Pomyślna próba bomby atomowej w Północnej Korei wywołała na całym świecie wielką falę obłudy i dwulicowości. Stany Zjednoczone, kraj posiadający największy na świecie arsenał atomowy, jedyne mocarstwo, które użyło broni atomowej przeciwko ludności cywilnej przeciwnika, wyraziło oburzenie – z jakiej racji ci Koreańczycy ośmielili się zawładnąć bronią panów. Pani ambasador USA w ONZ, Susan Rice, oświadczyła, że próba atomowa Korei, to „ciężkie naruszenie prawa międzynarodowego i zagrożenie pokoju na całym świecie i w rejonie”. Ameryka zażądała rezolucji i sankcji, a prezydent Obama wezwał, by cały świat zjednoczył się przeciwko Korei.
Według Amerykanów, to nie interwencja, nie agresja, nie okupacja, lecz obrona przed możliwością interwencji, agresji i okupacji narusza prawo międzynarodowe. Byłoby to śmieszne, gdyby nie było smutne.
W ciągu wielu lat właśnie Północna Korea wzywała do przekształcenia swojego rejonu w strefę bezatomową, a Stany Zjednoczone wymachiwały jej przed nosem jądrową maczugą. Na terytorium okupowanej przez Amerykanów Południowej Korei i Okinawy umieszczono pół miliona amerykańskich żołnierzy i setki bomb atomowych. Prezydent Bush-junior nazwał Koreę, wraz z Irakiem i Iranem, „Osią zła”, czyli wydał na ten daleki górzysty kraj wyrok grożąc jej interwencją i napaścią. Po interwencji USA w Iraku, co było ordynarną agresją, kierownictwo Korei zmuszone zostało do poważnego traktowania obrony kraju, ponieważ Korea była następna w kolejce.
Odpowiedzią Ameryki była histeria, chociaż nie było do tego żadnych powodów. Koreańskie rakiety Taepodong-1, których tak się boi Ameryka, są znacznie słabsze od japońskich H-2A, nie mówiąc już o izraelskiej Jerycho-3, lecz starty rakiet japońskich i izraelskich nikogo nie niepokoją. Korea w ogóle nie naruszyła prawa międzynarodowego – ona tylko wypowiedziała Traktat o Nierozpowszechnianiu Broni Jądrowej, czyli jej status jest teraz taki sam, jak Izraela – który Traktatu nie podpisał.
Lecz z Koreańczykami tak łatwo się nie uda. Koreańczycy są twardzi. Ich uścisk dłoni ma siłę żelaznych obcęgów, wzrok jak u rozsierdzonego rysia, imiona mają krótkie, kapusta kimchipali jak ogień, a narodową dumą mogliby obdzielić kilka innych narodów. To nie przypadek, że poradzili sobie z amerykańską agresją w latach pięćdziesiątych, gdy USA było u szczytu potęgi, i miało ogromne zapasy niewykorzystanej broni z czasów Drugiej Wojny Światowej. Nikt nigdy nie ucierpiał tak jak Koreańczycy – USA i ich wasale zrzucili na Koreę więcej bomb, niż na faszystowskie Niemcy. Generał MacArthur chciał rozpocząć bombardowanie atomowe, lecz prezydent Truman powstrzymał go – w Korei nie ocalało żadne miasto ani żaden obiekt, na który warto byłoby zrzucić bombę atomową.
Koreańczycy przeżyli i odbudowali swój kraj. Lecz naloty dywanowe są w stanie wpłynąć na psychikę narodu i nigdy już nie będzie on taki sam po masowych bombardowaniach, podobnie jak kobieta zgwałcona przez bandę gwałcicieli. Czasami taki naród załamuje się – tak było po amerykańskich nalotach z Niemcami, Japończykami i Serbami. Inne narody – Koreańczyków, Wietnamczyków – bombardowania tylko zahartowały, lecz i tak pozostawiły ślady. W Koreańczykach pozostał stały, nie do pokonania, strach przed nową napaścią. Odwrócili się od świata zewnętrznego, zdając się tylko na siebie. I rzeczywiście, amerykańska agresja ekonomiczna nie pozwoliła długo na siebie czekać.
USA dążyło do likwidacji ostatnich enklaw socjalizmu na Ziemi za pomocą nowoczesnej broni ekonomicznej w postaci blokady i sankcji. W ten sposób dusili Irak i Kubę, tak samo młodszy brat Ameryki, Izrael, dusi Gazę. Północna Korea była gotowa zrezygnować ze swojej atomowej tarczy – pod warunkiem, że USA zaprzestanie agresji. Nawet Traktat podpisali, lecz Amerykanie plunęli na Traktat, i przystąpili do konfiskaty koreańskich kont i własności. Jednocześnie rozpoczęli kampanię oszczerstw i nienawiści do socjalistycznej Korei.
Koreańczycy zakasali rękawy i znowu uruchomili zakłady atomowe. Pomagają bronią oblężonym Palestyńczykom, Iranowi i Syrii – czyli tym, którzy są na amerykańskiej i izraelskiej muszce. Izrael nazywa to naruszeniem prawa międzynarodowego – i swojego świętego prawa do głodzenia Palestyńczyków, bombardowania Libanu i latania nad Damaszkiem. Nastąpiła teraz era straszenia. Powinniśmy bać się koreańskiej lub irańskiej bomby atomowej. Natomiast ogromna ilość bomb amerykańskich lub izraelskich nie powinna nas niepokoić.
Korea i Iran nie tylko są połączone „Osią zła” prezydenta Busha. Koreańska polityka atomowa jest bardzo ważna dla projektu irańskiego. Chociaż Iran nie dąży do stworzenia broni jądrowej, a wystarczy mu jedynie atom pokojowy, Izrael i Ameryka postanowili nie pozwolić mu nawet na to. A ponieważ atak na Iran może doprowadzić do niemożliwych do przewidzenia konsekwencji, judeoamerykańskie interesy wymagają, aby Korei dać nauczkę, na zasadzie „kota biją – dla synowej nauczka”.
Obama mógłby bardzo łatwo dogadać się z Koreą – trzeba byłoby tylko zawrzeć traktat pokojowy i znieść sankcje, dając temu krajowi żyć tak, jak chcą jego mieszkańcy. Lecz tym sposobem nie nastraszy się Iranu. Dlatego nie jest wykluczony nacisk siłowy – blokada morska, zatrzymywanie statków, prowokacje i bombardowania. Szkoda, bo Korea zasługuje na pokój i spokój pod swoim niezawodnym parasolem atomowym. Także Bliski Wschód potrzebuje powstrzymującego wpływu mocarstwa atomowego – Iranu.
Prasa izraelska opublikowała wynik badania opinii publicznej, według którego „23% Izraelczyków zamierza opuścić kraj, jeśli Iran będzie miał broń atomową”. Jest to straszna syjonistyczna broń psychologiczna: jeśli nacisnąć na Izrael, to Żydzi uciekną, a takiej ilości żydowskich uciekinierów nikt nie chce. Jednak nie należy się bać, na odwrót – atomowy Iran może doprowadzić jeśli nie do pokoju, to do uspokojenia. Żaden poważny ekspert izraelski, nawet największy prawicowiec, nie uważa, że Iran może realnie zagrażać Izraelowi lub, że wykorzysta broń atomową. Izrael jest zbyt silny i zdolny do zadania drugiego, decydującego ciosu.
Głównym niebezpieczeństwem dla Izraela nie jest Iran, lecz awanturnictwo naszych generałów. Są oni tak pewni swojej bezkarności, że wciągnęli kraj w szereg niepotrzebnych konfliktów – w Libanie, w Gazie, a w kolejce jest Syria. Atomowy Iran mógłby powstrzymać ich zapał. Równowaga strachu – jest jedynym sposobem na powstrzymanie zagrożenia izraelskiego i amerykańskiego. Rozumieli to Juliusz i i Ethel Rosenbergowie, wspaniała para amerykańskich żydowskich komunistów, którzy pomogli Związkowi Radzieckiemu zawładnąć bronią atomową i uratowali miliony ludzi od strasznej śmierci za cenę swojego życia – wykonano na nich karę śmierci.
Dla osiągnięcia tej równowagi należy bronić Północnej Korei. Niech także Koreańczycy mają swoje bomby atomowe – tak będzie bezpieczniej.
Bóg mi świadkiem, że jestem zwolennikiem pokoju, lecz nie jestem pacyfistą. Broń jądrowa jest potrzebna narodom, aby bronić się przed izraelsko-amerykańskim terroryzmem. I nie należy chować głowy w piasek – bez bomb atomowych Związek Radziecki zginąłby dawno. Amerykanie przygotowali w swoim czasie plan, aby za jednym zamachem zniszczyć siedemdziesiąt radzieckich miast. Niech pacyfiści walczą o rozbrojenie Ameryki i Izraela, o zdemontowanie izraelskich reaktorów w Dimona, a kiedy zdołają to osiągnąć – niech zażądają rozbrojenia Chin i Rosji, Iranu i Korei.
Głos Sarumana
Stanowisko USA i Izraela jest zrozumiałe – te dwa kraje uważają, że tylko one mają święte prawo do wszystkiego, łącznie z bronią jądrową. Według nich, pozostałe kraje powinny zostać ujarzmione, pozostawiając bomby atomowe prawdziwym gospodarzom planety. To, że żądają one rozbrojenia Północnej Korei – jest całkowicie zrozumiałe. Gorzej, że Chiny i Rosja, przyjaciele i sojusznicy Korei, tym razem zdają się poddawać namowom swego strategicznego przeciwnika.
Na razie nie zgadzają się na sankcje, lecz i potępienie w Radzie Bezpieczeństwa może doprowadzić do amerykańskiej interwencji w pobliżu Władywostoku i Wschodnich Chin. Nie o to walczyli radzieccy lotnicy w niebie Korei, i chińska piechota na jej ziemi.
Idea świata wielobiegunowego, tak zwana „doktryna Miedwiediewa”, odrzuca amerykański i europejski dyktat i uznaje suwerenność wszystkich państw. Suwerenność oznacza także prawo na broń odstraszającą. W przeciwnym wypadku świat będzie dwupiętrowy, w którym jedne kraje będą miały takie prawo, a inne powinny cierpieć i czekać na inwazję.
W roku 1964, gdy Chiny wypróbowały swoją pierwszą bombę atomową, rząd chiński opublikował następujące oświadczenie, które pasuje także do obecnej sytuacji z Koreą.
„Udana próba bomby atomowej – jest znaczącym osiągnięciem narodu chińskiego w jego walce o wzmocnienie obronności kraju i przeciwko amerykańskiej polityce szantażu atomowego i gróźb jądrowych. Prawo do samoobrony jest niezbywalnym prawem wszystkich państw suwerennych. Chiny nie mogą siedzieć bezczynnie w obliczu narastającej groźby atomowej ze strony USA. Chiny zostały zmuszone do wypróbowania i stworzenia broni jądrowej. Chiny stale proponowały całkowicie zabronić i zniszczyć wszystkie zapasy broni jądrowej na świecie. Gdyby ta propozycja została przyjęta, Chiny nie musiałyby budować bomby atomowej. Lecz nasza propozycja była z uporem odrzucana przez Stany Zjednoczone. Traktat o częściowym zakazie prób jądrowych z roku 1963, zwarty przez USA, Anglię i ZSRR miał na celu pozostawienie monopolu atomowego w rękach tych trzech państw. On zwiększał, a nie zmniejszał zagrożenie dla narodu Chin i całego świata ze strony amerykańskiego imperializmu. Tworząc broń jądrową, Chiny dążą do przełamania monopolu jądrowego i do zlikwidowania broni atomowej”.
Każde słowo tej znakomitej deklaracji jest prawdziwe teraz, tak samo jak wtedy. Spróbujmy zastąpić słowem „Korea” lub „Iran” słowo „Chiny” – i okaże się, jak mało zmieniło się od roku 1964. Amerykańskie zagrożenie wojskowe i atomowe jedynie zwiększyło się, i kraje napiętnowane przez Amerykę jako „oś zła”, Korea i Iran – zmuszone są do tracenia swoich zasobów na stworzenie broni jądrowej. Jeśli prezydent Obama zniszczy amerykański i izraelski arsenał jądrowy, także Korea i Iran się rozbroją.
Można się spierać, czy warto było Związkowi Radzieckiemu, u szczytu jego potęgi w roku 1963, podpisywać Traktat o Nierozpowszechnianiu Broni Jądrowej, i czy warto było zgadzać się na Jałtę i Poczdam. Być może, nie było warto – przeciwnik strategiczny nie dotrzymywał umów. Pod jałtańskim parasolem Anglicy stłumili Grecję, a Amerykanie zagarnęli Włochy, posyłając jednocześnie broń banderowcom. Lecz wtedy wydawało się, że nie należy rozhuśtywać łódki, wszystko i tak idzie do zwycięstwa ZSRR i komunizmu. Lecz dzisiaj, gdy Rosja z wojskowego punktu widzenia znajduje się w bardzo ciężkim położeniu, system bezpieczeństwa międzynarodowego zdezaktualizował się. Teraz Rosja może rozhuśtywać łódkę. Niech wszyscy mają broń atomową – utrudni to położenie strategicznego przeciwnika Rosji. Niech płyną dolary, niech bankrutują amerykańskie banki – to jest korzystne dla Rosji i innych wolnych państw.
Alternatywą jest poddanie się Ameryce i pozwolenie na okradzenie siebie. Idea solidarnej (wspólnej) odpowiedzialności prowadzi do tego samego, lecz w ramach tej idei Rosja zmuszona jest pomagać Ameryce, być jej alibi, zapewnić jednomyślność.
Miedwiediew i Putin nie powinni dać się złapać na przynętę „solidarnej odpowiedzialności”, na którą nie raz łapali się rosyjscy liderzy. Nie, nie może być żadnej „solidarnej odpowiedzialności” między Ameryką z jej pretensjami na światowe panowanie i Rosją, która broni własnej suwerenności.
Gorbaczow był wielkim zwolennikiem „solidarnej odpowiedzialności”, w jej imieniu wycofał wojska z Niemiec i poparł pierwszą amerykańską interwencję w Iraku. Bardzo się zdziwił, gdy w roku 1991 ZSRR nie dostał kredytów, a wojska NATO podeszły do granic Rosji! Naomi Klein, w swojej doskonale udokumentowanej „Doktrynie szoku”, dokładnie opisuje ten moment, gdy Gorbaczow zrozumiał, że nie ma żadnej „solidarności”, jest – hegemonia.
Putin zrobił ten sam błąd w początkach swojej władzy w roku 2001, gdy poparł „wojnę z terrorem” George’a Busha II, pozwolił mu na zajęcie Afganistanu, udostępnił bazy w Azji Środkowej i wycofał się z bazy Cam Ranh w Wietnamie i Lourdes na Kubie. Dopiero po kilku latach zrozumiał, że Ameryka wykorzystała jego naiwność, aby okrążyć Rosję pierścieniem baz i zasiać wrogość w byłych republikach radzieckich. Przemówienie w Monachium było kamieniem milowym procesu trzeźwienia Putina.
Rosja prowadzi z Ameryką grę z zerową sumą ogólną – wygrana jednej strony jest przegraną drugiej. Amerykańscy liderzy doskonale to rozumieją, popierają oni antyrosyjskich władców Ukrainy i Gruzji i starają się wykołować Rosję w grze rurociągami. A przywódcy rosyjscy nie umieją zrezygnować ze zrozumiałej dla prostych ludzi chęci przyjaźnienia się z liderami Zachodu. Chce się im zasiadać za stołem grupy G8, lub w Radzie Bezpieczeństwa posiedzieć obok wielkich tego świata – nawet jeśli za taką gościnność trzeba płacić.
Jest to powszechnie znany problem wybrańców ludu. Tak samo działacze związkowi nagle uzmysłowiają sobie, że przyjemniej im jadać w wykwintnych restauracjach z kierownictwem przedsiębiorstw, niż rozprawiać z robotnikami na fabrycznym podwórku. Powstaje u nich dysonans poznawczy – jak gdyby zapominają, że bossowie jedzą z nimi obiad dlatego, że wybrali ich robotnicy, a robotnicy wybrali ich po to, aby bronili robotniczych interesów. Zamiast tego, przechodzą na stronę właścicieli, z którymi dzielą ważną część swego życia. W ten sam sposób liderzy komunistów i socjalistów ulegają przywódcom burżuazyjnym i zdradzają swoich wyborców.
Gorbaczow poddał Związek Radziecki za wątpliwą przyjemność zrobienia sobie zdjęcia w objęciach Ronalda Reagana i Margaret Thatcher. Egipski prezydent Anwar as-Sadat zdradził interesy narodów arabskich za wywiad z Barbarą Walters w czasie największej oglądalności. Brakuje tylko, aby Miedwiediew za wieczory w wesołym towarzystwie grupy G8, za dobrą opinię w „New York Times”, za popularność na Zachodzie zdradził Koreę i Iran, dwóch niezawodnych sąsiadów. A przecież dostawy SS-300, systemu obrony antyrakietowej, które zostały uzgodnione przez Moskwę i Teheran, nie są realizowane! A w stosunku do Korei rosyjski lider odezwał się w taki sposób, że na Zachodzie zaczynają wierzyć, że Rosja poprze sankcje.
Jasnym jest, że sąsiadów i sojuszników nie można zdradzać nawet wtedy, gdy ma to przynieść dużą korzyść. Meng Tsy mówił: jeśli władca będzie troszczył się o korzyści tylko swego kraju, jego książęta będą troszczyli się o korzyści swoich księstw, a prości ludzie – o swoje korzyści, i wtedy państwo zginie. Ale to przecież nie jest żadna korzyść. W roku 1985 można było spotkać radzieckich przedstawicieli handlowych, rezygnujących z wielomilionowych korzyści dla mocarstwa za długopis lub aparat fotograficzny. Zdrada Iranu i Korei jest podobna do takiej transakcji, lecz jest jeszcze głupsza – zamiast długopisu, rządzącemu zostanie jedynie zdjęcie z Obamą.
Och, to już nieaktualne! Właśnie teraz Rosja powróciła na pozycje, które wydawało się na zawsze utraciła przy Gorbaczowie i Jelcynie. Posiada obecnie wielki autorytet i jest lubiana – od Angoli do Brazylii, od Wietnamu do Norwegii, dlatego, że uważana jest za lidera wolnego świata. Świata, wolnego od amerykańskiej okupacji, wolnego od konsumpcjonizmu, wolnego od dyktatury złotego cielca. Ze wszystkich krajów, gdzie nie ma wojskowych baz amerykańskich, gdzie nie cała prasa jest własnością bogatych żydowskich biznesmenów – Rosja jest najważniejsza. Jest naturalnym liderem. Nowej zdrady nikt jej nie wybaczy.
Ameryka pokonuje obecnie ostry zakręt dziejowy, a co ją czeka po wykonaniu manewru – za wcześnie mówić. Mogą ją rozerwać wewnętrzne sprzeczności, może rozpaść się z powodu nadmiernych napięć, a może także poradzić sobie z trudnościami i wtedy obrabuje Rosję i cały świat, do ostatniego centa. W takim czasie jedynie głupiec może odczuwać „solidarną odpowiedzialność” z Ameryką. Nikt nie jest wspólnie z Ameryką odpowiedzialny ani za zielony dolar, ani za ognisty atom, ani za wolny handel, ani za stanowisko Korei i Iranu. Lecz amerykańscy liderzy starają się wmówić koncepcję solidarnej odpowiedzialności przywódcom Chin i Rosji – aby ci wbrew własnym interesom opłacili szalone wielobilionowe długi Ameryki w zamian za puste słowa, a przy tym, aby zdradzili swoich sąsiadów i sojuszników.
W książce „Władca pierścieni” Tolkiena zły czarownik Saruman stara się zwyciężyć w sytuacji przegranej. Proponuje aby Gandalf, dobry czarodziej i lider wolnego świata, przyłączył się do niego i by nie zważał na prostych towarzyszy, którzy nie umieją czarować ani nie doceniają francuskiej kuchni. Proponuje Gandalfowi sojusz elit przeciwko czerni, lub, jeśli wolicie, „solidarną odpowiedzialność”:
– Obaj z tobą należymy do starożytnego Zakonu, najwyższego na tym świecie. Nasza przyjaźń będzie dla nas korzystna. Postaramy się zrozumieć nawzajem i na jakiś czas zapomnimy o pozostałych, nisko urodzonych. Niech czekają na nasze decyzje. Pomyślmy razem o rzeczach ważnych dla wszystkich, w tym i dla nich. Wejdź do mnie, wspólnie wszystko przemyślimy i na pewno znajdziemy rozsądne rozwiązanie.
Na podobieństwo naiwnych dzieci lub nierozgarniętych sług, towarzysze Gandalfa przysłuchiwali się tym niezrozumiałym słowom starszych i nie wiedzieli, jak słowa te wpłyną na ich własne losy. Tych dwóch było z całkiem innej rasy – wyższej i mądrzejszej. Na pewno zawrą ze sobą sojusz. Teraz Gandalf wejdzie na wieżę, aby tam rozważyć wszystkie sprawy, których oni zrozumieć nie są w stanie. Drzwi zamkną się, a oni pozostaną za progiem, oczekując na decyzje wielkich. Nawet Teodenowi przemknęła myśl: „Oni nas zdradzą, on tam wejdzie, i wtedy zginiemy!”
Lecz Gandalf roześmiał się, i wątpliwości zniknęły bez śladu.
Tak samo Miedwiediew powinien odpowiedzieć na amerykańską gadaninę o „solidarnej odpowiedzialności” – lekkim uśmieszkiem. „Solidarna odpowiedzialność” nie przeszkadza Amerykanom w instalowaniu ich systemów rakietowych w Polsce i podpuszczaniu głupiego Juszczenki aby zajął Sewastopol, tak samo jak nie przeszkodziła w pogwałceniu umów i wprowadzeniu wojsk NATO do krajów bałtyckich. Nie jest w interesach Rosji i Chin popieranie amerykańsko-izraelskiego monopolu na broń atomową. Korea Północna jest dobrym i niezawodnym sąsiadem, który nigdy nie wpuści Amerykanów lub Japończyków na swoją ziemię. Z tej strony Władywostokowi nic nie grozi. Niech ich atomowy parasol obroni ich kraj przed nową interwencją, a ich przykład pokaże, że Rosja szczerze wierzy w suwerenność wszystkich niepodległych państw.
Jeśli prezydent Obama przejrzy na oczy i doprowadzi do powrotu do domu, do Ameryki, swoich żołnierzy wraz z ich uzbrojeniem z Iraku i Afganistanu, z Włoch i Niemiec, z Japonii i Korei Południowej, jeśli USA zrezygnują z pretensji na panowanie nad całym światem, wtedy nastąpi czas na szukanie „solidarnej odpowiedzialności”. Lecz ani minutę wcześniej.
Tłumaczył: Roman Łukasiak