Palestyńczycy są mordowani i torturowani, i jest to wciąż pierwszy etap nowej an-Nakba (po arabsku, katastrofa). W dzisiejszym (12.03.2002) Haaretz, Amnon Barzilai przedstawia nowe badanie opinii publicznej przeprowadzone przez Instytut Studiów Strategicznych w Jaffie. Wykazało ono, że 46% izraelskich Żydów popiera masowe deportacje (przesiedlenia) Palestyńczyków. Jeśli pytanie zadane jest bardziej „miękko”, poparcie dla Ostatecznego Rozwiązania wzrasta do 60%.
Naziści nigdy otwarcie nie deklarowali swoich zamiarów wyrżnięcia Żydów i Cyganów: mówili o „deportacji” i „przesiedleniach”. Nawet w roku 1938, idee te nie miały tak pełnego poparcia w nazistowskich Niemczech, jak mają teraz w państwie izraelskim.
Lecz, co to właściwie jest żydowskie państwo? Czy jest to Izrael, mały skrawek ziemi na Bliskim Wschodzie? Jak mógłby on uzyskać poparcie Europejczyków i Amerykanów? Żydowski historyk, Solomon Lurie, autor fundamentalnego dzieła o antysemityzmie w starożytności, mówił o „eksterytorialnym narodowym państwie żydowskim”. Obecnie, to potężne eksterytorialne państwo, rozciągające się od Nowego Jorku po Moskwę, przyjęło jako swoją politykę doktrynę nazistowską, a w charakterze praktyki – ludobójstwo. Dobry przykład podał amerykański Żyd, profesor prawa na Harvardzie, Alan Dershowitz, piszący w Jerusalem Post Sir Conrada Black’a[36]:
Pierwszy akt [palestyńskiego] terroryzmu powinien doprowadzić do zniszczenia wioski, wykorzystywanej na bazę operacji terrorystycznych. Mieszkańcom powinno dać się 24 godziny na opuszczenie wioski, po czym przyjadą oddziały z buldożerami i zburzą wszystkie budynki.
Była to zwykła praktyka oddziałów nazistowskich w okupowanej Europie. Ponieważ jednak Dershowitz i jemu podobni uczyli pokolenia amerykańskich studentów, a Black ze swymi towarzyszami usilnie reklamował ten program, więc nie dziwota, że USA w pełni popiera izraelską machinę wojenną. Pogłoski o zbliżającym się ataku USA na Irak i Arabię Saudyjską miały na celu sparaliżować sąsiednie państwa arabskie spodziewające się najgorszego.
Najwyraźniej udało im się. Saudyjski książę Abdullah prawdopodobnie rozumie, jak wszyscy na bliskim Wschodzie, że każda „propozycja pokojowa” będzie wykorzystana przez syjonistów dla storpedowania rozmów i kontynuowania ich morderczych planów. Lecz najwyraźniej czuł, że powinien starać się przede wszystkim o swój naród, Saudyjczyków, nad którymi zawisł miecz Damoklesa w postaci lotnictwa USA. Nie ma najmniejszej szansy na ten lub inny plan pokojowy, czy to plan Zinni’ego, Tenet’a czy Mitchell’a. W latach 1970-72 Jarring i inni politycy wysunęli cały szereg propozycji pokojowych. Izrael wykorzystał ten czas do wzmocnienia swojej linii Bar-Lev’a wzdłuż Suezu, w międzyczasie zwodząc lub odrzucając propozycje. Ten sam szablon powtórzył się po Madrycie i Oslo.
Syjoniści nakreślili krwiożercze plany. Kontrolowane przez nich media nie przepuszczają informacji i dyskusji o palestyńskim Holokauście. Armia USA zapewnia im całkowitą ochronę. Nie można ich powstrzymać. Nie tylko za pomocą rytualnych propozycji pokojowych, lecz w żaden sposób.
Zamiast niepotrzebnych słów, Jego Królewska Mość Książę Abdullah i inni przywódcy powinni przenieść depozyty walutowe swoich krajów z dolarów na euro i złoto. Nieislamska bankowość, pobierająca procenty, musi być wyjęta spod prawa jako swoista forma oszustwa kredytowego. Możemy zrobić to samo, dodając całkowity bojkot gazet i profesorów popierających ludobójstwo w Palestynie.
Ludzkość wciąż ma szansę obronić Palestynę i samą siebie. Dershowitz’a i Black’a z kompanią należy uznać za współsprawców zbrodni wojennych Sharona, a państwo żydowskie musi być zdenazyfikowane, z taką samą konsekwencją, jak Niemcy po roku 1945.
Część trzecia
Złapani na kłamstwie
Jest to mój pierwszy esej po angielsku, opublikowałem go na sieci w styczniu 2001 i rozpowszechnił się na setkach stron w wielu językach. Wielu czytelników nie zrozumiało go ze względu na retorykę, lecz dla mnie był on bolesnym odkryciem: tradycyjny żydowski dyskurs opierał się na kłamstwie.
I
Nocą w Tel-Avivie, wśród różnokolorowych birbantów na Allenby Street, w przepełnionych restauracjach, gdzie odpoczywają zadowoleni z siebie Izraelczycy, zobaczyłem anioła w polowym mundurze, piszącego na murze trzy słowa: „Mene, Tekel, Ufarsin”. Według mnie słowa te należy tłumaczyć następująco: „Sprawdzaliśmy czy kłamiecie, okazało się, że tak”.
Ciężkie czasy nastały dla ludu Izraela. Ciężkie dlatego, że wszystkie lamenty, łzy i żale naszych ojców i nas samych okazały się tak zasadne i prawdziwe, jak trzydolarowy banknot, który nie istnieje.
W roku 1968 pisałem na ścianach mojego rodzinnego Nowosybirska: „Ręce precz od Czechosłowacji”. Żydowski poeta Aleksander Galicz śpiewał pięknym niskim głosem: „Obywatele, ojczyzna w niebezpieczeństwie! Nasze czołgi są na obcej ziemi!” Pod takim hasłem kilku Żydów wyszło na Plac Czerwony i zostali porządnie poturbowani przez milicję. Protestowaliśmy przeciwko rosyjskim czołgom w Budapeszcie, Pradze, Kabulu, jako obywatele Rosji, którym droższy jest honor, niż źle rozumiany patriotyzm. W tym samym czasie żydowska młodzież Ameryki demonstrowała przeciwko interwencji w Wietnamie, a żydowscy chłopcy i dziewczęta walczyli w Europie z rasizmem. Minęły lata. I oto nasze – żydowskie – czołgi są na obcej ziemi.
Nie tylko tam są, ale zabijają bezbronnych mieszkańców, burzą domy, morzą głodem i blokują miliony ludzi. Nasze zbrodnie dawno dorównują rosyjskim zbrodniom w Czeczenii i Afganistanie oraz amerykańskim w Wietnamie. Pomyślmy, czy dużo izraelskich intelektualistów wyszło na nasz ekwiwalent Placu Czerwonego lub Trafalgar Square, czy podniosły się głosy Żydów amerykańskich przeciwko uzbrojonym przez Amerykę mordercom Palestyńczyków, i czy rosyjskich Żydów obchodzą prawa człowieka zniewolonych gojów Ziemi Świętej? Nic takiego. Nasi piosenkarze wychwalają bohaterstwo niezłomnych żydowskich żołnierzy, pewną rękę i bystry wzrok izraelskiego snajpera, nadzwyczajny humanizm ludu żydowskiego, który dawno mógłby z wszystkich gojów Palestyny zrobić rąbankę, lecz ogranicza się tylko do kilku setek rannych na dzień.
Współcześni bojownicy o prawa człowieka, tacy jak Anatolij Szczarański, walczyli z zasadą zameldowania, podobnie jak nasi dziadkowie walczyli z linią osiedlenia w carskiej Rosji. Jednak po zwycięstwie w naszym kraju, zagonili gojów do rezerwatów, w porównaniu z którymi strefa osiedlenia jest synonimem społeczeństwa otwartego. Palestyńczyk nie może pojechać bez żydowskiego Ausweis’u nawet do sąsiedniej wioski, musi poddać się upokarzającej rewizji i sprawdzaniu dokumentów. Może tylko marzyć o morzu omywającym brzegi jego odziedziczonej po przodkach ojczyzny – nie pozwalamy Palestyńczykom zanieczyszczać żydowskiej czystości naszych plaż..
Kiedyś Żydzi protestowali przeciwko dyskryminacji w pracy i w szkołach. Teraz w żydowskim państwie stworzyliśmy system totalnej dyskryminacji narodowej. W naszym państwowym Przedsiębiorstwie Energetycznym wśród 13 000 pracowników jest tylko sześciu gojów, czyli 0,05%.
Goje stanowią czterdzieści procent ludności kraju pomiędzy Jordanem i morzem, lecz tylko co czwarty ma prawo głosu. Nie ma żadnego goja w Sądzie Najwyższym, rządzie, generalicji wojskowej, lotnictwie i w kierownictwie służby bezpieczeństwa. Nawet w redakcji głównej gazety izraelskiej, Haaretz, nie ma żadnego goja.
II
W świetle powyższego, dawne skargi Żydów z diaspory należy rozpatrywać z innego punktu widzenia. Walczyliśmy nie o prawa człowieka, lecz jedynie o prawa Żydów. Walczyliśmy o awans społeczny i wolność wyboru zawodu – jedynie dla Żydów. Mówiliśmy o powszechnych prawach wyborczych, lecz myśleliśmy tylko o prawie głosowania dla Żydów. Nie jesteśmy przeciwko naszym czołgom na obcej ziemi – byliśmy jedynie przeciwko czołgom rosyjskim.
Widząc nieszczęsne dziecko, podnoszące do góry ręce na widok uzbrojonego żołnierza, oburzamy się tylko wtedy, jeśli jest to dziecko żydowskie. Do dziecka goja można strzelać ile wlezie.
Gdy żydowski poeta Bialik pisał: „diabeł nie wymyślił dostatecznej kary za zabicie dziecka”, to najwidoczniej miał na myśli tylko dziecko żydowskie. Gdy przedstawiał straszne sceny pogromu, przerażało go to, że ofiarami pogromu byli Żydzi. Sam pogrom to rzecz zwyczajna i całkowicie normalna. Ostatnio Żydzi z Nazaretu Górnego zrobili pogrom Arabom z Nazaretu Dolnego, lecz nikt z uczestników pogromu nie został pociągnięty do odpowiedzialności. Ale za to policja zastrzeliła kilka ofiar pogromu. Jeszcze większym pogromem był nalot wojskowych helikopterów na pokojowe i bezbronne miasto Beth Jallah.
W Rosji carskiej, którą nasi dziadkowie tak szkalowali i ostatecznie zniszczyli, w pogromach w ciągu stu lat zginęło mniej ludzi, niż my zabijamy w ciągu tygodnia. Tam uczestnicy pogromu szli uzbrojeni w noże i cegły, czasami przyjeżdżali kozacy z nahajkami, lecz my gromimy gojów za pomocą wojskowych helikopterów i czołgów. Podczas najstraszniejszego pogromu w Kiszyniowie zabito 45 ludzi i raniono 600. W ostatnich miesiącach w Izraelu zabito 150 i zraniono 4000 ludzi. W Rosji, po pogromach, setki uczciwych ludzi, pisarze i inteligencja, występowali przeciwko organizatorom pogromów. W Izraelu z trudem zebrało się kilkadziesiąt ludzi na demonstrację protestu w Tel-Avivie, a Związek Pisarzy Żydowskich poparł uczestników pogromu.
Gdy w roku 1991 rosyjscy Żydzi poparli własność prywatną i wystąpili przeciwko komunizmowi, myśleli jedynie o żydowskiej własności prywatnej. Dlatego że prywatną własność gojów konfiskujemy bez żadnych obiekcji, jako niczyją.
Przejdźmy się po najpiękniejszych dzielnicach Jerozolimy – po Talbieh, starym Katamonie, po dzielnicy greckiej i niemieckiej. Wszystkie te pałacyki należały do gojów – Niemców, Ormian, Greków, Palestyńczyków – prawosławnych i muzułmanów. Zabrano je i oddano Żydom. W ostatnich tygodniach gojom skonfiskowano setki hektarów ziemi, zniszczono dziesiątki domów.
Bezpośrednio przed aresztowaniem z Rosji przyleciał popierać nas w naszej walce żydowski magnat medialny Gusiński. Jednocześnie błagał on o pomoc międzynarodową opinię publiczną, gdy władze Rosji próbowały uwolnić spod jego wpływów rosyjską telewizję. Jego poparcie dla Izraela świadczy o tym, że Gusiński akceptuje konfiskaty majątkowe i aresztowania w zależności od narodowości. Jest jedynie przeciwnikiem konfiskowania majątków żydowskich. Nie zgadza się, aby w więzieniach siedzieli Żydzi – goje mogą bez sądu siedzieć w więzieniach przez dziesiątki lat, co jest nagminne w państwie żydowskim.
W ciągu bardzo krótkiego czasu udało się nam przekreślić wieloletnie wysiłki Żydów w dziedzinie demokracji, praw człowieka, walki o równość. Co więc naprawdę nie podobało się nam w niemieckich nazistach? Rasizm? W Izraelu nie jest go wcale mniej. Jerozolimska gazeta rosyjskaPriamaja recz (Prosto z mostu) przeprowadziła badanie wśród rosyjskich Żydów na temat ich stosunku do Palestyńczyków. Typowymi odpowiedziami były: „Chcę zabić wszystkich Arabów”, „Wszystkich Arabów należy pozabijać”, „Arabów należy stąd wygonić, zatrzasnąć za nimi drzwi i zamknąć na klucz”, „Arab to Arab. Należy ich bić”. Nie jestem pewien, czy badania wśród Niemców, powiedzmy w roku 1938, dałyby tak wyraźny obraz nienawiści. Przecież przed rokiem 1941 nawet naziści nie planowali zabicia swoich żydowskich wrogów.
III
Dlatego stwierdzam: byliśmy przeciwko rasizmowi, dopóki skierowany był przeciwko nam. Byliśmy przeciwko nazizmowi, dopóki był to nazizm obcy. Nienawidziliśmy Sondercommando – specjalnych oddziałów karnych, dopóki były to oddziały niemieckie. Naszymi, swoimi, rodzonymi żydowskimi pacyfikatorami zachwycamy się. Dzisiaj Izrael jest jedynym krajem na świecie, gdzie oficjalnie działają oddziały zabójców, gdzie dopiero niedawno Sąd Najwyższy ograniczył stosowanie tortur. Nie bójcie się moi żydowscy czytelnicy, wam to nie grozi: nasi kaci torturują i zabijają tylko nie-Żydów
Byliśmy przeciwko getto, dopóki nas tam zaganiano. Teraz najbardziej „liberalny” z żydowskich planów przewiduje utworzenia kilku gett dla gojów, otoczonych drutami kolczastymi i czołgami. Przy płocie będzie żydowska fabryka, gdzie goje będą mogli się przekonać, czy rzeczywiścieArbeit macht frei. Damy tym gettom całkowitą wolność, odebrawszy im wcześniej wszystkie źródła utrzymania.
Izraelczycy poddawani są praniu mózgów od dziecka. Od małego uczy się ich, że są narodem wybranym, że są Über Alles, że goje nie są w pełni ludźmi i dlatego można ich zabijać, że, według zakonu, wszystko należy do Żydów – więc ziemie gojów można zabierać. Naciskany przez międzynarodową opinię publiczną Izrael wreszcie wypełnił przynajmniej jedną z dotyczących go rezolucji ONZ: tę, która nazywa syjonizm formą rasizmu.
Po tym, jak anioł napisał złowieszcze słowa, po tym, jak prorocy wezwali Izrael do skruchy, otwarły się przed nami dwie drogi. Wybór zależy od nas. Możemy uczynić pokutę, jak mieszkańcy Niniwy, oddać cudzy majątek, zrównać wszystkich w prawach, zaprzestać dyskryminacji i morderstw i mieć nadzieję na wybaczenie naszych win przez Boga. Możemy także trwać nadal w błędach, jak mieszkańcy Sodomy, oczekując potoków ognia i siarki z gniewnego nieba Palestyny.
Zgwałcona Dulcynea
Artykuł ten napisałem w odpowiedzi na długi esej Elie Wiesela (“Jerusalem in My Heart,” New York Times, 1/25/2001), amerykańskiego działacza holokaustowego i laureata Nagrody Nobla.
I
Elie Wiesel we wzruszających słowach wspaniale przedstawił naród żydowski, tęskniący, miłujący i modlący się w ciągu wieków do Jerozolimy i pieszczący jej imię z pokolenia na pokolenie.
Ten przekonujący obraz przypomniał mi, izraelskiemu pisarzowi z Jaffy, coś znanego a jednak nieuchwytnego. W końcu, gdy przeglądałem mój sfatygowany tom Don Kichota, nastąpiło olśnienie. Wspomnieniowy artykuł Wiesela dokładnie przypomina nieśmiertelną miłość Błędnego Rycerza do pięknej Dulcynei z Toboso. Don Kichot przemierzył całą Hiszpanię sławiąc jej imię. Dokonał wspaniałych czynów, pokonał olbrzymów zmienionych w wiatraki, niósł sprawiedliwość uciśnionym, wszystko na chwałę swojej ukochanej. Gdy uznał, że jego dokonania uczyniły go tego godnym, wysłał swego giermka, Sancho Pansę, do damy swego serca, aby przekazał jej wyrazy uwielbienia.
Uważam, że znalazłem się obecnie w cokolwiek krępującym położeniu Sancho Pansy. Powinienem poinformować mego pana, Don Wiesela Kichote, że z Dulcyneą jest wszystko w porządku. Jest szczęśliwie zamężna, ma kupę dzieciaków i dużo roboty z praniem i innymi zajęciami domowymi. Gdy on walczył z bandytami i osadzał namiestników, ktoś inny zatroszczył się o jego ukochaną, zarabiał i żywił, kochał ją, uczynił z niej matkę i babcię. Nie śpiesz się, drogi rycerzu do Toboso, aby nie pękło ci serce.
Elie, Jerozolima, o której tak wzruszająco piszesz, ani teraz ani nigdy nie była opuszczona. Żyła szczęśliwie przez wieki w objęciach innego ludu, Palestyńczyków z Jerozolimy, którzy bardzo się o nią troszczyli. Uczynili z niej przepiękne miasto, przystroili ją wspaniałą ozdobą, Złotą Kopułą Haram al Sharif, zbudowali domy z ostrymi łukami i szerokimi portykami i zasadzili cyprysy i palmy. Nie zwracają uwagi na to, czy Błędny Rycerz na swej drodze z Nowego Jorku do Saragosy odwiedzi ich ukochane miasto.
Bądź realistą, staruszku. Trzymaj się ram powieści i bądź przyzwoity. Don Kichot nie skierował swego dżipa do Toboso, aby zgwałcić swoją starą miłość. OK, kochałeś ją, myślałeś o niej, lecz nie daje ci to prawa na mordowanie jej dzieci, nie możesz zniszczyć jej różanego ogrodu ani wleźć buciorami na jej świąteczny stół. Wszystko, co mówisz, świadczy jedynie, że bierzesz swe życzenia za rzeczywistość. Pytasz, dlaczego Palestyńczycy chcą mieć Jerozolimę? Ponieważ należy do nich, ponieważ żyją tam i jest to ich miasto rodzinne. Zgoda, marzyłeś o niej w dalekiej Transylwanii. Marzyło o niej wielu ludzi z całego świata. Jest piękna i naprawdę godna marzeń.
II
Wielu ludzi uwielbiało to miasto w ciągu wieków. Szwedzcy chłopi opuścili swe wioski i przenieśli się tam, aby razem z Vesters’ami, rodziną pobożnych chrześcijan z Chicago, zbudować rozkoszną Kolonię Amerykańską. Możesz o tym przeczytać w dziełach Selmy Lagerlof, jednej z laureatek Nagrody Nobla. Na skłonach Góry Oliwnej, Rosjanie zbudowali przepiękną Cerkiew Marii Magdaleny. Wśród ruin pozostawionych przez Krzyżowców, Etiopczycy wznieśli swój monastyr Zmartwychwstania.
Brytyjczycy umierali za nią i pozostawili swoje architektoniczne świadectwo w postaci Katedry Świętego Jerzego. Niemcy zbudowali uroczą Kolonię Niemiecką i pielęgnowali miejscowych chorych w Przytułku Schneller’a. Mój pobożny pradziadek przeniósł się pod jego opiekuńcze grube ściany w latach 1870 z żydowskiej wioski na Litwie i związał swój los z gościnnymi Jerozolimczykami. Znalazł wieczny odpoczynek do dnia Zmartwychwstania na zboczach Góry Oliwnej.
Żaden z tych ludzi nie myślał o zgwałceniu Dulcynei. Pozostawiali jedynie bukiety architektonicznych kwiatów, jako świadectwo uwielbienia ukochanej.
Kochających Jerozolimę jest legiom. Obłuda Elie Wiesela sprowadza walkę o to miasto do konfliktu muzułmanów z Żydami. Z jednej strony mamy do czynienia z żądzą posiadania cudzego a z drugiej z prawem własności. Przypadek ten należy rozsądzić zgodnie z Dziesiątym Przykazaniem, którego nasi ojcowie przestrzegali. Wiedzieli jednak, że głęboki szacunek nie jest równoznaczny z prawem własności. Miliony protestantów czczą Ogród Getsemani będący własnością katolików, lecz to nie spowoduje przekazania ogrodu w ich ręce. Miliony katolików odwiedzają Grób Maryi, wciąż należący do Kościoła Wschodniego. Przez pokolenia muzułmanie przychodzili, aby uklęknąć na miejscu narodzin Jezusa w Betlejem, lecz kościół ten pozostaje chrześcijański.
III
W filmach Spielberga Gremliny zmieniały się na gorsze pod wpływem wody, natomiast wesoły żydowski lud z Europy Wschodniej został zmieniony przez syjonizm. Spowodował on czystki etniczne, w wyniku których nie-Żydzi zostali wygnani z Zachodniej Jerozolimy, doprowadził do przekształcenia kościoła i przytułku Schneller’a w bazę militarną i wybudowania Holiday Inn na szczycie czczonej kiedyś kaplicy szejka Bader’a. Państwo żydowskie zabrania chrześcijanom Betlejem modlić się przy Grobie Świętym a muzułmanom przed czterdziestką zakazuje uczęszczania na piątkowe nabożeństwa w meczecie Al-Aksa. Jest to gwałt na Świętym Mieście, które podobno kochasz.
Ażeby usprawiedliwić ten gwałt, przywołujesz imiona króla Salomona i Jeremiasza, cytujesz Koran i Biblię. Pozwól mi przytoczyć chasydzką opowieść, którą być może słyszałeś w dzieciństwie. Żydowski midrasz, legenda, mówi, że Abraham miał córkę. Naiwny Chasyd spytał rabina, dlaczego Abraham nie wydał córki za swego syna, Izaaka. Mądry rabin odparł, że Abraham nie chciał żenić prawdziwego syna z legendarną córką.
Legendy to tworzywo, z którego powstają marzenia. Niektóre są zachwycające, inne straszne, lecz żadna nie jest warta by brać ją za podstawę działań albo platformę polityczną. Elie, na pewno nie chciałbyś pozbyć się swego domu w Nowym Jorku z powodu kilku zdań z Księgi Mormona. Być może bawię się z tobą niestosownie, lecz dla uciechy tłumu zatoczmy jeszcze jedno koło. Jak może ci potwierdzić każdy archeolog, król Salomon i jego świątynia to sfera fantazji, takiej jak córka Abrahama. Ponadto, choć jest to bez znaczenia, nazwa „Jerozolima” ani razu nie pojawiła się w żydowskiej Świętej Księdze, Torze.
Czy grasz dalej? Powiem ci więcej. W żydowskiej Biblii nawet nie wspomniano o Żydach. Sprawdź to w opasłej księdze stojącej na półce w twoim gabinecie. Żadnego z wielkich i legendarnych mężów, których wymieniłeś, od króla Dawida do proroków, nie nazwano tam „Żydem”. Etnonim ten pojawia się po raz pierwszy i jedyny w Biblii w perskiej opowieści bardzo późnej Księgi Estery. Samoidentyfikacja Żydów z plemionami Izraela i bohaterami Biblii jest tyle samo warta, co historia Rzymu, rzekomo zbudowanego przez trojańskiego księcia Eneasza. Gdyby współcześni Turcy, nazywający siebie „spadkobiercami” Troi, chcieli podbić Rzym, zburzyć barokowe arcydzieła Borromini’ego i wygnać jego mieszkańców w celu odzyskania dziedzictwa Eneasza, powtórzyliby tylko szaleństwo syjonistów.
IV
Nasi przodkowie, pokorny lud wschodnioeuropejskich Żydów, posługujących się językiem jidisz, tradycyjnie przyozdabiał się imponującymi heraldycznymi lwami biblijnych bohaterów. Ich pretensje do przodków z tych legend znaczyły tyle, co pretensje Tess, ambitnej chłopskiej córki z powieści Thomasa Hardy’ego. Lecz nawet fikcyjna Tess nie chciała wyrzucać lorda z jego zamku i zabrać sobie jego dóbr.
Pewnego razu, idąc z chrześcijańskimi pielgrzymami do Bazyliki Grobu Świętego, zostałem zatrzymany przez Chasyda. Zapytał się czy moi towarzysze są Żydami, a otrzymawszy negatywną odpowiedź, wykrzyknął zdumiony: „Czego ci goje szukają w Świętym Mieście?” Nigdy nie słyszał o Męce Jezusa Chrystusa, którego imienia używał jako przekleństwa. Jestem zdumiony, że żydowski profesor z Uniwersytetu Bostońskiego jest takim samym ignorantem, jak prostacki Chasyd. Jerozolima jest święta dla miliardów wierzących: katolików, protestantów, prawosławnych, muzułmanów szyitów i sunnitów, dla tysięcy chasydów i Żydów sefardyjskich. Jako miasto, Jerozolima nie różni się od innych miejsc na świecie; należy do jej mieszkańców.
Ponad dwadzieścia lat syjonistycznych rządów w tym starożytnym mieście obróciło je w jakiś tam Newark pod Nowym Jorkiem i na zawsze zniszczyło jego urok. Jerozolimę należy zwrócić jej mieszkańcom. Skonfiskowane nieruchomości w Talbieh i Lifta, Katamonie i Malacha powinny być zwrócone właścicielom. Profesorze Wiesel, respektuj pan prawa własności nie-Żydów, tak jak chciałbyś, aby nie-Żydzi respektowali twoje prawa do twego pięknego domu. Święte Miasto Jerozolima jest zarządzane zgodnie z mającym 150 lat statusem międzynarodowym (Status Quo), którego nie należy zmieniać. Ostatnia próba jego zmiany spowodowała oblężenie Sewastopola i szarżę Lekkiej Brygady pod Bałakławą. Następna próba mogłaby spowodować wojnę nuklearną.
Bajka o dwóch państwach
Artykuł ten napisałem w styczniu 2001 w odpowiedzi na artykuł izraelskiego aktywisty pokojowego, Uri Avnery. Stał się on podstawą dla ruchu antyapartheidowego, jako reakcja na bankructwo tradycyjnego podejścia do problemu żydowsko-palestyńskiego z jego żądaniem zaprzestania okupacji.
I
Kilka tygodni przed wybuchem drugiej intifady palestyńskiej, zawędrowałem na plac Cinemateque w średniozamożnej dzielnicy Tel Avivu. W chłodnych podmuchach późnego popołudnia kilkudziesięciu emerytów z rodzinami spędzało miły piknik. Starsze panie robiły na drutach a dzieci na wielkich arkuszach papieru rysowały flagi. Pokojową demonstracją izraelski ruch pokojowy upamiętniał siódmą rocznicę układów z Oslo. Głównym mówcą był Uri Avneri.
Ten przystojny mężczyzna z siwymi włosami na szlachetnej głowie jak zawsze przywoływał swoją wizję dwóch państw współistniejących w Ziemi Świętej, niepodległej Palestyny oraz państwa żydowskiego. Każde słowo dźwięczało przekonująco, lecz wywoływało takie zainteresowanie, jak wczorajsze wiadomości, było tak zabawne, jak stary serial telewizyjny. Nie dziwota, że nie było młodych aktywistów, ponieważ tradycyjne stronnictwo pokojowe już nie przyciąga nowej, dynamicznej krwi. Pan Avnery powtarza w tych dniach na sieci tę samą nużącą mowę, twierdząc, że podział na dwa państwa rozwiąże problem.
Proszę mnie źle nie zrozumieć. Uri Avnery ma dobre intencje, zdecydowanie popiera prawa Palestyńczyków, jest doskonałym organizatorem i aktywistą robiącym więcej niż się od niego oczekuje. Niestety, jego program polityczny jest tak samo martwy, jak ptak dodo.
Spójrzmy prawdzie w oczy: idea dwóch państw w Palestynie jest, i zawsze była, blefem. Palestyna była podzielona jedynie przez dziewiętnaście lat, natomiast zjednoczona jest już trzydzieści trzy lata. Żaden Izraelczyk ani Palestyńczyk poniżej czterdziestki nie pamięta „czasów podziału” w latach 1948-1967. Czas ten pan Avneri przedstawia jako swego rodzaju „raj utracony”. Żaden z polityków izraelskich, łącznie z ostatnio opłakiwanym Rabinem, nigdy poważnie nie rozpatrywał zrezygnowania z jakiejkolwiek części historycznej Palestyny. Niekończące się negocjacje były jedynie przedstawieniem pomocniczym, mającym na celu uspokojenie publiczności. Trzydzieści lat temu, izraelski piosenkarz, Arik Einstein, zapewniał nas, że: „Rozmowy wkrótce zostaną wznowione”. Wciąż nucą tę samą starą melodię.
W międzyczasie, za zasłoną dymną „tymczasowej okupacji wojskowej”, twardogłowi przywódcy izraelscy konfiskowali Palestyńczykom pola i domy robiąc miejsce dla żydowskich osadników, oraz uwięzili i zamordowali tysiące Palestyńczyków. Kolejne lewicowe i prawicowe reżymy izraelskie nieustannie kontynuowały tę prawną fikcję, pozbawiając w ten sposób podbitą ludność praw obywatelskich. Była to znakomita idea, godna żydowskiego geniuszu: przeciągać negocjacje w nieskończoność, deklarując czcze poparcie dla idei dwóch państw.
Uczciwość każe mi powiedzieć palestyńskim i izraelskim przyjaciołom: byliście oszukiwani. Nasi mędrcy bawili się z wami okrutnie, drażniąc was pustymi obietnicami w rodzaju starej i oklepanej „bajki o dwóch państwach” opowiadanej przez pana Avneri. Uwolnić się z poddaństwa Palestyńczycy zawsze mogli tylko na dwa sposoby. Jeden polega na pobiciu Izraela; drugi na połączeniu się z nim. Trzecia opcja, nowy podział, to iluzja: soczysta, lecz nieosiągalna marchew dyndająca przed osłem.
Gdybym był fanem teorii spiskowych, mógłbym łatwo sobie wyobrazić, że ci dobrzy ludzie z izraelskiego ruchu pokojowego specjalnie podstawiają lewą nogę pod naszą chwiejną budowlę apartheidu. Malując wciąż na nowo starą rozejmową „zieloną linię”, zaaprobowali brak statusu obywatelstwa dla Palestyńczyków na ich własnej ziemi. Nazywając część ziemi „terytoriami okupowanymi” zwolnili się z obowiązku walki przeciwko wyłączaniu Palestyńczyków z życia politycznego kraju. Sprzeciwiając się aneksji tych terytoriów pomogli przygotować oszustwo w postaci niezależnych palestyńskich bantustanów.
Lecz wzdragam się przed ideą takiego spisku. Nie myślę, by pan Avneri i obóz pokojowy otrzymywali pouczenia w biurach Shabak’u[37]. Po prostu za bardzo chcieli wierzyć, że izraelscy generałowie mogliby zawrzeć sprawiedliwy pokój z Palestyńczykami.
Nawet dziecko oglądające filmy z Jamesem Bondem w końcu zrozumie, że bohatera nie mogą pożreć krokodyle ani nie może zginąć w płomieniach, i że nie ma powodów by tego oczekiwać. Lecz nawet mniej powodów jest by oczekiwać, że izraelski rząd podpisze z Palestyńczykami sprawiedliwy pokój. Zawsze będą rozwijać wyjściową strategię „procesu pokojowego”.
II
A jaki to „pokój” Izrael może zaoferować? W popularnej, ze wszystkich sił popierającej syjonistów gazecie, New York Times [15/12/2000], poczciwy amerykański Żyd, Richard Bernstein, zalecał prezydentowi-elektowi Bushowi ostatnią książkę innego mędrca z tej kompanii, Roberta Kaplana. Ujawnił on prawdziwy izraelski plan pokojowy:
Od dziesiątków lat słyszałem, że będzie albo Wielki Izrael, albo państwo palestyńskie. Okazuje się, że będą oba te państwa: minipaństwo palestyńskie, bez kontroli nad swoim niebem i autostradami, znajdujące się wewnątrz dynamicznego Izraela, który w dalszym ciągu będzie importował robotników z zagranicy, tworząc w ten sposób siłę stabilizującą Wielkiej Syrii.
Dziękujemy wam, drogi panie Bernstein i szlachetny panie Kaplan, za wyjaśnienie, że Izrael razem z syjonistycznymi sojusznikami z Ameryki zamierza na wieki trzymać Palestyńczyków zamkniętych w rezerwatach i współzawodniczących z braćmi z Jordanii i Syrii o pracę u żydowskich panów. Taki jest pokój, o którym gruchały izraelskie gołębie.
Gdyby to zadziałało, to USA być może zastosowałoby ten pomysł i nadało afro-hiszpańskiej ludności USA niepodległość, wyznaczając stolicę w którejś z kolorowych dzielnic Nowego Jorku. Nowe państwo mogłoby składać się z pięciuset enklaw otoczonych autostradami i kilometrami murów ze zbrojonego betonu, i mogliby w nim mieszkać wszyscy kolorowi z USA. Gdyby taki miał być pokój, to wolę wojnę.
Im więcej o tym myślę, tym mniej jestem skłonny przychylić się do racji obozu pokojowego, ponieważ zaczynam wątpić w czystość jego intencji. Zbyt często wymawiają nieznośną frazę, „państwo żydowskie”. Nietrudno zgadnąć dlaczego: syjonizm narodził się w czasach brutalnego rasizmu biologicznego, który był nieodłączną częścią ideologii popieranych przez Weiningera, Nordau, Chamberlaina i Hitlera. Syjoniści wierzą, że człowiek należy do narodu ze względu na cechy krwi. Dla nich, Żyd jest zawsze i na wieki Żydem, stąd wynika idea „dwóch państw dla dwóch narodów”. Ruch pokojowy broni głównie i przede wszystkim „państwa żydowskiego”. Drugie z tych państw, pozostała część Palestyny, jest jedynie przypadkowym produktem ubocznym procesu.
III
„Państwo dwunarodowe” także jest błędem. Nie ma dwóch narodów, Żydów i Arabów, o czym chcą nas przekonać. Przeciwnie, istnieje wiele wspólnot, Marokańczycy z Ramle, Rosjanie z Ashdod, cudowne dzieci informatyki z Hertzliya Pituah, milionerzy z Cezarei, osadnicy z Tapuah, studenci jesziw z Mea Shearim, Etiopczycy z Ophakim. Społeczności te, oraz nie mniej podzielone wspólnoty palestyńskie, mogą utworzyć wspaniałą mozaikę Ziemi Świętej. Tworzą one dwa narody jedynie w wyobraźni syjonistycznego establishmentu, czyli osadników sprzed roku 1948 i ich podstarzałych dzieci. Ten „Pierwszy Izrael” ma powody, aby kurczowo trzymać się swoich wyobrażeń, ponieważ będąc mniejszością wciąż monopolizuje władzę nad innymi wspólnotami i zachowuje swe przywileje.
Nikomu z obcych nigdy nie udało się zbliżyć do centrum władzy. Trudno Rosjanom (20% elektoratu) lub Marokańczykom (30%) samodzielnie osiągnąć jakieś stanowisko we władzach lub zdobyć wpływy w Izraelu. Gdy na ceremonialne stanowisko prezydenta wybrany został Żyd orientalny, „Pierwszy Izrael” zaczął lamentować.
Nieszczęściem dla dominującej elity jest to, że wyczerpały się jej talenty i idee. Doprowadzili do maksymalnej ekskluzywności i przekształcili szacunek dla wojska w bałwochwalstwo. Farsa walki o władzę pomiędzy generałami Sharonem i Barakiem oraz sędziwym mordercą z Kany, Szymonem Peresem – „Wielką Nadzieją Białych”, jest dostatecznym dowodem bankructwa „Pierwszego Izraela”. Idea syjonistyczna upadła; przy życiu trzymają Golema jedynie wojna i krew.
IV
Za zasłoną dymną rasistowskiej rzeczywistości i iluzji już żyjemy w zjednoczonej Palestynie. „Zielona linia” istnieje jedynie w naszych głowach, podczas gdy morze apartheidu pluszcze po obu jej stronach. Naszym wspólnym interesem jest całkowite obalenie fikcji i wprowadzenie równości przed prawem dla wszystkich w całej Palestynie (Izraelu), od Jordanu do Morza Śródziemnego. Będzie wtedy jedno prawo, zarówno dla rdzennych synów tej ziemi jak i przybyszów, i tego wymaga od nas Biblia. To samo prawo dla kibucnika z Afikim i dla fellaha z Yatta.
Mogłoby to zaistnieć w Izraelu wiele lat temu, gdyby izraelska lewica nie wyhodowała iluzji o podziale. Jerozolima jest najlepszym przykładem dla przeanalizowania problemu. Palestyńska ludność miasta – trzecia część zjednoczonej Jerozolimy – ma prawo uczestniczyć w wyborach municypalnych i może delegować swoich reprezentantów do Rady Miejskiej. Lecz przyjęli oni głupią radę izraelskich działaczy pokojowych i zbojkotowali wybory w celu utrzymania „zielonej linii”. Była to decyzja zgubna, i powinni ją przemyśleć. Należy pamiętać, że Izrael nie mógłby wtedy niszczyć domów w Jerozolimie; Palestyńczykom z Jerozolimy Wschodniej żyłoby się lepiej, gdyby mogli uczestniczyć w wyborach. Ich głosy mogłyby odsunąć od władzy Ehuda Olmerta, rasistę, „burmistrza” Jerozolimy wybranego przez samych Żydów. Baba z wozu, koniom lżej! Nawet z tego jednego powodu powinniśmy namawiać Palestyńczyków do głosowania.
Bez „zielonej linii”, okropności okupacji skończyłyby się już dawno, w taki sam sposób, jak skończyły się w roku 1966 rządy wojskowe w Galilei Palestyńskiej. 40% członków Knesetu wybranych przez Palestyńczyków mogłoby doprowadzić do unieważnienia wszystkich dyskryminujących praw, łącznie z „prawem o własności porzuconej” i obecnym „prawem o obywatelstwie”.
W państwie opartym na zasadzie reprezentacji, powrót uchodźców palestyńskich nie musiałby być traumatyczny. Gdyby uchodźcy z Deheishe mieli powrócić do Sataf i Suba, byłoby to niewielkie przemieszczenie o dziesięć mil. Gdyby chłopi z Deir Yassin powrócili do swoich starych domów, nikt by nie ucierpiał. Chłopów z Sheich Munis trzeba będzie zaspokoić dobrym odszkodowaniem od Uniwersytetu Tel Avivskiego, zbudowanego na ich ziemi. Być może pieniądze za odszkodowanie wykorzystaliby na zbudowanie nowych domów obok uniwersytetu, lub po prostu kupiliby mieszkania w Ramat Aviv Gimel. Możemy skorzystać z doświadczeń prawodawstwa polskiego: Polska zwraca własność żydowskich uchodźców, lecz nie pozwala na wypędzanie obecnych mieszkańców.
Zniesienie „zielonej linii” w rzeczywiści będzie korzystne dla wszystkich, nawet osadników. Powinni mieć oni możliwość pozostania i spokojnego, bezpiecznego zamieszkiwania w naszej wspólnocie, jako równi wśród równych. Bez wojska wymuszającego ich przewagę, będą musieli zrezygnować ze złych przyzwyczajeń i stać się dobrymi sąsiadami, albo powrócić do Brooklynu.
Jak więc osiągniemy Ziemię Obiecaną? Już tu jesteśmy! Historyczna Palestyna jest zjednoczona, lecz apartheidu dotychczas nie zniesiono. Mamy już jedno państwo, lecz nie mamy demokracji. Należy zaprzestać pustej retoryki o okupacji i dwóch państwach. Nie potrzebujemy sztuczek, żadnych „kreatywnych rozwiązań”, jedynie stare dobre uniwersalne prawo wyborcze według zasady „jeden człowiek, jeden głos”. Żądamy go w imieniu naszych dziadów z Europy Wschodniej. Otrzymali je oni od nie-Żydów sto pięćdziesiąt lat temu; najwyższy czas ażeby to najważniejsze prawo dać palestyńskim tubylcom naszej ziemi.
Marzenia o izraelskim wycofaniu się tak czy owak pozostaną marzeniami: izraelski establishment nigdy nie odda tego, co posiada. Lecz możemy skorzystać na ich zachłanności. Jeśli nie mogą oddać, niech wezmą – i wtedy stracą swoją uprzywilejowaną pozycję.
Nie ma sensu krzyczeć do tonącego lichwiarza, „Daj mi rękę!”. On nie umie dawać. Zamiast tego, należy krzyknąć: „Weź moją rękę!” i wtedy na pewno ją pochwyci.
Taką radę dał suficki mędrzec, Haji Nasr ad-Din. Powinniśmy powiedzieć, „Zaanektujcie terytoria, lecz dajcie Palestyńczykom całkowitą równość”. Nie oznacza to, że walka przeciwko wojskowej okupacji jest niepotrzebna. Au contraire, okupacja jest zła, tak samo jak złe były rządy wojskowe w Nazarecie i Akrze w latach 1948-1966. Lecz wyjściem z obecnej sytuacji nie jest nowy podział, lecz wchłonięcie i równość.
W roku 1948, sir John Glubb, brytyjski dowódca Legionu Arabskiego, został zmuszony do odstąpienia żydowskiemu państwu trójkąta ziemi, w którym leżały wioski Taibe i Umm el Fahm. Jednak uparł się, że chłopi powinni pozostać i otrzymać pełne prawa w państwie Izrael. W rezultacie, wspólnoty te żyją całkiem dobrze, a ich mieszkańcy nie chcą stać się częścią proponowanego państwa palestyńskiego. Jest to najlepszy dowód na to, że wchłonięcie jest lepsze niż podział.
Głupi letni i głupi zimowy
Jest to esej o wyborach w 2001 roku, kiedy to Izraelczycy wybrali na premiera Ariela Sharona.
I
Gdy spacerowałem wzdłuż nadbrzeżnej promenady w Tel Avivie, zbliżył się do mnie zgrabny blondyn i zaproponował bym spróbował szczęścia. Zmieszany tłum turystów i naiwniaków z Afula i Dimona zgromadził się by zobaczyć ulicznego artystę, którego atutami były zręczne ręce, trzy szklanki i piłka. „Zgadnij gdzie jest piłka a wygrasz sto dolarów!”, powiedział. Roześmiałem się. Czy uważał, że jestem ze wsi? Nikt z dużego miasta nie spróbowałby tej gry, bo wie, że nie można wygrać z szulerem. Jedyna szansa w tej grze, to odrzucenie szansy.
Często zadawałem sobie pytanie, jak to możliwe, że Izraelczycy wybrali w wyborach Sharona, i dlaczego 40% obywateli Izraela w ogóle nie zagłosowało? Wybory to blaga. Były podobne do radzieckich wyborów jednopartyjnych. Oczywiście, Rosjanie nigdy nie zaproponowali obywatelom wspaniałego pomysłu polegającego na wyborze pomiędzy Breżniewem i Czernienko. Obywatele Izraela mogli słusznie pozazdrościć osłowi Buridan’a. Ten głupi osioł ze średniowiecznej alegorii nie był w stanie wybrać jednej z dwóch identycznych wiązek siana. Myśmy mieli do wyboru jednego z dwóch jednakowo nieapetycznych generałów, od dawna walczących z Arabami i nieprzekonywująco wymawiających słowo „pokój”. Wybór został jeszcze bardziej strywializowany, ponieważ obaj zadeklarowali zamiar sformowania rządu koalicyjnego zaraz po wyborach.
Zwycięstwo uśmiechnęło się do generała Sharona, znanego na całym świecie symbolu „okrutnego syjonizmu”. Jego nazwisko związane jest z masowymi mordami cywilów w Qibya, Sabra i Shatila, oraz oblężeniem Bejrutu. Jego „zwiedzanie” Haram al-Sharif natychmiast poskutkowało wybuchem ostatniej wojny domowej w Palestynie. Jest to certyfikowany zbrodniarz wojenny. Pomimo tego, nie rzuciłem się ratować skóry Baraka. Wybór Sharona miał trochę zalet z punktu widzenia Palestyńczyków.
II
Wybory można było rozpatrywać jako kolejną z niekończących się gier izraelskich polityków. Jest to dla Palestyńczyków zwykła rutyna: „zły-policjant / dobry-policjant”. Partia Pracy i Likud powtarzają pamiętny dialog ze znanej amerykańskiej powieści, Moby Dick. Gdy Izmael, bohater książki Melville, szuka miejsca na statku wielorybniczym, skąpy kapitan Bildad oferuje mu nędzne wynagrodzenie, na co jego wspólnik, kapitan Peleg, wybucha gniewem: „Dlaczego, niech cię diabli wezmą, Bildad, chyba nie chcesz oszukać tego młodzieńca! Musi dostać więcej”. Następnie proponuje mu o wiele mniej, niż Izmael mógłby się spodziewać. W naszej sytuacji, Izmael nie prosi o nic, musi się po prostu podporządkować.
Powiedziawszy to, będę pierwszym, który przyzna, że ci dwaj kandydaci wciąż się różnią.Żydowski dowcip opowiada o dwóch rodzajach głupców, głupcu letnim i głupcu zimowym. Gdy tylko wejdzie głupiec letni, od razu poznamy, że jest głupi. Kiedy wejdzie głupiec zimowy, musi najpierw zdjąć wspaniałe futro i strząsnąć śnieg z kapelusza, i dopiero potem poznajemy, że jest głupi. Barak jest głupcem zimowym. Dopóki nie zacznie strzelać, być może będziemy mieli jakieś złudzenia względem tego człowieka. Sharon jest głupcem letnim. Od razu widać, kim jest, i z takim człowiekiem lepiej mieć do czynienia. Jego gruchanie o pokoju nikogo nie przekona.
Barak przypomina mi moją ciotkę Ethel, starą pannę. Odmawiała wszystkim konkurentom, uprzednio ich zachęcając i robiąc nadzieje. Latami rozmyślała o wyjściu za mąż, lub, co najmniej, znalezieniu sobie kochanka – co miałoby jej wynagrodzić dziesięciolecia samotności. Lecz nie mogła. Współczuliśmy każdemu jej aktualnemu kochankowi, widząc z jaką przykrością wycofywał się. Lepiej gdyby wiedział, że ciotka Ethel nigdy nie poddałaby się, nawet gdyby chciała, ponieważ bała się mężczyzn.
Ehud Barak był znany z obiecywania i wycofywania się z obietnic. W rzeczywistości, nie wypełnił żadnej obietnicy danej Palestyńczykom (lub innym grupom, w szczególności Izraelczykom rosyjskim). Na przykład, jego rząd postanowił dać wolność wioskom Anata i Abu Dis. Kilka dni później, znalazł przyczynę, dlaczego muszą podlegać prawu wojennemu. W wywiadzie dla gazetyWiesti, poproszono go o nazwanie swego głównego osiągnięcia. Barak odpowiedział: „Odsłoniłem światu prawdziwą twarz Arafata”. Nie wymagamy by premier tym się zajmował. Barak zmieniał swoje opinie dwa razy na dzień, wysyłał i odwoływał delegacje, był niesolidny. Obiecał rosyjskiej wspólnocie, że zlikwiduje dyktat religijny i nie zrobił tego. Mówiąc w duchu amerykańskim, nigdy nie kupisz od niego nowego samochodu, tylko przechodzony.
Co gorsze, Barak nie lubi Palestyńczyków. Ten arogancki i nieprzyjemny mężczyzna nie zaprosił do swego rządu palestyńskich obywateli Izraela, którzy go wybrali. Na poziomie osobistym, uważam, że łatwiej wyobrazić sobie Sharona jedzącego hummus w towarzystwie palestyńskich przyjaciół, niż Baraka najmującego palestyńskiego ogrodnika. Prawdopodobnie wolałby kogoś z Tajlandii. Długa lista zbrodni wojennych Sharona nie jest unikatem. Jednak długi wykaz morderstw Baraka także nie wyglądałby dobrze w Hadze. Jesteśmy skazani na współżycie ze zbrodniarzami wojennymi. Sprawiedliwy sąd mógłby sądzić nie tylko Sharona i Baraka, lecz także sprawców sankcji przeciwko narodowi Iraku i strategów bombardowania Serbii. Mordercy trzech milionów Wietnamczyków wciąż są na wolności, i prawdopodobnie zasiadają na Kapitolu. Wielu Izraelczyków z pokolenia Sharona walczyło z Arabami, także w sposób bezlitosny. Lecz nie spoglądali oni na Palestyńczyka jako na kreaturę, którą należy wsadzić do więzienia lub zniszczyć.
III
Jak wielu moich izraelskich rówieśników, odbyłem służbę w wojsku. Pamiętam zapach prochu, szaloną jazdę dżipem po pustyni, gwizdy szrapneli, przejście przez Suez, namioty na dwóch, braterstwo broni. Będąc młodym żołnierzem jednostki uderzeniowej, byłem dumny z czerwonych butów i skrzydeł spadochroniarza. Z tęsknym sercem słuchałem opowieści o bohaterskich czynach Arika Sharona i Meir Har Zion. (Tak, było to przed Sabrą i Shatilą). Nie wstydziłem się przyznać, że kocham ich, a także dzielnych bojowników Karame i szaloną Leilę Chaled. Żołnierze mogą zrozumieć innych żołnierzy. Palestynę tworzymy razem.
Wybory udowodniły, że większość Izraelczyków, łącznie z tymi którzy nie głosowali, nie zgadza się z pomysłem Baraka na separację, nazywaną po hebrajsku Hafrada, lub południowoafrykańskim słowem apartheid. Większość nie chce ponownego podziału kraju, i ta idea upadła. Nikt mający mniej niż czterdziestkę, nie pamięta istnienia oddzielnego „małego Izraela”. Musimy iść naprzód, a nie do tyłu. Jest to droga normalizacji, a nie separacji.
Gdy tylko przepiękna zielona Palestyna zostanie zjednoczona, największe osiągnięcia wszystkich jej wspólnot posłużą wspólnej sprawie, która polega na uczynieniu tego jedynego w swoim rodzaju kraju najwspanialszym miejscem na Ziemi, i tak powinno być. Wkładem Palestyńczyków będzie mistrzowska uprawa oliwek i opieka nad źródłami, ich chłopska miłość do ziemi i nieugięty duch Intifady. Naszym izraelskim wkładem nie będzie teoria Einsteina ani magiczne sztuczki Wall Street, ponieważ nie rozumiemy tego, tylko rycerskie czyny godne chwały Krzyżowców. W Palestynie nie potrzebujemy pokoju. Nie potrzebujemy separacji, nawet na najlepszych warunkach. Potrzeba nam miłości i współczucia, oraz umiejętności współżycia razem. Takie rozwiązanie zakończyło wojny Maorysów w Nowej Zelandii; sprawdzi się także tutaj. Na stanowisku premiera nie jest nam potrzebny de Gaulle. Potrzebny nam jest de Klerk.
Izraelczycy mogli uciskać Palestyńczyków od roku 1947 do dnia dzisiejszego tylko dzięki zewnętrznemu poparciu wprowadzonych w błąd sojuszników Izraela. Straszna przeszłość Sharona powoduje, że nieograniczone poparcie zorganizowanego żydostwa amerykańskiego będzie mniej prawdopodobne i może być szybciej cofnięte. Aby zmusić Sharona do myślenia, potrzebna będzie obecność czujnych obserwatorów międzynarodowych, możliwość interwencji Narodów Zjednoczonych nie zagrożona amerykańskim wetem, oraz groźba powstania w Iraku. Nie jest on pokojowym mesjaszem na białym koniu, lecz nie jest gorszy od Baraka.
Sharonowi, jako wojskowemu, powinno się zaoferować wybór: zjednoczenie kraju na bazie „jeden człowiek, jeden głos” i pełne prawa dla wszystkich mieszkańców kraju, lub Trybunał w Hadze.
[Pomyliłem się: poparcie Żydów z USA dla Sharona było entuzjastyczne, ciągle go także popiera administracja Busha. Żydzi z USA są o wiele silniejsi i bardziej niebezpieczni niż myślałem. Jednak tym razem chciałem ich przekonać.]
[1] WP 3.4.01
[2] W roku 1968 Izrael zaatakował Al-Fatah w jordańskiej wiosce Al-Karameh – w walce zginęło 150 bojowników palestyńskich i 29 żołnierzy izraelskich. Pomimo ciężkich strat, Al-Fatah uznała bitwę za zwycięstwo, gdyż siły izraelskie ostatecznie wycofały się. Przypisek tłumacza, za Wikipedią.
[3] Patrz mój artykuł „Wątpliwości i pewność” (Doubt and Certainty).
[4] Opublikowano w magazynie Harpers w październiku 2001,http://www.harpers.org/online/gaza_diary/?pg=1
[5] Haaretz, 27.01.02
[6] Guardian 6.3.02
[7] Dostępne na stronie sieciowej The Department for Jewish Zionist Education. Oto pełny cytat w polskim tłumaczeniu:
„Wielu Żydów, szczególnie współczesnych religijnych Żydów w Izraelu oraz ich popleczników zagranicą, w dalszym ciągu trzyma się tradycyjnej etyki żydowskiej, którą inni Żydzi woleliby ignorować lub wyjaśniać inaczej. Na przykład, rabin Yitzhak Ginzburg z Grobowca Józefa w Nablus/Sychem, po tym jak kilku z jego uczniów zostało aresztowanych jako podejrzani o zamordowanie kilkunastoletniej arabskiej dziewczynki, powiedział: „Krew Żyda nie jest taka sama jak krew goja”. Rabin Ido Elba: „Według Tory, jesteśmy w sytuacji pikuah nefesh[ratowania życia] w czasie wojny, a w takiej sytuacji można zabić dowolnego nie-Żyda”. Rabin Yisrael Ariel w roku 1982 pisał, że „Bejrut jest częścią Ziemi Izraela … nasi przywódcy powinni bez wahania wtargnąć do Libanu i Bejrutu i zabić ich wszystkich. I żadne wspomnienie nie powinno po nich pozostać”. To zwykle studenci jesziw skandują w CNN: „Śmierć Arabom”. Kradzieże i korupcja wśród przywódców religijnych, jakie ostatnio udowodniono w procesach w Izraelu i zagranicą, prowadzą do podniesienia kwestii stosunku judaizmu do etyki”.
[8] 8 sierpnia 2001.
[9] Edom – drugie imię Ezawa, przodka Edomitów.
[10] W Mechilta jest powiedziane, “tov shebagoyim harog,” “zabij najlepszego z nie-Żydów” (14:7; cf. Soferim rozdz.. 15:10).
[11] www.zmag.org/sustainers/content/2002-02/11herman.cmf
[12] 27.1.02
[13] Fikcyjna kraina z powieści J. R. R. Tolkiena.
[14] http://electronicintifada.net/v2/article1428.shtml
[15] www.counterpunch.org/blankfort05272003.html
[16] Letter From Israel/Antiwar.com May 21, 2003
[17] www.philly.com/mld/inquirer/news/editorial/5993253.htm
[18] New York Times, 4 czerwca, 2003.
[19] AP, 15 maja 2003
[20] Geoffrey Chaucer (ok. 1343 – 1400) – angielski poeta, filozof i dyplomata, autor Opowieści Rycerza (The Knight’s Tale).
[21] www.washingtonpost.com/wp-dyn/articles/A50910-2004Jun17.html
[22] W eseju tym jest wiele cytatów z książki Douglasa Adamsa The Hitchhiker’s Guide to the Galaxy and The Long Dark Tea-Time of the Soul (Przewodnik autostopowicza po Galaktyce i długie ciemne godziny duszy przy herbatce).
[23] 28.1.94
[24] 14.12.93
[25] Gittin, 56b-57a
[26] 10 stycznia 2003 r
[27] BAR, 1996, v 22 No 2.
[28] “The Vengeance of the Jews Was Stronger Than Their Avarice”: Modern Historians and the Persian Conquest of Jerusalem in 614 (published in Jewish Social Studies Volume 4, Number 2, Indiana University)
[29] 22.04.2001
[30] Horowitz, ibid.
[31] Here and there in the Land of Israel, Amos Oz
[32] 21 listopada, 2000
[33] Średniowieczna tradycja żydowska uważała za Amalekitów Ormian, stałych konkurentów handlowych.
[34] Haaretz, 28 kwietnia 2001
[35] Washington Post, 20 kwietnia 2001
[36] www.jpost.com/Editions/2002/03/11/Opinion/Opinion.44919.html.
[37] Izraelska Służba Bezpieczeństwa Wewnętrznego